Spacerfeatured

W jedną stronę trzy godziny, z powrotem dwie – wracając mniej się już gubię. Jadę zabrać Pe na spacer. Pierwszy razem.

Ciało bezwładne; obkładam je zwiniętymi ręcznikami – żeby nie było otarć, odleżyn. Żeby nie raziło. Ustabilizowanie głowy, ciepłe skarpety, poduszka, bluza, opróżnić cewnik, zabrać chusteczki. Ubieram, zabieram. Dopiero za dwie godziny pojawi się ktoś, kto pomoże wysadzić Pe z powrotem.
A jeśli nogi zsinieją – przecież siniały, jak siedział. Jeśli się zakrztusi?
Jeśli mi odleci?

Pielęgniarki nie bardzo wierzą, że spacer to dobry pomysł. Pe słucha. Oczywiście, że dam radę, przecież jestem wolontariuszką medyczną, luz blues, jedziemy. Wózek w pozycji półleżącej, muszę się mocno garbić. Trochę wieje.

– Jest ci zimno, Pe?

Nie widzę reakcji, mrugnięcie na „nie” było jakieś takie.
Się upewniam:

– Więc nie jest ci zimno.

Pe szeroko otwiera oczy. Jest ok. Jezu, wariuję; każde przeziębienie, infekcja, wirus – wszystko go cofa, a kroków do przodu jak na lekarstwo.

Jedziemy. Z początku przepraszam za każdy uskok, krawężnik, nierówne łączenie płyt. Po czasie odpuszczam, zaczyna być fajnie. Zrywam gałązkę lipy, podsuwam pod nos. Kwiaty pachą obłędnie. Pe jaśnieje, z czoła znikają zmarszczki, usta robią się pełniejsze. Mało słów między nami, wciąż uczę się ciszy. Nad głowami szybują mewy. Siadam na ławce i zaczynam się bawić w naszą starą zabawę. Gdy na OIOMie owiewałam Pe wiatraczkiem, prosiłam, by zamknął oczy i wyobrażał sobie, że jest na molo. Koszula rozpięta, moher z klaty łopocze na wietrze, białe skarpetki podciągnięte na Borata, sandałki tak nowe, że aż trzeszczą. Emeryci ziewają miarowo, dziewczyny piszczą z zachwytu. Zawsze, ale to zawsze Pe się z tego śmiał. Szczególnie ukochał skarpety Borata i łopoczący moher. Dziś doszły mewy i prawdziwy wiatr, niemal jesteśmy nad morzem. Co prawda zamiast fal, szum aut za murem, ale nic to, zawsze możemy obśmiać. Pe wsiąka i to jest piękne.

Kilka ławek dalej siedzi kobieta w moim wieku. Karmi mamę na wózku. Jestem przekonana. Obok, niespiesznie, sunie wózek z młodym chłopakiem. Woskowa twarz, przytomne oczy, rurka tracheotomijna – w sekundę stawiam diagnozę: zespół zamknięcia. Wózek pcha, rzecz jasna, matka. Tak dużo wiem. Przy pergoli dziewczyna z zawiniątkiem. Niemowlę kwili. Pewnie przyszła w odwiedziny, a teraz pora karmienia. Kobieta tuli dziecko do piersi. Tak myślę.
Jeden z ręczników wypada spod łokcia Pe, podchodzi jakaś pani:

– Może pomóc?

– Nie, dziękuję.

– Miałam syna chorego, 12 lat temu miał wylew, ja wiem, co pani przeżywa, współczuję. Chcę tylko powiedzieć, że z mężem będzie lepiej. Z synem dziś wszystko dobrze.

Ta pani wie, tak samo jak ja przed chwilą. Dotyka Pe, uśmiecha się, odchodzi.

Z ławki wstaje młoda mama. Widzę, że Pe uważnie słucha kwilenia.
Zdobywam się więc na odwagę i pytam:

– Mogłaby nam pani pokazać maleństwo? Pe dawno nie widział takiego okruszka.

