Andrzejfeatured

Dawno nie byłam w hospicjum wieczorem. Na oddziale dwie pielęgniarki, rodziny pacjentów i spokój.
Andrzej szura po korytarzu, niewielkie jabłko w ręce.

– Pani Różo, obiecane jabłuszko. – mówi i odkłada owoc na stoliku.

– A cóż to za wieczorne randki? – wcinam się znad łóżka.

Andrzej robi filuterną minę, Róża się uśmiecha.

– Ktoś idzie ze mną na taras? – pyta Andrzej.

– Ja, ale pod warunkiem, że bierzemy szlafrok.

Z trudem otwiera drzwi, siada na brzegu krzesła, zapala papierosa. Waży nie więcej niż pięćdziesiąt kilo, jest w wieku mojego taty, ma córkę, dwie wnuczki, jedną nerkę. Na szyi pompa do leków.

– Najbardziej to mi brakuje pracy. Co ma być to będzie, ale spróbuję do pracy wrócić.

Patrzę i wiem, wiemy oboje: ta próba może się nie udać.

Andrzej od pięciu lat pracuje w centrum handlowym. W tym, w którym często robię zakupy. Kieruje maszyną do sprzątania. Wcześniej był parking – dwanaście lat w blaszanej budce, niemal noc w noc.

– Jak słyszę, że dziś nie ma pracy, to cały się jeżę. Wyszedłem ze szpitala i już po czterech dniach sprzątałem sklep. Bo mi w międzyczasie parking zlikwidowali i tamta robota się skończyła.

W pracy stawia się o dwudziestej drugiej, sprząta do szóstej rano.

– Nie jest lekko, trzeba poodsuwać donice i ławki, posprzątać dokładnie, ułożyć na miejscach.

– Sam pan to robi?

– Sam, zupełnie sam. Jest jeszcze pani do sprzątania, ale ona czyści toalety. Też ma co ogarniać: wszystkie wc, zlewy, kafelki… Ale lubię tę pracę. Na początku może mniej, bo lżej było na stróżówce, ale teraz wolę tu. Może się pani śmiać: dla mnie to twórcza i ciekawa praca.

Nie śmieję się, chłonę.

Póki pod galerią handlową nie pojawił się szybki tramwaj, Andrzej chodził do pracy pieszo i pieszo z pracy wracał. Zimą było ciemno.

– To pan w ogóle nie śpi w nocy. – dziwię się jak dziecko. – W sumie od siedemnastu lat!

– No nie śpię, nie śpię. – śmieje się. – Tylko w ustawowe święta.

Galeria handlowa jest cicha. Andrzej czasem zerka na wystawy, kolorowy świat za szybą. Jedzie dalej, bez pośpiechu.

– Jakie tam wszystko drogie! Buty za dwieście pięćdziesiąt, conajmniej! Ja mam osiemset złotych renty, żona niewiele ponad sześćset. Świat stoi na głowie.

Jest ciepły wieczór, dogasa drugi papieros, herbata w sam raz do picia.

– A widział pan nową cukiernię? Kolejki się robią aż do H&M’u. Zna pan torty od Sowy?

– Słyszałem, ale już mnie nie było w pracy. Tortów od Sowy nie jadłem. Chyba drogie. Szczerze mówiąc, ja bardzo lubię słodkie, kiedyś potrafiłem zjeść cztery tabliczki czekolady. Jednego dnia! Tylko zdrowy wtedy byłem…

Notuję w głowie: „Sowa, jutro, kawałek pralinkowego plus babeczka kajmakowa”.

Andrzej wciąż się uśmiecha.
Zasuszony listek na plastikowym krześle, brat mniejszy.

Wracam do domu, jest dwudziesta druga. Przy centrum handlowym już niewiele aut. Zwalniam.

Żeby się zatrzymać.

