Wasze zdjęciafeatured

Dziękuję za wszystkie historie, którymi zechcieliście się tu podzielić. Zafundowaliście mi niezwykłą podróż. Sporo czasu spędziłam z tymi zdjęciami, oglądałam je po kilka/kilkanaście razy, uderzały w sam środek. Wybór był szalenie trudny… 
Wydawnictwo się nade mną ulitowało (Michale, ściskam Cię za to mocno!) i do pięciu „Zorkowni” dodało pięć „Chustek” Joasi Sałygi – dzięki temu mogę nagrodzić książkowo aż dziesięć historii. 
Jest też siedem wyróżnień  – już bez książek, natomiast wymyśliłam, że do autorów napiszę na kartce choć parę słów. 
Proszę, wyślijcie mi zatem Wasze imię, nazwisko, adres oraz historię, której jesteście autorami. Spodziewam się do końca tego tygodnia siedemnastu maili. 
Adres: zorka7@gazeta.pl
***
Tu frunie pocztą „Zorkownia”:
I
Lato. Na pewno, bo pamiętam kłaczki waty z topoli wciągane pędem powietrza przez okna samochodu. I moją letnią sukienkę w kwiaty. I ciepły podmuch na kolanach. Jedziemy gdzieś w górę mapy. Słyszę jak nasza Trójka rozmawia, przekomarza się, kłóci, ale wiem, że mnie nie potrzebują. Sami załatwią swoje siostrzano-braterskie sprawy, ich głosy cichną. Zasypiają. W radiu leci jakaś letnia piosenka. Wchłaniam moment. Mąż kładzie mi dłoń na udzie i w tym momencie staje się miłość, spokój, bezpieczeństwo, pewność, sens. Przed nami droga jak w „Szybkim wierszu” A. Zagajewskiego. W przeciwieństwie do podmiotu, wiem dokąd zmierzamy. Jest dobrze.
II
Upał.
Mieszkanie w bloku z wielkiej płyty, a w nim atmosfera podzielona na przedziały. Tu pachnie obiadem, tam – papierosem.
W sypialni rodziców pachnie rakiem.
Kroplówka zawieszona na krawędzi drzwi powoli się sączy. To chyba jedyny ruch, bo moje serce stoi. Rurka owija się wokół gasnącej ręki, która niedawno składała kości, zaszywała rany, głaskała głowy pacjentów. Teraz leży bezradnie na ręczniku pracowicie zrolowanym przez mamę.

Mój tato.

I ja – dziewięcioletnia.

Pstryk.
III
Jacques ma prawie 70 lat i zespół Downa. Bardzo mało mówi, nie wszystko rozumie, ma trudności z wykonywaniem codziennych czynności. W zanadrzu ma stały zestaw kilku pytań, które powtarza od rana do wieczora nieskończoną ilość razy. Zdarza mu się wstać o trzeciej w nocy, ubrać się i uparcie twierdzić, że to najwyższy czas na jego poranną kawę.
Pewnego razu, schylona do jego stóp, zawiązywałam mu sznurowadła. Przypomniały mi się wtedy słowa, które usłyszałam rok temu w Wielki Czwartek. Podczas homilii ksiądz mówił o tym, że pozycja, w której Jezus umywał uczniom nogi, była pozycją totalnej bezbronności. Gdy pochylamy się u stóp drugiego człowieka, nie widzimy, co dzieje się ponad naszą głową. Możemy zostać niespodziewanie zaatakowani, uderzeni.

