Zbieg z okolicznościfeatured
1.
Przemek odwiedza w szpitalu pewną starszą panią. Pogodna, opowiada ciekawe historie. Na przykład tę o troskliwym zięciu, co to dostał Oskara. Po kilku dniach do Przemka zagląda miły pan, wygląda znajomo. Niewiele mówi, słucha.
Muzyka z filmu „Marzyciel” raz po raz towarzyszy mi w aucie. O tym, że nagrodzono ją Oskarem, zapomniałam zupełnie. Przemek mówi o niej i świeci.
2.
Pomiędzy szpitalem Przemka a domem Pe jest dziesięciominutowy spacer. Idę starą dzielnicą. Obok kołysze się staruszka – typ kulka, ziemniaczek. Dwie siatki, gruby płaszcz, starannie zawiązana apaszka, głowa w białym puchu. Vis a vis pani para nastolatków. Ona – kolczyk w dolnej wardze, czarne włosy, wojskowe buty. On – trójkątna grzywa a’la „Sala samobójców”. Trzymają się za ręce. Staruszka miękko toczy się po pasach, para dziarsko maszeruje. Zderzają się na mgnienie. Zderzenie polega na tym, że unoszą splecione ręce i przepuszczają panią pomiędzy; strzałka z dłoni na moment wskazuje niebo. Rozgadani idą dalej. Staruszka przystaje i szeroko się uśmiecha.
3.
– Jedziemy odwiedzić Pe. – Mówię do pielęgniarki znad butów Przemka. – Pe jest moim przyjacielem, zdiagnozowano mu zespół zamknięcia, porozumiewa się mrugając powiekami. Pora, by wreszcie się poznali, skoro są tak blisko.
Ubieranie to mozolny proces. Przemek cierpliwie znosi nasze wygibasy.
– Pamiętam go, był u nas latem. I wiecie? Leżał w tej samej sali, na tym samym łóżku.
4.
Mężczyzna, chwilę po trzydziestce, za namową matki, ciotek i kuzynek, udaje się do wróżki. No bo ile można się nie żenić, jak długo czekać.
Wraca wkurzony.
– Powiedziała, że i owszem, się ożenię, ale trójka moich dzieci nie będzie moja.
Po kilku latach stoję z aparatem. Umówiony fotograf jednak nie dojechał, popsuło się auto/obiektyw/cośtam-cośtam. Stoję i patrzę: trzej synowie prowadzą Sylwię do ołtarza.
Pstryk, pstryk, pstryk.
Mężczyzna chwyta Sylwię za rękę. Myli obrączki. Sylwia się śmieje. Przytulają się na schodach. Chłopcy zbierają drobniaki. Mężczyzna tarmosi im włosy. Najmłodszy go chwyta za rękę.
Pewien Świątek, niech będzie Onufry, błogosławi im z kościelnego muru.
Odmieniamy się przez przypadki.
Zbiegamy z okoliczności, układamy kadłubki zdarzeń, wracamy.
Dobrze jest.
-
Anonimowy
-
errata
-
Morela
-
Unknown
-
Anonimowy
-
Sernik z pieprzem
-
Anonimowy
-
Adrian
-
Pola Holmes
-
Anonimowy
-
Anonimowy
-
Anonimowy
-
Anonimowy
-
Anonimowy
-
Gagacik
-
Anonimowy
-
Anonimowy
-
karinan1975