Koszalinfeatured

„Trafiłem na Twojego bloga jakoś na przełomie grudnia i stycznia. Pamiętam, że spędziłem wtedy pół nocy na lekturze, czytając niektóre posty po kilka razy. I nie wyobrażasz sobie, jak wiele wzruszeń zapewniły mi Twoje słowa wtedy, w tę zimową noc. Od tego czasu co jakiś czas, mniej lub bardziej regularnie, odwiedzam Twój kawałek sieci i czytam. Czasem nadal po kilka razy to samo.

Pod koniec stycznia moja babcia trafiła do hospicjum. Z jednej strony, na wieść o tym, chciałem rzucić wszystko i gnać z Poznania do Koszalina, tam do niej, a z drugiej – bałem się niewyobrażalnie. Bałem się tego słowa ‚hospicjum’, bałem się ludzi tam będących. Bałem się śmierci, którą utożsamiałem z tym miejscem.

Spośród wszystkich wizyt w hospicjum, dwie były jedynie trudne. Pierwsza to ta właśnie ze stycznia, gdy pierwszy raz ją odwiedziłem. Bałem się bardzo i struchlałem, jak ją pierwszy raz zobaczyłem w łóżku. Widziałem ją po miesiącu przerwy. Ostatnim razem wtedy na święta Bożego Narodzenia. Struchlałem i zastygłem w miejscu. Jak bardzo ukochana kobieta, ta, którą znasz całe życie, tak bardzo fizycznie może się zmienić przez jeden miesiąc. Nie poznawałem jej twarzy. 

Ale wytrzymałem. Przełykając łzy, starając się, by mój głos brzmiał, jak najbardziej naturalnie. I mówiłem do niej, trzymając ją za rękę. I nie było ważne dla mnie to, że przez większość czasu nie rozumiała, co mówię, bo była w swoim świecie. W takim, w którym w jej sali hospicyjnej latały ptaki pod sufitem i które były dla niej piękne. 

Za każdym razem, jak tam byłem, zwracałem uwagę na wspaniałą pracę wolontariuszy, którzy tam byli. Byli wspaniali. Nie narzucali się, zawsze służyli pomocą, wsparciem. Uśmiechem. 

Pamiętam, jak jedna z wolontariuszek poprawiła babci poduszkę. Babcia podziękowała za to. Wolontariuszka odparła „to ja dziękuję, że mogę pomóc.”
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Do dzisiaj nie wiem. 

Starałem się jak najczęściej być u niej, gdy byłem w Koszalinie. Stawiając przy okazji swoją sesję na głowie, by jak najpóźniej móc wrócić do Poznania. 

Ostatni raz byłem u niej trzynaście dni temu, w wielkanocny poniedziałek. Nie rozmawiała już, nie odpowiadała nawet jednym słowem. Spała, albo patrzyła się gdzieś przed siebie. Wychodząc, przytuliłem ją jak najmocniej potrafiłem. Bo miałem świadomość, że widzę ją po raz ostatni. To była ta druga, najtrudniejsza wizyta u niej.  

Wróciłem do Poznania we wtorek, w środę nad ranem umarła. Tydzień temu, w sobotę, był jej pogrzeb. 

Nie byłem w hospicjum w momencie jej śmierci, a przede wszystkim, jak tak teraz myślę, nie podziękowałem tym wszystkim ludziom, którzy tam byli i którzy pomagali wszystkim na zasadzie wolontariatu. Dlatego dziękuję Tobie za to, co robisz. Za to wszystko, co dajesz tym ludziom swoją osobą. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo jestem wdzięczny Tobie i tym wszystkim, którzy zajmują się pracą w hospicjum. 

Jak następnym razem będę w Koszalinie, to pojadę do tego hospicjum. I podziękuję tym wszystkim osobom. Mam wielką potrzebę zrobienia tego, ale też chcę, byś Ty wiedziała o tym.
Wybacz, że obciążam Ciebie tą historią, ale odczułem potrzebę napisania tego i mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Przepraszam, że na ‚Ty’ zwracam się do Ciebie, ale nie potrafię jakoś na ‚Pani’, bo czuję swego rodzaju bliskość z Twoimi słowami, z całą tą zawartością, którą znajduję u Ciebie w tekstach.

Serdecznie pozdrawiam i ściskam ciepło.
Piotr”

Pomogę Ci podziękować, Piotrze.
Blog się przydaje. 🙂

  • Super blog, będę tu zaglądać częściej 🙂

  • Dziękuję Wam!;)
    To nic, że łzy..takie nie bolą…

  • jak zwykle…
    wzruszająco…
    ale już się przyzwyczaiłam, że od Ciebie wychodzi się zawsze z mokrymi oczami …

  • Anonimowy

    Przełykając łzy …myślę…Piotr dziękuje Wam wszystkim za tą wspaniałą pracę , na którą my nie mamy albo okazji, albo odwagi . Aż zrobiło się cieplej – serdeczności – Jola W.

  • Takich blogów powinno byś więcej. Dobrze są ludzie, którzy spełniają takie misje. Powiedziałaś, że pomaganie to luksus, to prawda. Ostatnio te słowa chodzą mi po głowie.

    Justyna

  • jestem z każdym wpisem, nie odzywam się bo słów mi brakuje – dziś razem z Piotrem mogę prosto ale wyraziście "dziękuję"

  • Anonimowy

    Kiedyś myślałam,że umierają wszyscy inni, ale nie moja rodzina… Był sobie przedwojenny dziadek i babcia powojenna,był młody ojciec, co na fotografiach został jak chłopiec, była mama-z kokardkami na głowie… Zostaję sama. Ja i fotografie. Śmierć miłośći nie pokona, ale chciałabym aby było jak kiedyś. Tęsknię za nimi-bardzo. A życie toczy się i ma to wszystko …
    dziękuję Zorka za to,że odkłamujesz śmierć,że jesteś przy tych wszystkich staruszkach, dzieciach, niespełnionych młodych, przy ich rodzinach.
    Tak mi łatwiej jak zaglądam do ciebie…
    Marta