– Jasne – dziewczyna się uśmiecha – ale ja nie jestem mamą. Jestem wolontariuszką na oddziale.

Po raz kolejny się dziwię, po raz kolejny nie wiem nic.

Dziewczyna siada blisko, odchyla kołderkę. Zalewa mnie fala czułości. Chłopiec ma cztery miesiące, jest drobny, delikatny, śliczny.

– Wcześniak? – pytam.

– Nie. Malutki, bo chory. Ma nowotwór kości. Widzi pani tę nóżkę? Cała spastyczna, spuchnięta. Są już przerzuty.

Nie widzę.
Nie zgadzam się.

– Od dawna jestem wolontariuszem na onkologii dziecięcej. Wszyscy mnie tu znają, dlatego bez problemu mogę wziąć małego na spacer. Teraz niechętnie przyjmują wolontariuszy, nie chcą, nie ufają. Nie rozumiem dlaczego.

Dziewczyna studiuje pedagogikę i psychologię, raz w tygodniu, od sześciu lat, przychodzi na oddział. Ma czas, miejsce, siłę.
Wzruszenie trzyma mocno.

– A rodzice dziecka?

– Rodzice… To była młoda mama, ciąża bliźniacza, od razu do adopcji. Byli nawet chętni, zabrali dzieci, ale jak się okazało, że mały chory – zrezygnowali. Zostawili sobie tylko zdrowego. Teraz chcą zabrać Michałka, a oddać jego brata. Ponoć dostaje się jakieś pieniądze, dodatek opiekuńczy. Ale szpital go nie odda, nie takim ludziom.

Serce mi pęka, mam ochotę zabrać chłopca do domu. Patrzę jednak na drobne, ciepłe ramiona wolontariuszki, słucham jej łagodnego głosu. Ptaki tuptają wokół, szumią lipy i topole, kot rozciąga się w trawie, za płotem popołudniowo stukają obcasy.
Tu i teraz, życie takie, jakim jest.

– A co się stało, Pe? – dziewczyna pyta wprost.

Podoba mi się. Opowiadam o zerwanym mięśniu, zatorze, udarze, zespole zamkniecia. Pe płacze po męsku; kilka mocnych sekund bez łez. Przytulam jego głowę, całuję skroń, mówię o wszystkich krokach do przodu. Wolontariuszka zwraca się nie do mnie, a do Pe. Serce mi rośnie w tym popapranym tu i teraz. Pe się uśmiecha, słucha uważnie.

Dotykam bladej łapki Michała. Pierwszy i ostatni raz.
Zachwyt i rozpacz.

Kamera się oddala. Na szpitalnej ławce siedzi młoda mama z dzieckiem – chyba w odwiedzinach, i dziewczyna z facetem na wózku – pewnie żona, którą trzeba pocieszyć.

Wieczorem, z lotu ptaka, widać sunące auto. Droga wije się i układa. Fioletowe pola facelii, napita słońcem leszczyna, łąka z nitką rzeki, betonowe płotki, domki, klomby z opon, jezioro za lasem. Chłopcy śmigają na rowerach, dziewczyny w nowych bluzkach stukają w stronę rynku, psom nie chce się już szczekać.

Figury matek boskich błyszczą w ostatnich promieniach.

Tylko z bliska widać ich spękany naskórek.

.

  • Zorko, trzymaj tą klamkę mocno i nie wypuszczaj z ręki. Wierzę, że co zamknięte, otworzyć się musi. Wierzę.

  • …bo nie wszystko jest takie, jakim się wydaje.

  • Anonimowy

    Zorka piękne ale jak bardzo smutne, łza zakręciła się w oku, zatrzymałam się, pomyślałam nad swoim życiem ile nie doceniałam i nie doceniam. Smutno mi z bezradności, z bezsilności.

