Drogafeatured

Nie siedzę przy niej, mam pilnować Ani, która wybiera się na pociąg. Ania się wierci, przerzuca nogi przez balustradę, próbuje złapać mnie za ramię, dźwignąć plecy. Przez chwilę biegnę jej poplątaną ścieżką, by zrozumieć, że lepiej poczekać aż zaśnie. Potakiwać, nie nakręcać.

– Idziemy na pociąg. Szybko, szybko, w drogę!

– Pociąg jest wieczorem, pani Aniu. Teraz warto odpocząć.

– Tak, tak. Masz rację. A byłaś w składzie?

Skinienie. Lekko nie jest.
Ania poprawia kołdrę, czegoś szuka, głaszcze powietrze, prostuje fałdy pościeli.
Ręce z czasem topnieją. W końcu śpi.

Obok ona, leży na wznak. Oddycha tak, że wiem: czas kurczy się błyskawicznie. Nie domyka powiek, nie ma siły, by zmienić pozycję. Woskowy nos, wyostrzone rysy, pionowa zmarszczka pomiędzy brwiami. Palce zaciśnięte na zimnej barierce. Dotykam jej ręki, głaszczę czoło. Palce się rozluźniają, bruzda gaśnie. Tu nie ma słów.

Ania znów siada na łóżku:

– I co z tym sklepem? Trzeba się spieszyć, zaraz zamykają. Idziemy.

– Dopiero dwunasta. – Mówię znad łóżka sąsiadki.

– Porozmawiaj z Janką, ona wie.

– Dobrze.

– Ja już muszę lecieć. Autobus. Przyjdź jutro i powiedz mi. Mi. Mi. Mina. Mina w polu. Co? Co mi mówisz?

– Niedługo będzie obiad, pani Aniu. Może odpoczniemy chwilę, zbierzemy siły. – Znów siadam obok.

– Tak, tak. Potem pociąg. Daleka droga. Mam nową bluzkę.

Wchodzisz z impetem. Wysoki, wysportowany, ciemne okulary, strój kolarza cały w napisach. W hospicjum ląduje kosmita. Robisz trochę hałasu rzepami rękawic i kaskiem, który zdecydowanym ruchem odkładasz na stolik; kask kiwa się niczym wańka-wstańka.
Nie widzisz mnie.

– Cześć, mamusiu.

Spod niedomkniętych powiek błyskają białka i nie jest to piękny widok. Mama próbuje zwrócić głowę w Twoją stronę. Uśmiechasz się ciepło.

Jest tylko ta chwila. Jesteś przy niej.

Podchodzę dopiero na koniec. Wciąż gładzisz jej czoło.

– Przepraszam. Przyszłam się pożegnać, nie chciałam wam wcześniej przeszkadzać.

Uśmiech.

Waham się tylko chwilę. Dokładam rękę do Twojej. Na moment, mgnienie.

Tego, jak na mnie spojrzałeś, nie zapomnę.
Tak patrzą ci, którzy nie toną.

Po kilku godzinach zawieszam się w korku. Gorąco – brakuje klimatyzacji, za oknem wrzeszczy miasto. Wyłączam radio, domykam szybę; ćwiczenia z patrzenia. Przede mną pan w audi – dłubie w nosie małym palcem, ziewa. Za mną fioletowe tico, starsi państwo patrzą przed siebie, kobieta dotyka czoła. Po prawej kolejka do myjni, na stacji benzynowej pustki. Stoimy. Wysiadła sygnalizacja. W lusterku wstecznym widzę rowerzystę. Płynnie, niczym ryba w wodzie, śmiga pomiędzy autami. Żadnych zbędnych ruchów, przesadnego rozglądania się na boki. Mija mnie z lewej.
Ten sam kask, te same napisy na spodenkach.

Jedzie.
Miasto toruje mu drogę.

  • Poczulam ten upal..bardzo wyrazny obraz.

  • Poruszające.
    Wolontariat w hospicjum musi być bardzo ciężki..

  • Jest tylko ta chwila. Tylko to się liczy.

  • .. z takich chwil składa się życie, z ważnych chwil a cierpienie i przemijanie jest jego częścią choć tego nie chcemy.
    Ja przeszłam tę drogę z tatą raz i boję się kolejnych razów.
    Czytam Twoje posty za każdym razem z ogromnym przejęciem, uświadamiają mi co jest ważne.

  • Diana

    Czy można być sobą, brać coś dla siebie od życia, gdy wiadomo, że śmierć jest obok? Czy trzeba towarzyszyć jak nie w 100 to w 99%,zdjąć z siebie kolory, odłożyć rower, zniknąć dla siebie na chwilę. Gdzie jest granica rezygnacji z siebie? Moje pytanie z życia

  • Anonimowy

    Diano też często zadaję sobie to pytanie. Odpowiedzi nie znam, nie chcę znać, boję się życia coraz bardziej.
    Siostra śpiocha

  • Pamiętam jeden z wpisów o Pe, to było jakiś czasem temu. Nie mogłem potem spać, i to nie była jedna nieprzespana noc. Przestałem na jakiś czas Zorkownię, tamten wpis wciąż żył we mnie, to wystarczyło. Dobrze, że mogę znów tu wrócić, choć to niełatwe, ale potrzebne.