O Ewie, co dzieci nie miałafeatured

Ciocia Ewa – dla mnie od zawsze. Najbliższa przyjaciółka mamy.
Wszystko razem.

Macicę z powodu mięśniaków trzeba było usunąć, gdy Ewa miała 30 lat.
„Ma pani pół roku na zajście w ciążę, potem tniemy” – powiedział lekarz.
Ewa zgodziła się od razu.
Złamane serce i tak bolało bardziej.

Pamiętam, że jako dziecko bardzo ją lubiłam – miała dla mnie dużo słodyczy i drobniaków, zawsze mnie broniła. Pamiętam tę dręczącą zagadkę: „Dlaczego ciocia nie może mieć dzieci” (argument wyciętej macicy był wtedy dla mnie tak abstrakcyjny, jak dziś meandry statystyki).

Wiedziałyśmy o sobie sporo, widywałyśmy się sporadycznie.
Ty, Ewo, wiedziałaś o niebo więcej.
Najczęściej spotykałam cię na grobie córeczki, byłaś jedną z niewielu osób, które w ogóle znają to miejsce, którym się chce.

Gdy usłyszałaś, że zdecydowałam się na nowe studia, nakazałaś mamie z całych sił mnie wspierać.

Gdy usłyszałam, że zachorowałaś na raka, powiedziałam mamie, że ci pomogę.

Rak jak najbardziej operacyjny, termin usunięcia płuca na koniec listopada. Operacja miała być miesiąc wcześniej, ale ponoć remont sali operacyjnej i oddziału. „Proszę czekać, albo może spróbować w Warszawie” – wygłosił guru w białym kitlu.
Ciocia czekała. Na szczęście nie widziała programu, w którym z owej sali nadawano na żywo jakąś ważną/przełomową/arcyciekawą operację.

Ewa udawała apetyt i dobre samopoczucie. Nabrała wszystkich.

Pewnego dnia była już tak słaba, że przez trzy godziny nie mogła podejść do drzwi i otworzyć zaprzyjaźnionej Marysi.
Swoją drogą ciekawa historia: Ewa uratowała kiedyś córkę Marysi.
Ukochany zostawia Marysię i ich nienarodzone dziecko. Ósmy miesiąc ciąży, rodzice na dokładkę chcą wyrzucić ją z domu. Panna z dzieckiem – wstyd, wiadomo.
Ewa organizuje wszystko i wszystko da się zorganizować.
Do dziś śmiejemy się, że Ania ma dwie matki.

Że miała.

Wracamy: zamknięte mieszkanie, Marysia zrozpaczona pod drzwiami. W końcu z kluczami przyjeżdża brat Ewy. Jedno spojrzenie i telefon po karetkę. Ostatecznie Ewa ląduje na OIOMie – oddział kardiologii.

Odkąd padła diagnoza, moja mama nie widziała się z przyjaciółką, „bo Ewa nie chce, bo wpierw musi się zebrać do kupy, poukładać wszystko” – łatwo ją nabrać.

Był 28 listopad, sześćdziesiąte pierwsze urodziny Ewy. Udało się tak poustawiać mamę, że pojechałyśmy do cioci z okazji urodzin, a nie raka i OIOMu. Nowe studia się na coś zdały.

Po rozmowie z lekarzem jasność: dramatycznie wyniki krwi, spore obrzęki limfatyczne – do operacji nikt jej nie zakwalifikuje. Właściwie pora do domu.
Chwila namysłu i wiem, że Ewę biorę do siebie. Druga i rezygnuję; Ewa nigdy się na to nie zgodzi.

Wchodzę na OIOM. Jest radośnie, ciepło. Wstydzę się, że Ewa musi leżeć w tak obskurnym miejscu. Ona też robi wszystko, by odciągnąć naszą uwagę od otoczenia. Jarzeniówki bezlitośnie świdrują oczy, drzwi otwarte na oścież, głośne salowe, które zamiast do siebie podejść, wykrzykują pomiędzy salami. Ewa nieśmiało pyta o hospicjum. Czy są miejsca.

Zrobię wszystko by były.

Wpierw jednak konieczna konsultacyjna formalność z ordynatorem, który miał Ewę operować. Ewa ledwie przeżyła transport na tę konsultację. W hospicjum byłoby to nie do pomyślenia; lekarz przyjechałaby do pacjenta.
W międzyczasie starałam się o hospicjum. Właściwie starczyło jedno słowo, a sprawy w swoje ręce wzięła koordynatorka Basia, siostra oddziałowa i lekarz. Niewymowne wzruszenie i wdzięczność trzyma mnie do dzisiaj.