  • Wiesz Zorko mam takie dni,gdy wydaje mi się ,że nic mi się nie udaje,a gdy tylko przeczytam Ciebie wiem,że udaje mi się WSZYSTKO.Ściskam Cię kochana mocno-pozdrów ode mnie PE:)

  • Anonimowy

    Nie na temat napiszę, ale to dla mnie ważne, co napiszę.

    Jest tak, że w gdy kogoś bardzo cenimy i szanujemy, to cenimy i szanujemy też jego decyzje. Uważamy werdykty za słuszne, zanim poznamy pełne ich uzasadnienie; wierzymy, że podjęta decyzja musiała być słuszna, bez zastrzeżeń. Ale zdarza się i tak, że wiemy, że jakaś decyzja jest słuszna i dobra; i szukamy tego, kto ją podjął – bo musi być człowiekiem, którego poznać warto. Tak stało się u mnie przy konkursie na Blog Roku. Dzięki Pani spotkałam nazwisko Pana Zygmunta Miłoszewskiego. Ujął mnie nie tylko werdyktem – ujął całym sobą; tym, co i jak mówi. Odszukałam jedną z jego książek. Uwikłanie. Dzieło mocne, ciężkie, ale dobre, jak dobre! Osaczająco dobre. I choć nie moja jest tak mocna literatura, choć wolę subtelność jak u Agathy Christie, delikatność – to bardzo wdzięczna jestem losowi, że postawił przede mną Uwikłanie. Niesamowite przeżycie literackie. Niesamowite w ścisłym tego słowa znaczeniu.

    A.

  • Anonimowy

    A jeszcze, co do P. – nie zmieni to nic, bo nie o pocieszanie chodzi, ale… jestem pełna wiary w P. Siła woli. Dobra siła woli. Moja babcia miała nie mówić, nie poruszać się. Miała leżeć zamknięta. Brak szans na rehabilitację. Babcia miała i ma jednak ogromną siłę woli.

    Teraz mówi. Porusza się. Nie jest ważne, że nie tak, jak przed – oczywiście, że nie tak.

    Tylko co z tego.

    Jest.

    A.

  • A., a propos Zygmunta Miłoszewskiego. Skopiuję mu Twój komentarz i wyślę mailem.:)

  • Anonimowy

    Ojej;)

    Prawdę mówiąc, nie wiedziałam, co napisać o tej książce, bo… nie umiem tego dobrze napisać. Czuję to, ale nie potrafię wypowiedzieć. Absolutnie wytrąca mnie z równowagi słowo "Uwikłanie", bo dokładnie taka uwikłana czułam się, czytając – nie mogłam przestać. Nie mogłam nie myśleć o tej książce. Dawno żadna książka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia…

    A.

  • 🙂

    A widziałaś film na podstawie książki, w reż. Jacka Bromskiego? Z Mają Ostaszewską w roli głównej.

  • Anonimowy

    Nie widziałam, i zastanawiam się, czy obejrzeć. Czasem boję się oglądania filmów na podstawie książek, żeby nie przenieść wyobrażenia reżysera na moje. Ale przeczytałam recenzje filmu; wygląda na to, że na tyle odbiega od książki, że mogę zaryzykować.

    Nie wiem tylko, kiedy to nastąpi, bo u mnie zawsze jest cała lista filmów do obejrzenia, które odsuwam w czasie, bo po drodze tyyyle książek do przeczytania! A ja czytać wolę.

    A.

  • Grzeczna dziewczynka. 🙂

  • Anonimowy

    🙂

    A.