W momencie, gdy brzmiały mi w pamięci te słowa, usłyszałam cmoknięcie.
Jacques pocałował mnie w sam czubek głowy.
IV
Wielka Sobota 2008 r., godz. 16:47
Na podłodze bawi się 2,5-letni chłopczyk. Pracowicie układa puzzle, pokasłuje. Od czasu do czasu podnosi wielkie, pytające oczy na niespotykanie milczących rodziców. Siedzą na kanapie. Pomiędzy – telefon komórkowy. Milczący.
Ona: Może zadzwoń..?
On: Lepiej Ty…
Po kilku minutach matka (zniesie przecież WSZYSTKO) wybiera szybko numer. Kilka słów wywołuje bezszelestną strugę łez.
Jaś nie rozumie co znaczą wyszeptane przez mamę słowa: NIE MA MUKOWISCYDOZY! Bawi się dalej.
Oni mają już dziś swoje małe Zmartwychwstanie.
V
Październik 2013. Siedzę na stołeczku w dużym pokoju, patrzę na mamę śpiącą w łóżku. Oddech się zmienia, mama budzi się i odwraca głowę w moją stronę. I pierwszy raz od kilku tygodni widzę jej rozumne spojrzenie, widzę, że mnie poznaje. Podchodzę, żeby pogłaskać ją po głowie, a ona przebija się przez to wszystko, co zabrała jej choroba, przez niepamięć, afazję i powoli, z widocznym wysiłkiem mówi:
– Dobre dziecko.
Ostatnie logiczne słowa, jakie od niej usłyszałam. Umarła wczoraj.
 —
Tu frunie „Chustka”:
I
Wiosna nadeszła w tym roku dość oczekiwanie. Po łagodnej zimie drzewa rozkwitły w pełnym zachwycie, klomby oprószyły kolorowe bratki, słońce ogrzewało zmarzniętych pasażerów czekających na przystankach. Roześmiane pary wznosiły toast kieliszkami prosecco w ulubionych kafejkach. Ciepłe powietrze owijało się wokół szyi, zapach kiełkującej trawy pieścił nozdrza. Młody mężczyzna kupował na osiedlowym targowisku bukiet różowych tulipanów dla żony.
Tej wiosny pierwszy raz w życiu byłam na oddziale intensywnej terapii. Mijałam łóżka z pacjentami, których ciała przy życiu podtrzymywał respirator i kilkanaście innych rurek wetkniętych w każdy możliwy otwór ciała. Słyszałam szept pielęgniarek, które w przerwie od pracy planowały wieczorne randki. Wdychałam zapach strachu mieszanego z nadzieją. Widziałam szklane, nieobecne oczy matki 23-letniego chłopaka, leżącego obok łóżka mojego Dziadka.
Wiosna w tym roku nadeszła szybko i niczym paw stroszący pióra nadymała się w pełnym rozkwicie. Ukwieciła krzewy, pomalowała niebo błękitem, obudziła ptaki, pachniała jaśminem.

Wiosną tego roku zmarł mój Dziadek.