Nie minęły trzy dni – i mam Ewę u siebie.
Spędzamy sporo czasu. Tyle w niej ciepła, łagodności, wdzięczności. Pełna obecność, świadomość tu i teraz. Ewa zawstydza mnie przed każdą pielęgniarką i lekarzem, każdemu opowiada jaki ze mnie anioł stróż.

Morfina kapie ciurkiem. Wkraczamy na inny poziom relacji. Wiem, jak się z nią porozumieć nawet gdy wydaje się, że śpi. „Tak” – delikatnie marszczą się powieki, „nie” – minimalny ruch głową.
Dużo mówię do niej, uprzedzam o każdym ruchu, by w spokoju mogła mieć zamknięte oczy. Nawilżam usta, poję łyżeczką, nie wychodzę, gdy ma atak kaszlu, głaszczę po włosach i policzkach, wygładzam pościel.
Brat pięknie odnajduje się w sytuacji – opiekuję się ciocią tylko wtedy, gdy Piotr jest w pracy. Wieczory zostawiam dla niego. Radzi sobie wyśmienicie.

Mama przychodzi do hospicjum. Pierwszy raz. Chce bez mojej asysty – dlatego pojawiam się po dwóch godzinach. W sali jest ciemno, trzyma więc śpiącą Ewę za rękę i płacze. Cisza, półmrok. Nikt im nie przeszkadza. Ewa po przebudzeniu jest w stanie wypowiedzieć tylko jej imię, ale to wystarczy.

Obie wiedzą.

W sobotę trzeciego grudnia przyjeżdża Ania i Marysia, są dwaj bracia z żonami – komplet.
Wracam po południu do domu, jednak jakoś tak… – ostatecznie po dwudziestej drugiej ląduję w hospicjum. Przy Ewie brat z żoną, za chwilę się zbierają. Siadam z nimi, rozmawiamy. Jest dobrze. Wiele wspomnień, obśmiań, wiele kamieni z serca.

Ewa w połowie drogi.

Nie trzeba Piotra namawiać, by został na noc. Wychodzę po północy spokojna.

O drugiej budzi mnie telefon od Piotra:

– Nie byłbym przy niej do końca, gdyby nie ty.

…Wiesz, Ewuniu, przestałam się bać własnej operacji.
Dzieci można mieć na tyle sposobów.

🙂

.

  • Anonimowy

    Aguś jesteś wpaniała…
    Anita

  • sia

    Twój zawód to Anioł
    Nie każdy ma tyle szcześcia aby z kimś takim jak Ty obcować

    Pozdrawiam
    i zapraszam do siebie
    http://eksperyment-przemijania.blog.onet.pl/

  • Aż mi się łezka w oku zakręciła- pięknie.. Chyba Obie byłyście- jesteście dla siebie Aniołami Stróżami.
    pozdrawiam serdecznie

  • Przepieknie napisane…

  • Z komplementami mam zawsze problem. 🙂

  • Nieslusznie 🙂

    Pozdrawiam

  • Anonimowy

    🙂

  • Przeczytałam wszystko, część po dwa razy. Moja głowa nie jest moją głową i jeszcze nie wiem, czym jest. dzięki.

  • Lubisz tracić głowę? 😉

  • Głowy tracić chyba nie lubię, zresztą nie jest to chyba kwestia lubienia bądź nie, tylko mimowolnych i nieodwracalnych zmian w mózgu, które pojawiają się po lekturze Twojego bloga.

  • Zażartowałam wcześniej, coby rozcieńczyć atmosferę. 😉

    I samych dobrych zmian życzę!

  • Anonimowy

    Dziękuję Aguś, pozdrawiam.
    Ps. Masz dar pisania o tragicznych przeżyciach w sposób piękny!Robisz dla obcych ludzi tak wiele i to w zamian za uśmiech bądź zwyczajne dziękuje! Jesteś wielka, naprawdę wielki szacunek i podziw z mojej strony. Wiele się słyszy o wolontariacie ale ja zobaczyłam to na własne oczy! Jeszcze raz dziękuję z całego serca!
    Ania, co dwie matki miała.

  • :)))