  • Anonimowy

    Przywraca Pani mi wiarę w Ludzi, takich za którymi tęsknię, tych którzy czują, a nie tylko liczą i obliczają z kim, co i dlaczego się opłaca. Nie poddałam się, kiedy pojawiła się na świecie moja upośledzona córka, kiedy odszedł mąż, a załamało mnie odejście przyjaciółki, bo przestałam być wystarczająco dobra… z Tym dzieckiem, bez męża, z takimi dochodami ….boli. Zorko, przywraca Pani wiarę w Człowieczeństwo, jakkolwiek górnolotnie by to nie zabrzmiało.
    Karolina

  • Karolino,
    Dbaj o siebie tak samo, jak dbasz o córkę. Zero taryfy ulgowej.

    I żadna tam ze mnie pani. 🙂

  • A mnie sponiewierał ten post, Aga. Świadomość że ten naskórek na świętościach jest spękany- czasem chciałabym nie wiedzieć. Dziś wolałabym nie wiedzieć.

  • Inez, ten problem miał już Kohelet. Wiedza = cierpienie.

    Przytul się do M., do L. Poczuj zapach swoich dzieci.

    Wiedza to tylko narzędzie.
    Czasem sztylet, przyznaję.

  • A ja dziś Zorko nic nie napiszę mądrego bo sama jestem nie w skowronkach wcale. Raczej w poniewierce, ale całuję Cię mocno i pozdrów Pe ode mnie – takie fajne te rozmowy prowadzicie. Ja ostatnio bezsensowne i trudne, jałowe, o własnej chorobie, która czasem wystawia łeb.

  • Na bezsensowne i jałowe mnie nie nabierzesz, Mar.

    Ściskam 🙂

  • po każdym Twoim wpisie zapadam się… wszystko ma inny wymiar, smak, wszystko jest inne niż było przed wpisem. Potem wracam do swojego swiata, zapominam i znowu pojawia się wpis, który ustawia wszystko we własciwych proporcjach.
    Dzisiaj przeczytałam takie zdanie autorstwa…. Doroty Małsowskiej, że cierpienie jest przetrwalnikiem człowieczenstwa.Pisała to w kontekście udawania, że go nie ma, tej zmory XXI wieku, oddalania od siebie faktu, że jest i to bardzo blisko, może u nas w domu, może za ścianą…
    i druga rzecz. Prof. Giza-Poleszczuk, socjolog jakiś znany polski, chwaliła w jednej z ostatnich Polityk polskich wolontariuszy, którzy pracowali przy EURO.
    I powiedziała: bo to jest inny wolontariat niż męczeński hospicyjny…
    i nóż mi się w kieszeni otworzył na to określenie "męczeński".
    Taki jest dziwny ten kraj, ten świat, gdzie zachwiane sa priorytety, gdzie szacunku nie mają ci, którzy najbardziej nań zasługują…
    Nic to. Czytam Cię i podziwiam Pe.

  • Zorko twoja spostrzegawczość i łapanie chwili ja fotograf tyle, że w słowach mnie zachwyca. Czułam to wszystko, jakbym tam była. wyobraziłam sobie wasz spacer i tych ludzi, a kawałek dalej jadące samochody. Spotkałaś tych ludzi, na chwilę, a oni Cię odmienili. Kilka chwil, które zmieniają człowieka. Zorko nigdy nie przestaniesz mnie zachwycać i wzruszać. Nigdy

    Justyna

  • Justyno, dziekuję. Fotografia słowem to spory komplement.

    Olu, czytałam ten wywiad, Masłowska jest zjawiskiem. Choć trudno wybacza się jej pesel. 😉
    A pani socjolog… Pewnie nigdy nie była w hospicjum, nie poznała ludzi, którzy tam pracują. Podejrzewam, że w wypowiedzi o męczeńskim hospicyjnym wolontariacie chowa się tylko i wyłącznie wyobrażenie własne.
    …Choć bycie profesorem socjologii zobowiązuje do większej uważności, świato-czułości.
    Chyba. 🙂

  • Anonimowy

    Zorko, dziękuję za wszystko, również za dziś…
    Zmartwiło mnie bardzo, że "teraz niechętnie przyjmują wolontariuszy". Mimo wszystko wiem, że będę próbować.

