Pierwsza ligafeatured
…
Poznałam go prawie trzy lata temu. Wjechał do hospicjum niebieską bryką i stała się jasność. Wiedziałam, że oto zaczyna mi się ktoś nowy; pierwszoligowa sprawa.
Ciepły dzień, słoneczny człowiek, włosy niemal białe, skóra – pergamin, oczy w kolorze oceanu. Przyjechał, by rozgrzać wolontariuszy.
Wsiąknęłam od razu.
Świat Przemka rozszczelniał się na mgliste przed i wyraźne po.
Dobrze znam tę bruzdę, jej ostre kanty.
Drogę przecięła sarna, auto z impetem przywaliło w beton. Kręgosłup trzasnął wysoko; Przemek mógł poruszać tylko głową.
– Po wypadku miesiącami leżałem w szpitalu. Za oknem skwar; dusiłem się i wyłem, ból mnie rozdzierał. Pewnego dnia na twarzy usiadła mi mucha – dmuchałem, a ta spacerowała nadal. Czułem się bezsilny. Gdzieś w tamtym czasie pogasły wszystkie światła. Osiadłem tak nisko, że widziałem dno od drugiej strony.
Był pierwszym człowiekiem w Polsce, który napisał do prezydenta prośbę o eutanazję. Rozmawiał o tym z braćmi, przyjaciółmi. Jeden z nich powiedział:
– Walcz o to, w co wierzysz; dopiero jeśli zrobisz wszystko, pozwolę ci odejść.
Wtedy postanowił, że na wózku przejedzie Polskę wzdłuż i wszerz. Media rozpisywały się o jego wyprawie, kamery i mikrofony czekały w poszczególnych miastach, ludzie pstrykali fotki.
Niedawno Przemek pokazał mi zdjęcia swoich odleżyn z tamtego czasu. Dokumentacja dla wybrańców. Znam takie obrazy z hospicjum. Wiem, jak było blisko. Przeszczep skóry na jedną z ran zamknął się 57-ma szwami. Dobrze poczułam, czym była tamta wyprawa – rozpaczliwą walką o wolność, godność, samostanowienie. Z pełną świadomością, że ceną może być życie.
Pamiętam opowieść o dniu, w którym Przemek dotarł na miejsce wypadku. Nieopodal wyrósł nie jego krzyż. Wiele rzeczy urodziło się wtedy na nowo. Poród tym razem nie w krwi, a na słono. Też płakałam.
Kilka razy wypadał z wózka i leżał przy drodze. Jedną z wypraw przypłacił sepsą, lekarze nie dawali mu większych szans. Wylizał się, po wielu szpitalnych miesiącach ruszył w dalszą drogę, poza granice. Nie tylko kraju. Prasa nazywa go: „człowiek-fenomen”.
Zachwyt i rozpacz – Przemek mocno trzyma oba te bieguny. Upada i wstaje, wali głową w mur i przenika ścianę.
– Podjechałem do przejazdu kolejowego. Zobaczyłem sikorkę leżącą przy torach. Słyszałem zbliżajacy się pociag, wystraszyłem się. Spojrzałem śmierci w oczy. Czekałem na tę chwilę i wtedy powiedziałem sobie, że zrobię wszystko, by żyć. Jeśli się nie uda, wrócę tutaj z podniesionym czołem – nawet jeśli nikt prócz Boga nie zauważy tej walki, tak jak nikt nie zwrócił uwagi na ptaka przy torach.
W moim pokoju wisi zdjęcie Przemka wpatrzonego w ocean. Ręka zwisa bezwładnie, przerzucona przez balustradę pomostu. Ciało odcięte szarą linią wody, głowa ponad horyzontem. Serce tak duże, że nie mieści się w kadrze.
– Milion razy myślałem o śmierci, ale przede mną jeszcze długa droga. Nawet jeśli kiedyś uważałem się za twardziela, to właśnie paradoksalnie dzisiaj – tonąc w bezsilności i zależności – jestem nim bardziej niż wtedy. Tyle, że nie ma to dla mnie większego znaczenia, Aga. Idę sercem.
W lipcu Przemek rusza z ekipą nad Atlantyk. Do pokonania na wózku ma przeszło 2 tysiące kilometrów. Na pustyni Małego Księcia była studnia. Przemek ma swoją latarnię na francuskiej wyspie Ouessant, światło we mgle. I wiem, że nic go nie zatrzyma.
Szukam twardzieli, którzy naładują akumulator w jego niebieskiej bryce; Przemek nie bardzo umie prosić o wsparcie.
Ale ma przyjaciół.
🙂
.
-
Anonimowy
-
Jarek Zawojowski
-
Maramausch
-
Małgosia
-
Anonimowy
-
anai
-
Anonimowy
-
Anonimowy
-
Bibi
-
Anonimowy
-
Demostenes
-
Aleksandra S.