Pistoletfeatured

Gdy Róża była w domu opieki, skakałam ruchem konika szachowego.
Hospicjum – sprzęgło – mieszkanie Pe – hamulec – dom opieki Róży – gaz – szkoła muzyczna – korki – dom własny – stacja benzynowa. W weekend uczelnia.

Znów mamy Różę u siebie. Zapracowała ciężko na powrót do hospicjum. Pobyt w domu opieki zakończył się potężnymi odleżynami. Na przykład pod biustem.

Bezwładne ciało ląduje w kolejnym pudle ze ścian. Co z tego, że znanym i bezpiecznym.
Zwierzęcy strach.

Przyjeżdżam wieczorem. Róża leży na innym, niż poprzednio, oddziale.

– Agnieszka… Czy tu są pielęgniarki, które pamiętam?

– Tak, są.

– Ale ja tych nie znam.

– Może akurat dziś są takie osoby, których pani nie kojarzy. O dziewiętnastej zmiana, poczekamy razem, na pewno ktoś taki się pojawi.

– Ale ja tu nie mogę być za długo, kilka miesięcy góra. …Nie chcę wracać do domu opieki! Tam płacę za dokładne mycie, czekam po kilka godzin na zmianę pieluchy. – Róża płacze.

– Nie zostawimy cię, Różo. Nie ma takiej opcji. Pamięta pani? Przyjechałam nawet w wigilię. I Basia była, i Filip, domowe ciasto, kompot, zaprawy, zimowa herbata. Nic się nie zmieniło. – Głaszczę ją po ręce.

– Już bym chciała umrzeć, naprawdę. To wszystko tak boli, tak boli. Możesz coś zrobić, dziecko, przyspieszyć? – Pytanie-bumerang.

– Mogę tu być, Różyczko…
A pamięta pani historię o ojcu i koniu? Jak to było, bo zapomniałam. – Kłamię jak z nut.

– Ach! Ojciec miał iść do seminarium duchownego, żeby się choć jeden wykształcił i coś znaczył. Do dziś mam w szufladzie list, w którym zakonnnicy wyliczają, z czym tatko ma się do seminarium stawić: 6 zmian pościeli, 12 zmian skarpet i bielizny, 120 złotych czesnego. Ciężko to zgromadzić. Poszedł więc do studium nauczycielskiego, bo tam były tylko po trzy zmiany i groszowe czesne. No ale po paru miesiącach musiał wrócić do domu. Okazało się, że koń, ten do pola, nie chciał z nikim innym pracować, tylko z nim. – Wreszcie się uśmiecha.

Gdy zaglądam po kilku dniach, Róża śpi. Wiem, że nie należy jej budzić.

A potem pstryk.
Znika nagle i bez pożegnania.

Zostaję z tą historią:

– Pamiętasz esesmana z Gniezna, u którego pracowała w czasie wojny moja mama? Pewnego razu zginął mu pistolet. Nikt się nie przyznawał, podejrzenie padło więc na mamę. W całym mieście rozwieszono ogłoszenia, że jak do środy w południe pistolet się nie znajdzie, mama zostanie rozstrzelana na rynku. Mijał dzień za dniem, pistoletu nie było. W środę, jak co rano, mama stawiła się u Niemców. Poprasowała obrusy i kołnierzyki, siadła z dziećmi do francuskiego. Pistolet znalazł się na godzinę przed egzekucją. Zabrał go syn Niemca dla zabawy.

  • Boję się właśnie "takiego domu opieki"…, aż mi się coś zacisnęło na gardle po Twoim dzisiejszym wpisie.
    P.S. A poza tym, to Twoja książka już jutro do mnie wyruszy 🙂 Bardzo mi ostatnio źle, bardzo, ale jak patrzę na tę okładkę, to od razu mi lepiej. Zielono, "nadziejnie"…

  • :*

  • Takie historie zostają w nas na zawsze… Babcia mi opowiadała często jak to kiedyś Niemcy kazali im (babci, jej siostrze i jeszcze kilku osobom) kopać wielki dół… Babcia bała się, zresztą jak każdy, że sama trafi do tego doła. Uciekła. Niemcy strzelali. Uciekała przez las. Ona ocalała, kilka osób z jej wioski zginęło…

    Pani Agnieszko, niedługo odwiedzę wrocławskie Hospicjum, chciałabym jakoś pomóc… może będę mogła. Dziękuję Pani za siłę. Gdy tylko odłożę pieniążki, kupię książkę. Jest dla mnie bardzo ważna. Już dawno nie czekałam tak na żadną książkę…

    Dziękuję.

  • Gdybym miała w jakikolwiek sposób pocieszyć Panią Różę, to powiedziałabym jej, że miłość, prawdziwe powołanie nie wie co to kalkulacja, więc dobrze się stało, że tatko został na gospodarstwie. Nawet gdyby zgromadził te sześć zmian pościeli albo trzy nie byłby szczęśliwy. Dobrze więc, że stało się tak, jak się stało. A co do drugiej historii, to całe nasze życie naznaczone jest najrozmaitszymi zbiegami okoliczności, przypadkami, na które nie mamy wpływu, a które często decydują o tym, że życie gwałtownie zmienia kierunek wbrew naszym oczekiwaniom i planom. Jeżeli uda się nam wyjść cało, to często jest to początek jakichś zmian. I od nas również zależy, w jaki sposób te przypadki czy zbiegi okoliczności odczytamy: można albo wejść w rolę ofiary doświadczonej przez ciężki los, albo usłyszeć w tym czyjś delikatny głos, który chce nam coś przekazać. Bo tak na prawdę nic, ani nikt na tej ziemi nie należy do nas. Pozdrowienia dla Pani Róży 🙂

  • Anonimowy

    Joanno, Pani Róży już nie ma.