    Serdeczności dla Ciebie, dla Pe, dla…

    la_chatte_noire

  • elw

    czytam….oczami wznoszę w sufit….przełykam ciężką i gęstą wydzielinę….tak gorzko mi jest. Bronię się przed słoną łzą. Ale życie nie jest słodkie, słodkim my je musimy uczynić.
    Zorko jesteś słodkością dla Pe, dla motyla, dla lipy….dla nas…jednak łza spłynęła…nie dałam rady….

  • Anonimowy

    Do Elw:
    " Ale życie nie jest słodkie, słodkim my je musimy uczynić".
    Jak mam to zrobić? powiedz mi.
    Kiedy w tej chwili 490km stąd mój kochany brat leży sam nie mogąc się ruszyć, podrapać, uśmiechnąć nawet, a niedaleko jego ośrodka jest blok gdzie mój tatko już nie może dojść o własnych siłach do łazienki, ból nie pozwala mu spać, a mama płacze przez telefon.Jak!!!

  • elw

    Chciałabym Ci pomóc….pocieszyć, zaglądnąć do twojego brata….może jednak mogłabym "posłodzić". Drogi Anonimie wiem, że to małe pocieszenie ale zarówno twój brat, ojciec zobaczą dziś kolejny wschód słońca, Twoja mama usłyszy Twój kojący głos w telefonie…i powiesz jej, że bardzo ją kochasz….Powiedz może jednak dam radę zanieść dobre słowo od Ciebie…..

  • baa

    Zorko, jak zwykle dziękuję:*
    I pozdrowienia dla Pe.
    I uważaj na siebie w tych podróżach, bo zetknięcie z takimi światami zazwyczaj wprawia w mniejszy lub większy trans, prawda?

  • Baa, zależy jak rozumiesz trans – jako obniżenie czy podwyższenie świadomości. :*

  • Wspaniale piszesz o sprawach trudnych do opisania, pieknie przedstawiasz osoby warte przedstawienia.. mimo bolu i cierpienia na pierwszy plan wysuwa sie niesamowita uroda DOBRA i EMPATII..Pozdrawiam serdecznie!

  • olikkk

    Do Anonimowy:
    Już za kilkanaście dni osłodzisz życie brata, tatki, mamy i osuszysz nieco ich łzy 🙂
    Twoja obecność będzie dla nich wschodem słońca, na który czekają od bardzo wielu miesięcy 🙂
    Pozdrawiam cieplutko Ciebie i całą Twoją rodzinę :*

    Zorko, Ciebie również i Pe i Atomka :*

  • elw

    olikkk…..dziękuję i wierzę Anonimie…..powodzenia i trzymam kciuki za kolejny wschód

  • Anonimowy

    Chcialabym wiedziec Zorko, czy wierzysz w istnienie Boga..nie wiem dlaczego, ale chcialabym wiedziec. Moze dlatego, ze po lekturze wielu blogow ludzi chorych, umierajacych dzieci, po lekturze Twojego bloga zwatpilam we wszystko. I boje sie, ze Go po prostu nie ma…i nie wiem dlaczego ja z boku i z daleka czuje taki bol, czytajac o cierpieniu. Co musisz czuc Ty, ktora jestes tak blisko i Ci, ktorzy doswiadczaja go na codzien. Gdzie tu sens…a tak poza tym to bardzo Cie lubie. Nie znam Cie, ale jakos strasznie lubie. Aga

  • Trudne pytanie i bardzo intymne.
    Rozumiem, dlaczego pytasz. Odpowiem tak, jak odpowiadam zawsze w hospicjum:

    Nie wiem. Ale mam nadzieję.