Świat zazielenił się na śmierć.
II
Ranek, 7.03 na jesiennym przystanku pod cmentarzem. Siedzę w ciepłej kurtce, macham kozakami w nerwach już i myślę, czy wszystko pójdzie ok, czy szkoła się spisze, czy te tłumy będą słuchały, czy popołudniu damy radę na uczelni, itd. Podchodzi do mnie starsza pani (co w ogóle już nie dziwi, taki magnes specjalny mam), wiec się zrywam, czy rozkład jej przeczytać, czy coś? A pani miła nachyla się i konspiracyjnym szeptem…”pani nie kasuje biletu, usiądzie ze mną, ja mam pierwszą grupę” :))
Głupio było mówić, że nie chcę, więc zajęła mi szybko miejsce w autosanie i sobie jedziemy. Że jesień, że zimno i jakoś tak…że syn niedawno zmarł…że pracował w urzędzie miasta, itd. Przyznałam, że znałam pana i choć daleko, to bardzo lubiłam. Taki mądry, energetyczny i ciepły mężczyzna, wyjątkowy. Poznałam go na szkoleniu, później spotkaliśmy się pod drzwiami lekarza rodzinnego i znów kiedyś w przychodni onkologicznej w kolejce. Takie zbiegi okoliczności. A teraz z jego mamą… Pani ze smutnym uśmiechem, taka pogodzona chyba, opowiadała, jaki był dzielny, że do końca wierzył, że się pięknie pożegnał z rodziną, przyjaciółmi, sąsiadami, że zdążył…i mówił, że wreszcie czuje się wolny…
Pani przez okno autobusu wyglądała wnuczki, która do szkoły jeździ, do liceum. Gdy pytam do której klasy, okazuje się, że za chwilę mam z nią zajęcia… Te, na które tak się denerwuję…
A wydaje się, że tyle jest ludzi na świecie, że świat taki duży.
Wydaje się, że taka ważna ta praca, te Targi czy giełdy, występy, postępy, rozstępy…
Wydaje się.
Pani Babcia Lodzia prosiła pozdrowić Cię, Sylwio z III kl.
III
Piątek. Za oknem zdawałoby się wiosna. Grudzień, popołudnie. Ciągnę za sobą walizkę, a w niej puste słoiki dla mamy. Czekam na dworcu na regionalny, patrzę na zegarek. Jeszcze pięć minut. Myślę, że całe moje życie to czekanie. Za spokojem, za rozmowami z Nim, za Jego światem. Za końcem, który zamknie wszystkie przymknięte ciągle drzwi. Mówią, że każdy koniec jest początkiem, słyszę jak szepczą w mojej głowie. Początkiem – czegoś nieznanego, a więc z założenia lepszego. Myślę, że nie tak powinno być. Nie tak.
Pociąg przyjeżdża. Pokonuję schodki, walizka pokonuje je wraz ze mną, słoiki obijają się o siebie. Hałasują. Myślę, że całe moje życie jest jak ta walizka – ciągle gdzieś, ciągle z kimś, ciągle po coś. Gdzie? Z kim? Po co? Rozpakowuje, układam, wyciągam. Zapomniałam, że aby być dla wszystkich, muszę najpierw nauczyć się być dla siebie.
“Wolne?” – pytam kobietę rozwiązującą krzyżówkę. Kiwa, że tak, że wolne. Dziękuję. Siadam, walizka obok mnie, wyciągam książkę, a może artykuły biochemiczne. Nie pamiętam. Jestem zmęczona.
Rozglądam się dookoła. Obok nastolatek słucha muzyki, młoda dziewczyna rozmawia przez telefon. Chyba z matką. Staram się nie słuchać. Patrzę dalej, przed siebie. Obserwuję, próbując znaleźć coś dla siebie, próbując dostrzec coś, co zostanie ze mną, gdy pójdę dalej.
Siedzenie obok. Ona na oko trzydziestolatka, w kwiecistej spódnicy. Szarej bluzce, takiej jaką nosi moja babcia. Z zespołem Downa, nie uczesanymi włosami. Z białą laską w prawej dłoni, z grubymi szkłami na nosie. Obok on. Na oko starszy od Niej. Ubrany w stary, kremowy garnitur. I krawat. Niebieski w białek paski. On – niepełnosprawny. Z aparatem słuchowym. Z niewyraźnymi słowami. Jakoś tak magicznie wpatrzony w Nią. Z dłonią w Jej dłoni. Z dłonią na Jej kolanie. Z pocałunkiem na Jej policzku. On i Ona. Razem.
Nie omijam wzorkiem. Patrzę, podziwiam. Kwiecista spódnica odbija się echem. Tą miłość upchaną w wagonie, w regionalnym, jadącym do Olsztyna. Niezrozumiałą dla innych, zbyt wielką, by mogli uwierzyć.
