Agnifeatured
…
Był plan – blog nr 3. Od pewnego czasu pisałam go w głowie, nawarstwiały się obrazy. Miał porządkować myśli, układać się z nowym tematem.
I po co?
Tu jest moje miejsce; zorkownia dawno przestała być tylko „hospicyjną” myśloodsiewnią. Odsiałam/zasiałam sporo innych miejsc.
Kiedyś wpadłam na to, gdzie umiejscowiony jest mój środek, gdzie zakorzeniają się emocje, skąd ruszają w świat, gdzie je chowam po powrocie.
Brzuch, macica – oto moja pestka.
Źródło ciepła, miejsce, gdzie rodzi się i kurczy strach.
Początek i koniec. Tu pada kamyk i rozchodzą się kręgi na wodzie.
Z głębi brzucha czuję radość, wzruszenie, gniew, każde napięcie.
Miłość.
Stamtąd zachwyt i rozpacz, wdech i wydech, moje dzieci.
Chowam tam skarby.
Macica, macierz, matka… – nie chcę, tu, rozpisywać się na więcej.
Znalazłam zatem swój środek, jądro ziemi.
Gdy zrobiono mi pierwsze cesarskie cięcie wiedziałam, że to dla dobra córki; jakoś nie bolało.
Bolało pół roku później, gdy trzeba było przeciąć swieżo zabliźnione ciało i usunąć 6-centymetrową, nieproszoną kulkę. (Słowo „mięśniak” razi do dziś. Konotacje z mięśniami/mięsem są jak cios. Poniżej pasa.)
Przy trzecim cięciu prawdziwa rozpacz: nie udało się zamknąć syna w tym bezpiecznym miejscu na jeszcze dwa miesiące. Za to pierwszy raz wyszło zabliźnianie z blizną. Zbladła, wkomponowała się w ciało, a śmieszne łapki przedszkolaka dotykały jej w poszukiwaniu zamka błyskawicznego. Małe Be chciało zwiedzić swój pierwszy domek.
Zawarłam pokój z ciałem, z blizną-palimpsestem, i ruszyłam w świat.
A świat zaczął się we mnie odkładać. I rosnąć.
Wszystkie matki po stracie dziecka, z którymi rozmawiałam, pacjenci w hospicjum i ich bliscy… Byłam jak studnia – kamyki wpadały jeden za drugim; kręgi na wodzie, spokój. Cykl do powtarzania w nieskończoność. Terefere.
Wiedziałam, że wcześniej czy później czeka mnie operacja. Tym razem otwarty będzie tylko brzuch. Miałam zostać wydrylowana ze swojej pestki – nie miałam ochoty, czasu. Z pieśnią na ustach rozczesywałam świat, tymczasem w środku rosły cztery kulki – gdyby zlały się w jedną, ta miałaby 30 cm. Lekarz oszacował macicę na szósty miesiąc ciąży.
I przyszedł czas.
Spakowałam szpitalną torbę, usiadłam z mamą na tarasie.
Leniwe popołudnie, kawa, spokój.
Cisza przed burzą.
Nagle trzask – pod naporem jabłek pękło ukochane drzewo.
Patrzyłam jak konar, teatralnie, osuwa się łamiąc pomniejsze gałęzie.
Rozcięta jabłoń zaświeciła nagim drewnem.
Stałam, próbując pogodzić się z widokiem.
Chciało mi się płakać.
.
Od kilku dni jestem w domu.
Mam same dobre wieści.
Zamiast pustki poczułam ulgę.
Rana goi się dobrze. Nie wygląda na obcą.
Chodzę niespiesznie, posypiam na kanapie.
Uśmiecham się do lustra.
Na jabłonce natomiast odkryłam budkę lęgową dla ptaków.
Jeden z fajniejszych prezentów, jakie zrobiłeś mi, tato.
.
-
Anonimowy
-
Ania M.
-
Dorothea
-
Anonimowy
-
Małgosia
-
aga m
-
Anonimowy
-
ewa
-
Ameli
-
elw
-
Błękitna
-
Anonimowy
-
Ania B.
-
Anonimowy
-
weci
-
sklejka
-
Ola
-
mama FiK
-
la_chatte_noire
-
la_chatte_noire
-
Aleksandra
-
carryikurkuma
-
ona3569
-
gdusia.wp
-
menina
-
Małgosia
-
Anonimowy
-
Anonimowy
-
Anonimowy
-
iwonaw
-
Anonimowy
-
Anonimowy
-
Nitrogryceryna
-
Maramausch
-
Anonimowy
-
jolanta
-
stula
-
Duszyczka
-
Sto1000krotka
-
Marianna M.
-
Aniaha
-
Anonimowy