  • Anonimowy

    Dziekuje. Postaram sie rowniez miec nadzieje…

  • Agnieszko, zakładając nawet, że go nie ma. Życie tu i teraz, próba odwagi, bycie w drodze, to, że rośniesz, mądrzejesz, uczysz się na błędach, dzielisz się, ryzykujesz, żyjesz – wszystko to, i wiele innych, mogą zamienić ten strach w spokój, czasem nawet w zachwyt. Nie żyję nadzieją na ciąg dalszy, nie myślę o życiu wiecznym.

    A jeśli Bóg jednak jest, jeśli miałby być – to tylko jako absolutna Miłość.
    I jakoś się Go/Jej nie boję.

  • Anonimowy

    Wlasnie tego zaczelam sie bac, ze jesli On jest, to nie jest Miloscia…bo jesli mnie – czlowieka, zwykla ludzka matke, tak boli cierpienie czy choroba mojego synka, to jak On – Milosc dopuszcza tak wielkie cierpienie…zaczelam sie bac takiego Boga. Moze to zbyt ludzkie wyobrazenie o Nim. Wiem, trudne to i w sumie bez odpowiedzi.
    Dzieki *

  • 🙂

  • Piekne jest to w jaki sposob to wszystko opisujesz. Jestem pelna podziwu. Sama bylam wolontariuszka w szpitalu dzieciecym, z racji studiow tez mialam i mam nadal kontakt zarowno z dziecmi zdrowymi jak i chorymi. I jednymi i drugimi sie opiekowalam tak jak potrafilam najlepiej – z calego serca. Mysle, ze pomagajac takim maluchom czlowiek zostawia w nich czastke swojej dobroci i ciepla. I chyba nigdy nie zrozumiem, jak mozna wymienic dziecko zdrowe na chore, albo odwrotnie. Bo pieniadze, bo zasilek. A gdzie rodzicielska milosc? I dlaczego tacy ludzie zostaja rodzicami – sama sie nad tym zastanawiam . . . Sama bylam swiadkiem, jak dwie siostry blizniaczki -wczesniaczki zostaly rozdzielone przez wlasnych rodzicow. Zdrowa zabrali do domu chora zostawili w szpitalu. dziewczynka miala zwichniete stawy biodrowe, niesprawna nerke ktora byla jeszcze zbyt mala do przeszczepu. Miala dializy, rodzice dostali sprzet . . . I wiesz, ze nawet sie nie pokwapili zeby przyjsc odebrac go ze szpitala? Nie wiem co sie z malutka stalo, ale tego placzu nie zapomne do konca zycia. Placzu 3 miesiecznego wczesniaka placzacego za miloscia.

  • Anonimowy

    Jestem Ci wdzięczna 🙂 dzięki Takim Ludziom świat jest piękny. Uosabiasz istotę człowieczeństwa 🙂 Pozdrawiam! Uwielbiam to, co robisz dla innych. Cała nasza dobroć wróci do nas – kiedyś na pewno. Uściskaj Pe i przekaż mu serdeczne pozdrowienia. Gosia

  • Moja mama opowiadała że jak mnie rodziła to razem z nią jedna pani urodziła bliźniaki. Zdrowe. Ale byla nastawiona na jedno. To jedno w szpitalu zostawiła. Nie z biedy bynajmniej.

    A co do Pana Boga to On nie obiecywal że będzie łatwo. Wygnal Adama iEwe z raju i obiecał ból i cierpienie. A tu na ziemi wyatawia na próbę nasze człowieczeństwo. Ten egzamin ty Zorko masz zdany celująco

  • zbyt pięknie piszesz, żebym umiała to skomentować tak, jakbym chciała…

    wyraźnie to czuję, że dzięki blogowi Twojemu i Chustki moje życie stało się pełniejsze. dostrzegam całe mnóstwo wspaniałych chwil. i tak mało cierpienia na wyciągnięcie ręki… szczęściara ze mnie!

  • Tyle ciepła, dziekuję.

    Z komplementami sobie nie radzę. Mam taki odruch od dziecka, żeby się tłumaczyć, że przecież. Że ale.