Myślę, że o takiej właśnie marzę. O takiej mimo wszystko, na dobre i na złe. O takiej naprawdę.
Wysiadam. Uśmiecham się do Niego. Dobrym uśmiechem. Tak wiele chcę powiedzieć, tak wiele słów. Nie znajduję odpowiednich. Tylko się uśmiecham, tylko na to mnie stać. On uśmiecha się do mnie. I wiem, że słowa są niepotrzebne. Zrozumiał.
IV
Leżę w łóżku, 21:00 z hakiem, obok śpi moje Małe-Wielkie szczęście, ręce rozrzucone, włosy potargane, policzki zaróżowione od tańca.. Przed chwilą obejrzał bajkę o niedźwiedziu, odśpiewał w dowolnej kolejności remix piosenek: „stary niedźwiedź mocno śpi”, „wlazł kotek na płotek” i „prosto” (Kult;)) i zasnął. Cowieczorny rytuał odprawiony, teraz i ja mogę odpocząć.
A miało go nie być – ani rytuału ,ani dziecka. Prawie trzy lata temu szłam z parkingu na izbę przyjęć-przede mną niewielki brzuch, w prawej ręce skierowanie, w lewej neseserek z piżamą, a za mną-od połowy drogi- struga krwi. Pani w okienku nakazała wejść po schodach na 1-sze piętro, lekarka nie pozostawiła złudzeń: -„Od razu do zabiegowego”. Nawet nie płakałam, nic nie docierało do mnie, wstydziłam się tylko plam krwi, które za sobą zostawiłam.
I nagle pojawił się śmieszny Pan Doktor, podał ręcznik, poklepał po ramieniu, podłączył USG, a tam Ty, Synu mój, pływałeś w najlepsze wymachując zawzięcie łapkami . Wyraźnie pamiętam paluszki, zobaczyłam Cię wtedy po raz pierwszy i pamiętam, pomyślałam, że Ty w tej krwi tak pływasz…
Nie poszliśmy do zabiegowego, nie poddałeś się nurtowi i jesteś. Jesteś cudem, jesteś całym moim światem.
Dziękuję Ci Boże, dziękuję Ci Śmieszny, Zakręcony Doktorze.
V
Prowadzę cię wolno do „gabinetu psychologa”. Ciągniesz za ucho po podłodze przybrudzony plecak, ze wszystkich sił starając się nie patrzeć na mnie częściej niż nakazują Ci to własne obawy i zaciekawienie. Pokój jest równie obskurny, jak główna sala świetlicy, ale przynajmniej jest tutaj cicho. „Odrobimy razem lekcje, dobrze?” – pytam. „Dobze” – odpowiadasz. Nie patrząc w moją stronę wyjmujesz pomięty zeszyt do kaligrafii.
Słyszałam, że masz problemy, nie tylko z artykulacją wybranych głosek, i że nie znosisz zadań domowych. Że mama ma z tobą olbrzymie trudności. Że nie chcesz w ogóle słuchać, co ma do powiedzenia. Że codziennie toczycie ze sobą bitwy. Czasami to ona wygrywa, częściej – ty.
Przyglądam się, jak powoli zapełniasz pierwszą linijkę ciągiem tych samych liter. Od czasu do czasu spoglądasz na mnie ukradkiem, szukając wyrazów aprobaty lub krytyki, ale nie odzywam się.
Obserwuję Cię z wyrazem twarzy, jaki nadają mi okoliczności pt. „Chciałabym dowiedzieć się, kim jesteś”. Nie wiem, jaki to jest wyraz. Cały wysiłek woli wkładam w to, aby nie wyglądać groźnie i
jednocześnie nie zakładać żadnej maski. Zauważyłbyś, że nie jestem sobą i również nie pozwoliłbyś mi siebie poznać. Dzieci są w tym zakresie znacznie bardziej wrażliwe niż dorośli. Patrzę, jak z mozołem stawiając kolejne litery, swoim zwyczajem gryziesz palce lewej dłoni. Nie szkodzi, zajmiemy się tym gryzieniem później, na szczęście mamy siebie na dłużej. Martwi mnie jedynie to, że się mnie boisz. Postanawiam jednak dać ci czas.
