Ja cię kochamfeatured

Ola umarła, jej dziecko umarło.

Nie ma Zenka, który kiedyś dotknął otwartą dłonią mojego brzucha i płakał ze współczucia.
Jego ciepła ręka miała mnie uleczyć, Zenek wierzył. Tak mało czasu z nim spędzałam, gdy odchodził. Gosia pochłaniała mnie wówczas bez reszty – do tego stopnia, że nadal trudno mi opisać to, co przeżyłyśmy razem, to, jak umarła na moich oczach.

Tego dnia, co Gosia, za ścianą zmarł Joachim, wdowiec mieszkający niedaleko.
Nie doczekali się z żoną dzieci, Joachim z trudem o tym mówił.
Raz, idąc po bułki, nazrywałam mu kwitnącej na różowo koniczyny. Pamiętam serdeczny uśmiech.
Odwiedzał go sąsiad, Gruby. Gruby zaopiekuje się drzewkami Joachima, całą jego skromną działką – jedynym dzieckiem, którego Joachim czule dotykał.
Umarł w samotności, gdybym tylko wiedziała… Gosia, wybrałam Gosię, inaczej być nie mogło.

Teraz Czesiu.

Pochylam się nad jego łóżkiem i pytam tak, jak Czesiu zawsze pyta mnie:

-Co tam?

Czesiu unosi głowę i mówi:

-Żona umarła. Umarła.

A więc przyszedł deszcz, prawdziwe oberwanie chmury, świata.

Jedną ręką gładzę kruchą dłoń, drugą kładę na wychudzone ramię. Oczy Czesia są jak błękitne studnie. Wpadam w nie, już po mnie. Oddech ciężki, głośny każdy wydech.

-Umarła.
Umarła.
Umarła.
Umarła.
Umarła.

Czesiu powtarza tę bolesną mantrę przez kilka minut.
Jestem na granicy wytrzymałości, ale nie będę go uciszać.

Patrzymy sobie prosto w oczy. Próbuję zapanować nad łzami.

-Nie mam żony.
Nie mam żony.
Co ja zrobię.
Nie mam żony.
Co ja zrobię.

Czesiu płacze całym wykrzywionym ciałem. Trzymam go za obie ręce.
Straciłam pewność, którą niedawno miałam, że należało powiedzieć o śmierci żony.
Czesiu będzie odchodził w rozpaczy.

-Wiem, Czesiu, że ci ciężko, wiem…

Wciąż patrzymy na siebie.

-Żona już nie cierpi, nie martwi się o ciebie. Nie będzie płakała, że jesteś chory, nie zostanie sama. Przeżyliście wiele pięknych lat, doczekaliście się trzech córek, wnuków. Pamiętam, jak mi pan opowiadał, że lubiliście jeździć pod namiot, gdy byliście młodzi. Te wszystkie dni to skarb. Całe życie byliście razem.

Nie wierzę, by takie słowa zabrały ból, ale może pomogą przetrwać chwilę.

Czesiu zostawia mantrę, słucha. Być może widzi pole namiotowe, być może tysiące innych, niedostępnych dla mnie, obrazów. Jego ręce wykonują blady znak krzyża.

-Pomodlimy się za pana żonę?

-Tak.

Niezbyt głośno (na sali leżą trzy inne osoby) zaczynam modlitwę. Ojcze nasz, Zdrowaś Mario, Wieczny odpoczynek. Czesiu skupiony, ręce złożone w koślawą kapliczkę. W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego.

-Umarła. Co ja zrobię. Nie mam żony.

Całuję go w czoło. Czesiu przygarnia mnie do siebie otwartą na oścież kaplicą.

Do sali wchodzi para nastolatków. Obrysowane czarną kredką oczy, niezliczone kolczyki w uszach.

-Co słychać, dziadek?

Z zawrotną prędkością, niczym Alicja w krainie czarów, wyskakuję ze studni czesinych oczu.
Czesiu bąka jakieś „no”, niedołężnieje, ubiera się w rolę.

Wychodzę z pokoju. Spędzam dobrą godzinę u Doroty.

Zaglądam do kilku osób; trochę troski, chwila rozmowy z pielęgniarką, psychologiem.

Wracam do Czesia.
Leży na boku, zwinięty niczym dziecko w łonie matki. Obie ręce kurczowo trzymają się metalowej balustrady. Układam go w łóżku, poprawiam poduszki, głaszczę po głowie.

-Ja ciebie kocham.
Ja ciebie kocham.

Uśmiecham się bezradnie.

-Ja ciebie też kocham, Czesiu.

-Kocham cię.
Ja cię kocham.
Ja cię kocham.
Ja cię kocham.

Kilka minut trwa wyznanie. Czesiu raz po raz unosi moją rękę i składa pocałunek.

Wiem, że to nie ja, wiem, że widzi żonę.

Rozpacz jest tak wielka, że Czesiu cofnął się w czasie. Teraz można wiele powiedzieć, bo przecież żona jest cała i zdrowa.

-Ja cię nie okłamię. Ja się z tobą ożenię. Pocałuj mnie.

Całuję Czesia próbując ominąć usta.

-Ja się z tobą ożenię.
Ja się z tobą ożenię.

Czesiu z szacunkiem i oddaniem całuje mnie w rękę jeszcze kilkanaście razy.
Otwiera ramiona, chce się przytulić.

Jestem.

Jestem na krawędzi.

Głowa robi się ciężka, nie wchłonę więcej bólu. Moje własne bolesne miejsca otwarły się na oścież.

Czesiu chce, bym położyła się obok. Wychodzę z tego najdelikatniej jak potrafię. Mówię do niego per pan, opowiadam, że niedługo jadę do synka. Czesiu kiwa głową.
Tak naprawdę wie.

Przed wyjściem zaglądam do pielęgniarek. Mówię z premedytacją, że Czesiu jest pobudzony, że cierpi, że próbuje wstawać z łóżka.

Na korytarzu mijamy się z panią strzykawką.

Ja niosę się do domu, do wanny z chłodną wodą.

Strzykawka niesie sen.

.