  • Oj, ja tez nie umiem przyjmowac ani komplemento ani pochwal. To mam z domu, w ktorym dzieci sie nie chwalilo zeby im sie w glowach nie poprzewracalo. Ja bardzo sie staram byc inna mama ale sie okazalao ze niestety malo to mi sie udaje, bo mi dzieci wytknely, ze np jak przynosza szostke ze szkoly to pytam, dlaczego to nie szostka z plusem.

  • Uczymy się i uczmy dalej. 😉

  • Zorko, przekaż Pe, proooszę, że setki ludzi trzyma za niego kciuki, myśli o nim, dopinguje. Ta energia gdzieś z nim jest, i jeśli dzięki niej zrobi jeden krok, choćby malutki, to przecież do przodu. Na dystans włosa, potem paznokcia, potem …może palca?
    Wierzę, że coś się zmieni na lepsze.
    Nie wiem, kto wymyślił to bezsensowne powiedzenie "Nadzieja matką głupich".
    Pozdrawiam
    PS. "Beznadziejne" do przyjęcia są tylko pewne rodzaje czekolad:)

  • ja Cię podziwiam zorko za siłę, ja bym jej nie miała w sobie, a już na pewno na oddziale onko dla dzieci. Żadna praca fizyczna, żaden znany mi trud nie jest tak wielki jak to co robią ludzie w hospicjach i szpitalach.
    Ugłaskaj Pe od nas i powiedz mu, że wielu ludzi trzyma za niego kciuki.

  • Viki, jak widać wszystko jest względne. Przedwczoraj przeczytałam w mailu, że to tylko "pogaduchy przy łóżku".
    Cała fizjologia pozostaje za drzwiami – również bloga. Pozostaje pomiędzy mną a… I jest to świadomy wybór.

    W różnych światach żyjemy, i w różny sposób naginamy pod siebie rzeczywistość, do tego też czasem brakuje wyobraźni. Młynarskiego kocham więc tym bardziej za "róbmy swoje". :)))

    Dziękuję i pozdrawiam!

  • Zorko, jeśli ta myslodsiewnia Ci wystarcza, to jestem pełna podziwu… Staram sie, ale nadal mnie przerasta to co opisujesz. Dzis płacze nad małym Leosiem nad szklanica piwa. Teraz jeszcze poplacze nad osamotnionym niemowlakiem z przerzutami…. Cholera. Czuje sie jak wybraniec losu. Czy słusznie?

  • Oliwio, dziś cały dzień chodzę z ostatnim wpisem Magdy Prokopowicz, śpiewem ptaków o czwartej nad ranem, którym zachwycała się na tarasie, z jej synkiem i mężem. W ten najtrudniejszy Dzień Ojca na świecie.

  • Anonimowy

    zorko,
    piękne. nic nie poradzę, że tak mam. Każde cierpienie i nieszczęście to dla mnie źródło jakiejś dziwnej energii i mocy. Płaczę czytając, bo odkrywam że są radości o wiele większe niż mój udany dzień. Że podmuch wiatru ważniejszy od mojej dobrze wykonanej roboty. Zmieniasz ludzkie dusze zorko. igła

  • PŁaczę dziś, bo dopiero teraz dowiedziałam się o Magdzie. Ja, też "piersiasta". Tyle mi dawała nadziei…
    Teraz zaczynam się raczej zastanawiać czy znajde w hospicjum kiedyś jakąś taka Zorke.
    Choć muszę też przyznać że trochę mam nadziei że i mnie uda się sprawić że czyjeś życie stanie się jaśniejsze.
    Takia to moc w nas drzemie jakaś, nadzieja chyba rzeczywiście umiera ostatnia

  • Znajdziesz kogoś dziesięć razy lepszego od 'takiej zorki' i pewnie w miejscu/czasie, którego nie zaplanujesz. 🙂

    I pomyśl, czy czasem JUŻ nie rozjaśniłaś komuś życia, rybeńko.