Pod koniec drugiej linijki stopniowo zwalniasz, po czym zatrzymujesz się i zamyślasz. „Nudzi cię to?” – pytam o oczywiste. „Trochę” – mówisz i przygryzając palec wracasz do pisania. „Nie lubisz odrabiać zadań?” „Trochę” – odpowiadasz, nadal usilnie starając się na mnie nie patrzeć. „Zwykle odrabiasz zadania z mamą w domu?” „Tak” – odpowiadasz szybko. Połowa ręki na chwilę znika w twojej buzi. „Ale wtedy uciekam pod łózko” – dodajesz. „Dlaczego?” Nie odpowiadasz. „Mama jest wtedy dla ciebie niemiła?” „Trochę”. Zapada cisza, przerywana jedynie cichym szuraniem ołówka o papier. „Teraz bardzo się postarałeś, litery, które napisałeś, są piękne i mamie na pewno się spodobają” – stwierdzam i w stwierdzeniu tym nie ma przesady. W porównaniu z poprzednimi stronami zeszytu twoja dzisiejsza praca naprawdę robi wrażenie. „A która jest najładniejsa?” – pytasz. Pochylam się nad zeszytem i wskazuję trzy najbardziej staranne litery. Rozpromieniasz się i całym sobą koncentrujesz się na tym, żeby kolejne również zasłużyły na pochwałę. Odtąd ciszę przerywają od czasu do czasu twoje prośby o wskazanie najładniejszych liter i moje odpowiedzi. Pracujesz szybciej, z większym zapałem, ale również staranniej. Pochwały wyraźnie dodają ci skrzydeł. Mija czas.
„Tata Kuba” – mówisz niespodziewanie, przecinając jeden z dłuższych okresów własnego milczenia. „To mój drugi tata, nie ten prawdziwy, bo mój prawdziwy tata umarł”. „Przykro mi” – mówię i patrzę na Ciebie, ale uciekasz w pisanie. „Kiedy twój tatuś umarł?”. „Jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć dni temu” – odpowiadasz, nie przerywając swojej pracy. Zastanawiam się przelotnie, czy to możliwe, że je odliczasz, wracając myślą do przekazanej mi przez kogoś informacji, że twój biologiczny ojciec zginął w wypadku w grudniu minionego roku. Serce mi się lekko zaciska. „On jest
„z” ” – dodajesz szybko. „Zły…?” – pytam niepewnie, bo wydaje mi się, że nie dosłyszałam ostatniego słowa. „Nie, Z. Z”. „Ten tata, który umarł jest „Z”? „Nie, tata Kuba”. „Co to znaczy, że
jest „Z”?”
„Tak mówimy z kolegą Tomkiem, kiedy ktoś jest Zły albo Złodziejem, ze on jest „Z”” – mówisz, lekko się uśmiechając. „A tata Kuba jest zły?” „Trochę”. „Jest dla ciebie niemiły?” „Tak. Nie. Powiedział mamie, zebym pojechał na basen, kiedy ona nie chciała, zebym jechał”. „To dlaczego jest „Z”?”. Patrzysz na mnie uważnie, z całą ostrością swojej siedmioletniej świadomości. „Wolałem tamtego tatę. Kochałem go. Kocham. Kochałem”.
„Taty Kuby nie kocham” – dodajesz ciszej po upływie chwili, lub miliona chwil, wylewając trochę wody ze swojego głębokiego wiaderka poczucia winy. Przez krótki moment spoglądasz na mnie i czekasz, czy się zezłoszczę, oburzę, zaprzeczę temu, co powiedziałeś. Szukam odpowiednich słów, ale wszystko, na co mnie w tej chwili stać, to jedno krótkie „Rozumiem”.
Po kilku uderzeniach serca ręka ponownie ląduje w buzi, ołówek kontynuuje swoją trudną wędrówkę po papierze. „Lubię jeździć do taty, czasem jeździmy z mamą”. „Dokąd?”-pytam. „Tam, daleko, na cmentaz”. „I co tam robisz?” – pytam równie delikatnie, co bez sensu, onieśmielona wagą spraw, którymi zechciałeś się ze mną podzielić. „Mama mnie mocno psytula”.
Wyróżnienia:
I
wychodzę z gabinetu.
wchodziłam piękna, mądra, zdrowa, szczęśliwa
stoję zaskoczona własną śmiertelnością,
patrzę na nowiutkie, drogie buty
najbardziej niepotrzebne buty na świecie
zastanawiam się, czy uda mi się je oddać do sklepu
II
patrzę na Ciebie (nie chcę patrzeć) jak siedzisz blisko (dalej być nie można), mówisz coś do mnie (od dawna do mnie nie mówisz) i myślę, czemu jesteśmy razem (lecz razem wcale nas nie ma).
wyglądasz jak ten, którego kochałam (nie jesteś nim), ja jak kobieta, którą wybrałeś (to nie ona) i nadal bywasz blisko (nie pozwalam Ci się zbliżać).
oboje żyjemy (nie razem), śpiąc w jednym łóżku (bez siebie), podobno wszystko można zmienić (nie da się niczego), możemy wszystko (nie potrafimy nic).