  • Anonimowy

    Pani blog jest dla mnie wyjątkowym miejscem w internecie. Wracam tu i wiem, że to miejsce pełne ciepła i prawdy. Nie ma tu jakieś pozy, nieuzasadnionej złości i niechęci (popularnie nazywa się to teraz "hejterstwem"). Tu jest cicho, można być sam na sam z czymś wyjątkowym. Gdy czytam Pani wpisy, otwiera się we mnie wiele uczyć, dobrych uczuć…
    Dziękuję… myślę, że zorkownia i Chustka (na blog, Której trafiłam w podobnym czasie) w jakiś sposób mnie odmieniły…
    Dziękuję, Ania

  • Anonimowy

    Właśnie tego wieczoru znowu Cię synowie wypatrzyli 🙂 Jechali z tatą na rowerową wycieczkę.
    Autografy wklejone do zeszytu 🙂

    Dziękujemy 🙂
    Za wszystko 🙂

  • Ojej. Nieprawdopodobne.
    Bo ja czytam z centrum handlowego właśnie…

  • znów czytam… i wiem, że moje "wielkie" problemy są bardzo małe! sprowadzasz mnie na ziemię i wskazujesz co ważne. Mój Tato też kochał pracę, nie potrafił odpoczywać leżąc. Rak to zmienił. Teraz "odpoczywa wiecznie" Przegraliśmy 🙁 ale mam nadzieję, że tam gdzie jest, ma znów dużo energii, kosi trawę, przycina drzewka….

    pozdrawiam
    Ewa

  • Dziękuję.

  • Anonimowy

    Miałam pacjenta – aktora
    starszy, przemiły pan
    dużo mówił
    pięknym językiem
    wracał co kilka tygodni
    za każdym razem było nam bliżej
    nawet kiedy nie był moim pacjentem
    przychodziłam
    rozmawialiśmy
    ja musiałam mu powiedzieć
    że teraz to tylko leczenie paliatywne, objawowe
    było mi ciężko, łzy w oczach, bo jak to? to już koniec?
    ale tak było lepiej, leczenie miało gorsze skutki niż sama choroba
    minęło kilka miesięcy
    bywał co jakiś czas,przywitać sie
    ostatni raz zobaczyliśmy się na korytarzu
    uśmiechał się, uścisnął dłoń
    ale mówiła już tylko żona – przerzuty do mózgu
    przedtem chciałam się podzielić radosną nowiną – dziecko pod sercem
    potem tylko przycisnęłam rękę do brzucha
    gdzie moja radośc przy ich cierpieniu
    zauwazył, uscisnął tą rękę, zobaczyłam w jego oczach – mimo wszystko – radość
    zmarł wkrótce potem, znalazłam nekrolog w dniu pogrzebu, nie mogłam pojechać
    Też starałam się zawsze pamiętać, żeby opowiedzieć o sztuce na której ostatnio byłam
    uwielbiał dyskutować
    ot taki słowny kawałek tortu Sowy chcialam zawsze przy nim miec 😉
    Pamietam do dziś, to byl moj pierwszy pacjent w nowej pracy.
    Znałazłam jego grób, zapalam od czasu do czasu świeczke
    Moze jeszcze kiedys podyskutujemy

  • Anonimowy

    Mój Tato.
    Pasjonat życia.
    Pasjonat swojej pracy.
    Miał jedną żonę, dwie córki, jedną wnuczkę ale nie miał nerki (obu nerek).
    Za to posiadał wielkie serce.
    I właśnie to serce jako pierwsze podziękowało za wspólpracę.

    Tak bardzo bym chciała do niego zadzwonić.
    Tak dużo powiedzieć.
    Tyle ważnych żeczy zostało.

  • Anonimowy

    Babeczka kajmakowa – świetny wybór. Męczy mnie strasznie ludzka śmiertelność, ta na co dzień, widoczna w każdym przejawie życia. Podziwiam Twoją siłę stawiania jej czoła w tak natężonych jej momentach. Ale to co tutaj czytamy to jest przepis na życie, a nie hermetyczne histore o umieraniu. Dzięki! (i wiesz co, mi też pomagasz, na przesuszone oczy)