  • Anonimowy

    Pani Magda siedzi w mojej duszy mocno od momentu, kiedy przeczytałam…żal i smutek…nie tak miało być…
    Mój tata w hospicjum, nie ma tam Zorki:) ale są pracownicy, dla których liczy się CZŁOWIEK, liczy się TU i TERAZ. Zdarzają się niemiłe wyjątki, ale cóż, trzeba widzieć te pozytywne aspekty.
    Oby jak najwięcej dobrych ludzi wokół nas.
    Pozdrawiam
    marta

  • Marto, kończę sesję w sobotę i od lipca w hospicjum. Wreszcie!

  • Anonimowy

    Ja też zawsze modlę się żeby w ośrodku gdzie leży mój brat byli ludzie, którzy utulą mojego brata, napoją, pogłaszczą, o nic więcej Boga nie proszę. Ale przypomniało mi się coś śmiesznego. Kiedyś jak mój brat leżał w szpitalu na wewnętrznym, gdy już odchodziłam od niego bałam się że go nie obrócą, bo wiadomo pełno chorych. pielęgniarki zabiegane, coś mi przyszło do głowy. Oderwałam kawałek ręcznika papierowego, a że miałam czarny marker przy sobie napisałam dużymi literami: "PROSZĘ MNIE OBRÓCIĆ" a na dole namalowałam 🙂 – uśmiechniętą minkę i dopisałam "DZIĘKUJĘ. Położyłam mu to nad głową i poszłam. ( Mój brat się nie rusza, jest w śpiączce)
    Jak wychodziłam byłam spokojniejsza, że może zauważą i go obrócą.
    Jak przyszłam rano to brat był obrócony a na kartce pisało PROSZĘ i uśmiechnięta minka.
    Pamiętam jak siostry, które weszły na salę uśmiechały się do mnie, nic nie mówiąc. Rozumiałyśmy się bez słów.
    Tak to mu jednego dnia pomogłam.
    Głupie to może ale cieszyłam się wtedy.
    Pozdrawiam Ala

  • Nie, nie głupie. Czasem tylko to nas ratuje.

    Ściskam. :*

  • Gdy przeczytałam info o śmierci Magdy (którą mało znałam, ale słyszałam)to poczułam smutek i czuję go gdy czytam o Niej. Nie znałam jej, ale smutno mi z jej powodu. Dziwne no nie?

    Zorko ciesze się, że wracasz niedługo z sesji:)

    Justyna

  • Gdy opisujesz te chwile, które przeżywasz odwołuje się do swojej wyobraźni ale przeważnie idę też dalej:szkoda mi małego bo znana jest nam jego przeszłość, jego braciszka bo pewnie nie będzie wiedział o jego istnieniu ale i wierzę że dzięki też Tobie Pe wróci do zdrowia:)
    A cierpienie wpisane nam jest od zawsze, tyle że każde "innego rodzaju"…
    Pzdr

  • Czytanie tych wpisów a potem komentarzy pod nimi zawsze zmusza mnie do silnego myślenia o życiu i sensie istnienia. Pozdrawiam Was ciepło 🙂

  • Anonimowy

    ogladalam dzis w ddtvn meza Magdy Prokopowicz, ktory czytal notatke w telefonie jaka Magda zrobila na kilka dni przed smiercia- pisala tam, ze jest zdrowa, jej cialo jest mlode i gibkie, planowala podroz etc. mysle o tym juz kilka godzin- to byly afirmacje, zaklecia, kompletne zaprzeczanie rzeczywistosci i temu co nieuchronnie sie zblizalo
    czy w ogole mozna pogodzic sie z wlasnym umieraniem?

  • Pięknie pisze, ale bardzo smutnie. Takie jest życie… Po przeczytaniu nie mam zamiaru narzekać na pierdoły. Trzymaj się i życzę dużo siły