Wielka Sobotafeatured

Dwa obrazki.

Maszerujemy z Be święcić tradycję. Chorągiewki machają z koszyczków.
Wiatr i woda. Amen.

Potem, w kościele, kolejka z dzieciństwa. Na ladzie Jezus-miniaturka. Na wznak. I biała chustka, co ściera ślinę, bakterie, nas. Każdy tyka miarowo. Tik tak; dwa kroki do przodu, klęk, po-całunek, chusteczka, refleksja do pięciu i w bok. Następny, następny.
Stajemy i my.

Dotykam stóp.
Ukrzyżowane, zimne, znieczulone plastikiem.

Kurtyna.

Na OIOMie leży się nago. Tylko białe prześcieradło – taka tradycja. Ponad głową gwiazdozbiór żółtych, zielonych, pomarańczowych diod. Orkiestra gra. Respirator wchodzi basem. Zaprogramowana kolejność maszyn – na te zawsze można liczyć. Co pół godziny dołącza ciśnieniomierz; pompuje, pompuje i puszcza. Wyciszająca pewność rzeczy – ostatecznie.

J.Ch. tym razem wymiarowy. Stopy złożone jedna na drugą.
Dotykam ich na koniec.
Ciepłe.

Nagle dwa obrazy się łączą.
Dobitnie.

Parawan.

  • Spokojnych Świat w gronie rodzinnym, Zorko :-))
    Ania B.

  • Anonimowy

    Łączy się też świat hospicyjny… Na początku zaczyna się od wyroku. Zawsze niesprawiedliwego. Potem znajomi przychodzą, patrzą, nie wiedzą jak sie zachować, opłakują… Czuwa zwykle Ktoś- niczym Matka. Raz po raz się upada. Ale na szczęście jakiś Anioł pomaga nieść ten upiorny krzyż. Potem "wykonało się", grób i nadzieja. Nadzieja, że po "3 dniach" coś jednak się ruszy, coś sie zmieni, że ta śmierć jest tylko łudą… Czekanie – że kiedyś będziemy razem. Tam. Gdzieś.
    I na koniec ta niepewność – a co z tymi, co Prawdy tej nie przyjmują…

    Zorko, dużo sił na ten czas. Przeżyłaś kolejny "swój", prywatny Wielki Tydzień. Ale On sie kończy zwycięstwem. Miłość na śmierć nie umiera.

  • Wesołych świat:)

  • Kasza

    Musi być coś większego i potężniejszego niż śmierć. Nie wiem, czy to Bóg, czy Miłość, czy Pamięć, czy to wszystko razem, czy może to jedno i to samo, a może zupełnie coś innego. Musi być. Musi istnieć. Niezależnie od poglądów, od wiary, od przeżywania. Gdyby nie istniało, nie było – to nie miałaby najmniejszego sensu ani jakakolwiek różnorodność, ani cierpienie, ani śmierć ani życie nawet. Nie wiem, jaki jest ten sens, co nim jest. Ale to, że ja tego nie wiem, to nie znaczy, że go nie ma. Najprawdopodobniej mój umysł i moje serce są zbyt ciasne, zbyt małe, żeby rozumieć. Może to całe szczęście, że nie wszystko jest jasne i pewne. Bo mamy jakiś wybór – jak żyć.
    Trzymaj się, Zoreczko, lubię Cię czytać, Twoje spostrzeżenia są niesamowicie wyraziste, celne i chwytają za serce.

  • Anonimowy

    Przeżyłam takie dwa obrazki rok temu, tyle że w odwrotnej kolejności… Wpierw OIOM, dotknięcie stopy mojej Mamy, ostatnie. Niedługo potem był Wielki Piątek i ja, w przyszpitalnym kościele…
    H.