i wiem (też wiesz), że tej ciężkiej żałoby nikt za nas nie odprawi.
III
Wytężam wszystkie zmysły, by móc znów zobaczyć Cię radosną, z rozwianymi przez wiatr włosami. Z całych sił staram się zachować obrazy SPRZED … kiedy uśmiechnięta wsuwasz biały welon w moje włosy, wzruszona bierzesz w ramiona mojego kilkudniowego synka, z troską przyklejasz plaster na skaleczone kolano mojej córeczki.
Zamykam oczy. Powracają obrazy rozdzierające serce na strzępy. Jutro mija miesiąc od Twojego odejścia. Klatka po klatce przesuwa się klisza. Twoja twarz tak bardzo podobna do mojej, tylko zbyt papierowa, o zbyt ostrych rysach, tak niespójnych z Twoją łagodnością. Twoje oczy, z których bije ból i strach przed tym, co nieuniknione. Usta zaciśnięte na zielonej, wilgotnej gąbce. Kurczowo trzymam Twoją rękę, chcę odwrócić los, zatrzymać uchodzące życie. Ciężkie łzy kapią jedna po drugiej na Twą chłodną dłoń, która jeszcze niedawno z czułością gładziła mój policzek… CISZA, bez tętna, bez oddechu, bez Ciebie…
Otwieram drzwi hospicjum. Świat pędzi dalej, świat się nie zatrzymał … mój się zatrzymał, nie mam MAMY…
IV
wyciągam złamaną dachówkę spod mchu
pod belką gniazda os
w dziurze piętka nieba
ona zgarnia braki, jak okruchy ze stołu
chowa ukradkiem do kieszeni podomki
dusi kaszel dłonią
tak nie można, mówię
a ona się śmieje, że do śmierci dożyje
i całuje piąstki wnuka
V
Trudne
jest wtedy, kiedy idziesz na tomografię przed rozpoczęciem chemii i okazuje się, że oprócz guzków w płucach jest jeszcze jeden w przestrzeni zaotrzewnowej i on jest duży
kiedy przyjaciółka, która modliła się o twoje zdrowie pod paskiewiczowym krzyżem, teraz nawet nie dzwoni, bo jest zalatana
kiedy idziesz do pokoju Ruch Pacjentów i widzisz w papierach, że to IV stopień, już o tym wiedziałaś, ale teraz zobaczyłaś tak czarno na białym
kiedy musisz przejść na rentę i prosisz dyrektora o jedną klasę, cztery godziny w tygodniu, a on syczy, że nie ma o tym mowy
kiedy mówisz o tej rencie w domu i ktoś z rodziny nazywa cię wstrętnym pasożytem
kiedy trzy dni po chemii wychodzisz z łóżka i zmieniasz mamie pieluchę, bo nikt nie mógł przyjść ci pomóc
VI
Stoję. Korytarz… za mną drzwi izolatki.
Przede mną okno, widok na drugie skrzydło szpitala. Zbliżenie kadru, pielęgniarka pochylona nad noworodkiem – POCZĄTEK.
Odwracam się, naciskam klamkę. Wchodzę. Liczę JEJ ostatnie oddechy… –KONIEC.
Gdzie ŚRODEK? ŚRODEK fruwa zawieszony na dwóch cienkich nitkach między POCZĄTKIEM i KOŃCEM.
To zdjęcie i myśl, że może mogłam lepiej liczyć ostatnie oddechy wracają uparcie każdego dnia.
Może mogłam bardziej, lepiej, więcej…
VII
Rano wzięłam się za sprzątanie.
Pozamiatałam, zmyłam podłogę.
W nowym, nieużywanym wiadrze od mopa znalazłam nowe opakowanie kwasu foliowego, którego szukałam po kartonach od kilku dni.
Umyłam przedostanie okno.
– Ostatnie umyję jak urodzę – zażartowałam do Męża, kiedy wcześniej wrócił z pracy.
Wyjęłam luźne jeansy i ulubioną bluzę.
Zerknęłam na zegarek.
Zrobiłam nam herbatę.
Miałam zamiar zacząć się ubierać.
I wtedy zadzwoniła Sarah, embriolog.
Wygląda na to, że zakończyliśmy pewien etap w naszym życiu.
Trzeci raz nie okazał się szczęśliwy.
 Czas wyjąć z szafy magiczny wniosek o adopcję.
Przyjrzeć się mu raz jeszcze, choć wątpliwości nie mamy żadnych.
Dać jemu i nam odetchnąć, zanim wrzucimy go do skrzynki.
Po raz pierwszy.
Od lat.
Wszystko jest jasne.
I to nieważne, że jeszcze płaczę.
Wszystkie nasze nienarodzone dzieci muszą zostać opłakane.
A te, które być może już są na tym świecie, niech będą spokojne.
Spotkamy się.
Wierzymy w to całym sercem.
Już niedługo.

