Pani od dziecifeatured
Na oddziale nowy pacjent: lekarz pediatra.
Dostaję od Igi strzępki zdarzeń rodzinnych, opowieści ze studiów i pracy. Historie uratowanych dzieci oraz tych, którym nie udało się pomóc.
– Pamiętam Wiktorka, miał pięć lat i doskonale wiedział, że do końca życia będzie jadł przez rurkę. Pamiętam jego mamę – spokojną, uśmiechniętą. Życie z rurką i rychła śmierć wydawała mi się wtedy czymś przerażającym. Nie miałam jeszcze wtedy syna. Nic nie rozumiałam.
– W tej pracy dotyka się tajemnic. Teraz wielu lekarzy kalkuluje – to się opłaca, tamto nie. Uczyli mnie przedwojenni profesorowie: patriotyzm, służba i odpowiedzialność – to zapamiętałam na całe życie. Nie było świąt, zmęczenia, nie było ważniejszej rzeczy nad chore dziecko.
– Tyle śmierci widziałam, tyle razy się nie udało. Nie zadręczam się, ale te historie zostały. Pewnie, gdyby policzyć, wyleczyłam tysiące dzieci. Teraz są dorosłe, może mają nawet wnuki, poszły dalej.
– Na swoim oddziale miałam pielęgniarkę. Trzydzieści lat razem. Szanowałyśmy się, ale nie przekraczałyśmy pewnych granic. Dopiero później, gdy przeszła na emeryturę. Odwiedzałam ją w hospicjum, byłam do końca. Nie boję się umierać, pani Agnieszko. To część życia.
Na salę wchodzą młodzi ludzie w kitlach. Iga uśmiecha się i wyciera nos. Przygląda się studentom z ciekawością. Odsuwam krzesło, dotykam nadgarstka i na odchodne mówię:
– Miłej nauki, pani doktor.
Iga puszcza oko i przybiera minę poważnej pacjentki.
Dzieciaki w białych kitlach przystępują do zbierania wywiadu.
-
ewa
-
Anonimowy
-
Gośka
-
Joanna
-
Pedagog pomaga
-
Jola Wawrzynek
-
Anonimowy
-
AMELI
-
M Ch