    Zorka, za te odleżyny to bym babska w domu opieki położyła plackiem w byle jakich łóżkach na dwa miesiące, nie myła i nie odwracała. Bo chyba niektórych nic nie nauczy tak jak własne doświadczenie. Żadna szkoła, studia ani żaden kurs.
    Nie toleruję takiego stosunku do chorych. Włącza mi się wredna mściwa jędza.
    U nas na oddziale jest obecnie 10 leżących pacjentów. Leżących od ładnych kilku lat, dodam. Nikt nie ma odleżyn. Cuda, panie, cuda.

    Ale zdarzyło mi się całkiem niedawno, że kiedy weszłam zmienić pozycję u pacjenta terminalnego, w którego siedziała cała rodzina w liczbie ok. 10 osób, nagle podniosły mi się dwie dziewczyny w wieku pryszczatym i zaczęły protestować, że teraz dziadek leży krzywo. Zabiłam wzrokiem, acz spokojnie poinformowałam, dlaczego. Nie dotarło. Ekspertki się uparły mieć rację. Ja się uparłam zignorować ich upór.
    Biedny F. odchodził na raka, a dookoła niego siedziało stado gadających całkiem głośno o wyprzedażach, plotach i fejsbukach. On w tym wszystkim jak mebel. Element dekoracji pokoju. Na szczęście dobrze wyłączony morfiną. Zauważyli go dopiero, gdy leżał "krzywo". Dla wtajemniczonych – na boku.
    Jestem wredna.

  • Wdech i wydech.
    Rób swoje, ucz spokojem.

  • A ja i tak Różyczkę będę pamiętać z uśmiechem , bez względu na ból i cierpienie. Tacy ludzie, to LUDZIE – nie każdy taki jest. Agnieszko, dziękuję za te mądrości
    – ściskam serdecznie – Jola W.

  • Anonimowy

    Domy opieki… Esencja cywilizacji po polsku.

  • Anonimowy

    czytam tego bloga i pogrążam się coraz bardziej. mieszkałam z mama kilka lat od momentu kiedy nie mogła sama funkcjonować w domu (amputacja nogi). Jak dzisiaj myślę nie umiałam się pogodzić z faktem że moja twarda i harda mama sie zmieniła, mobilizowałam ją do samodzielnosci. Nie żyje od 1,5 roku a ja mam problem że nie umiałam jej zrozumieć. Trzeba było po prostu być,tak jak pani. Czytam tego bloga i myślę że dałam ciała, nie sprostałam zadaniu. Teraz wiele rozumiem ale jest za późno … Wielki szacunek, pozdrawiam

  • Małgosia

    Witam Agnieszko,
    pierwszy raz komentuję, ale czytam od dawna.
    Twoją książkę właśnie kończę "łykać" niemal jednym tchem. Czekałam na tę zieloną książkę z niecierpliwością, choć wpisy znam …, czytam i ponownie wzruszam się.
    Nie napiszę tu, że Cię podziwiam, bo nie chciałabym Cię zasmucić.
    Za to co robisz darzę Cię olbrzymim szacunkiem i od Ciebie uczę się mądrze "być". Od kilku lat opiekuję się chorą Mamą i tak jak napisała Osoba przede mną, mam wielki kłopot, by zaakceptować Jej posuwająca się niedołężność. Tak bardzo się staram, by Mama była samodzielna, ale dociera do mnie że są pewne granice cielesne, których już nie przeskoczę 🙁 Pozdrawiam serdecznie, Małgosia

  • mmz

    Mama nasza tak bardzo nie chciała do hospicjum trafić. A ja dziś, choć dopiero dwa miesiące minęły od śmierci, wiem, że to była najlepsza decyzja, którą z Siostrą podjęłyśmy (bo decyzja spadła na nas…). I choć Mama tydzień tam spędziła, to wiem, że umierała godnie – ostatnie dwa dni nic nie mówiąc, oczu nie otwierając. Myta, po twarzy delikatnie gładzona… Szkoda tylko, że taka zła na nas była za podjętą decyzję…

  • Ze ściśnietym gardłem czytam. Pamietam moja babcie na OIOM-ie. Mówili, ze umiera. Te rurki, te czujniki. Łzy w jej oczach kiedy widziała mój ból. Wiec sie usmiechałam, opowiadalam głupoty…a potem glaskalam tylko po głowie mówiąc, nie bój sie, to sie już niedługo skończy, nie trzeba sie bać. I uspokoiła sie. I odeszła tej nocy. Minęło 10 lat a ja teraz siedzę na podłodze w łazience i rycze. Jesteś wielka. Dziękuje.