  • Słodko gorzkie te historie. Zaczytałem się.

  • Nie powinno się czytać/oglądać tych zdjęć w pracy.
    Szklane oczy trudno ukryć, a wilgoć rozmazuje makijaż.
    Ale powinno się te zdjęcia czytać/oglądać.
    Żeby pamiętać, że trzeba być uważnym.

  • Anonimowy

    ja mam całe klisze takich właśnie niepozornych pstryków
    żyją we mnie swoim życiem ponad…

  • Anonimowy

    Heh….Pani Agnieszko…Zorko..Odliczałam dni do skonczenia ostatniego posta na tym blogu.
    Poza tym, ze wlazlam na stronę Znaku i z uśmiechem pokiwałam głową na porównanie do Kieślowskiego, myśląc "Ach Zorka musiała być dumna:)" ..poza tym, że właśnie odczytałam posta konkursowego:) …i nie wiem czy miałabym odwagę podzielić się swoimi zdjęciami….
    Ech….czuję się znów rozerwana na strzępy…i zastanawiam się dlaczego właśnie teraz pojawiłaś się w moim życiu? Dlaczego akurat wtedy właćzyłam "Pytanie na śniadanie" i panią Popek wspominającą śmierć Twojej córki? Dlaczego to mnie tknęło aby tu wejść? Spojrzałam na TV, na Twoją twarz…na ton głosu w kótrym poczułam lekki stres, odpowiedzialność, wzruszenie…i pamięć…jakiś taki ciężar(?) doświadczenia…nie wiem….może dlatego, że też jestem mamą dwójki, z których jedno czuwa z góry nad drugim?…nie wiem….pogięłam się, połamałam, podłamałam, katharsis? z wyrzutem sumienia, ze kosztem tych wszystkich przepięknych historii….może rzeczywiście nic nie dzieje się bez przyczyny? nie wiem, ale moja puszka chyba się znów oworzyła a ja nie wiem co teraz zrobić z zawartoscia..i tak jak mowilas w wywiadzie…kurde, z czasem wcale nie jest lzej….nawet chyba juz nie staram sie rozumiec…Bardzo, ale to bardzo Cie pozdrawiam. Nie chcialam byc banalna….szczegolnie w komentarzach…ale kurcze, czasem sobie jedna mysle ze zycie jest pelne truizmow:) Całuję, dziękuję, pozdrawiam…moze kiedys zdecyduje sie tez nie byc anonimowa…w kazdym razie, Kasia:)

  • piekne- tak ciezko sie oderwac od tych historii…
    Ciebie Zorko uwielbiam czytac, ale historie twoich czytelnikow tez 🙂

  • Anonimowy

    Te historie pisało wiele różnych osób. A kilka jest jakby o mnie, moich… Widzieliśmy to samo? Byliśmy w tych samych miejscach? W tym samym czasie?
    Czytam je rano, przy śniadaniu. Przed chwilą policzyłam stan konta – starczy na zaległą fakturę i pensję dla pracownicy. Będzie dobrze.
    Katarzyna

  • Anonimowy

    Dziękuję

    Ania

  • Dziękuję…

  • Anonimowy

    Dziękuję

  • Anonimowy

    Tak … Ktos napisal,ze nie powinno sie tego czytac w pracy . Prawda. Przed praca takze nie. Jechalam do pracy a w glowie mialam przedstawione przez Pania " zdjecia". Kolorowe I czarno-biale. To jest wlasnie czesc naszego zycia. Jestem na wielkim rozdrozu. Mam nadzieje, ze pojde w dobrym kierunku. Pozdrawam Pania. Ksiazke kupie jak tylko bede mogla ( mieszkam w USA- sprawdze polonijne ksiegarnie ). Julia

  • Anonimowy

    Witam serdecznie zorka bardzo dziękuje

  • Zorko, przeczytalam wszystkie historie Twoich czytelnikow, wszystkie bardzo osobiste i poruszajace. Utwierdzily mnie one w przekonaniu, ze kazdy z nas nosi w sobie jakas opowiesc i ze tak bardzo jestesmy do siebie podobni… Tym bardziej dziekuje za wyroznienie. Bardzo, bardzo dziekuje.

  • Anonimowy

    Dziekuje Zorko za te historie, Twoj blog pomogl mi zatrzymac sie i posluchac siebie. Dziekuje. Kinga (Do Julii z komentarza powyzej: ja tez mieszkam w USA ale za kilka miesiecy bede w Polsce i planuje zakup ksiazki Zorkownia, moglabym kupic dwie…)

  • Wiecie, tak naprawdę to jest temat na książkę. Nasz wspólny album ze zdjęciami, błyski z chwil, które ocala papier.
    Pochodzę z tym. 🙂

  • Chm, a ja dla odmiany mialem zawsze pomysl aby fotografowac starych ludzi, pomysl ciezki do zrealizowania ze wzgledu na zgode tych ze osob i.t.p, kto wie moze pewnego dnia.

  • Anonimowy

    Agnieszka, z tą książką to jest świetny pomysł.

    pozdrawiam niedźwiedzio 😉
    Dorota

  • Anonimowy

    Czy planowane jest tlumaczenie tej ksiazki na jezyk angielski?
    Bardzo chcialabym ja podarowac kilku osobom, ktorych znajomosc jez. polskiego nie wystarcza do takich lektur.

  • Ciarki. Dziękuję.