Z drogi

Z drogifeatured

Wyrośli mi nagle przed winiarnią. Rodzice Gosi.

Ostatni raz widzieliśmy się w nocy przy hospicjum. Pakowaliśmy do bagażnika wielkie niebieskie siaty z IKEI. Wszystko powrzucane jak leci: kapcie, piżama, leki, książki, dokumenty, zdjęcia, różaniec.
Gosia została w pokoju. Na wznak i na amen.

Uściskaliśmy się bez słowa.

Jechałam potem przez las z ołowiu. Zimne gwiazdy, księżyc-nóż.
Zatrzymałam auto w połowie drogi, przy polu. Zamknęłam drzwi od środka.
Noc – jama, noc – strach, noc – z której trzeba uciec.
Długo nie mogłam ruszyć dalej.

Pstryk.

– Nasza Agnieszka! – słyszę od taty Gosi i już trzymam kwiaty.

– Tyle razy chciałam do was zadzwonić, wprosić się na kawę… Bałam się, nie chciałam ranić, przynosić siebie, hospicjum. Czas mijał, robiło się coraz trudniej. – Tłumaczę się na wdechu. Niepotrzebnie.

– Aleś mnie opisała! – Mówi jej tata z uśmiechem. Nie ma za złe.

– Tak się cieszę, że przyszliście! – Przytulam mamę Gosi z całych sił.

– Cztery lata. Nie do wiary…

Siadają z boku. Obok wolontariusze i czytelnicy, Basia, Profesor, Przemek, moja mama.
Jestem tak wzruszona, że na początku nie umiem zebrać myśli.

…To było wyjątkowe spotkanie autorskie. Opowiedzieliśmy sobie wiele historii.
Oddałam mikrofon Profesorowi – mówi ważniejsze rzeczy niż ja i robi to prościej.
Potem Przemek zdał skromny raport z drogi. I wbił w fotel.
Justyna – uosobienie taktu i wrażliwości; „taka nasza” – skwitowała Basia.

Poznałam swoich czytelników. Tyle w Was ciepła!

…A przy drzwiach wyjściowych stanął tata. Prosto z pracy.
Próbował się schować.

Nic nie powiedział o książce, nic o spotkaniu. Za to zrobił mi porządek w ogrodzie, poprawił budkę lęgową na jabłonce, wymył samochód.

I jeżdżę sobie.
A od wdzięczności aż świecę.

  • Zorko, dokładam swoją wdzięczność. To najbardziej uzdrawiająca i radosna energia w kosmosie…

  • Anonimowy

    Za chwilę wybieram sie pociągiem do Częstochowy – 1,5 godz. z Pani ksiązką /zabieram do podrózy/ – chociaż przypuszczam,ze b.dużo wpisów znam z blogu.
    Serdecznie pozdrawiam Anna

  • Ja poznałam Cię i Twojego bloga właśnie dzięki książce. Zachwyciłaś mnie i swoją wrażliwością i siłą i umiejętnością opisywania tego wszystkiego z czym się w hospicjum spotykasz. Odtąd masz we mnie wierną fankę i obserwatorkę. I tak miło czytało mi się tego posta, bo od jakiegoś czasu Twoi bohaterowie stali się też moimi 🙂 Gdybyś miała ochotę i czas przeczytać moje myśli na temat Twojej książki zapraszam tutaj: http://zasiedzisko.blogspot.dk/2014/03/piekna-zorkownia-agnieszki-kalugi.html Bardzo pozdrawiam!

  • Paulo, czytałam, nawet linkowałam tu:
    https://www.facebook.com/pages/Zorkownia/479904445374396?ref=hl

    Dziękuję!

  • brak mi słów…
    dziękuję!

  • Jak dobrze , że jesteś … jak lek na ból – dziękuję za wszystko.

  • Anonimowy

    Agnieszko. Dwa tygodnie temu odeszła moja mama. Najukochańsza dla mnie istota. Nie rozpoznałam, że to już, że za chwilę. A może rozpoznałam ale nie dopuszczałam do siebie. I ja też z tymi zupkami, tabletkami, serkami, jogurtami… I któregoś dnia – dotarło do mnie, że gdzieś to wszystko już widziałam, tylko Twoimi oczami. Pisałaś o tym tutaj. I … usiadłam przy mamie aby po prostu być przy niej trzymając ją za rękę, patrząc w jej oczy i gładząc po włosach. Czasem w ciszy, czasem wśród słów… Za późno tak usiadłam. Chciałam jej powiedzieć tak wiele. Nie zdążyłam. Ale nie straciłam wszystkich chwil. Dzięki Tobie. Dziękuję Ci za to, że wskazujesz to, czego człowiek sam czasami nie widzi. Jest mi ciężko, ale byłoby jeszcze trudniej, gdybym któregoś styczniowego dnia nie trafiła do Ciebie. Dobrze, że jesteś. Że jest zorkownia…. M.

  • Dziękuję, M.

  • No i nie dodałem jeszcze najważniejszego, mam nadzieję że dzięki bogowi który Pani prowadzi bedzie mi dane wiele się nauczyć. Dziwne w sumie do napisania tego komentarza zmusiła mnie…?. Dzisiejsza msza podczas kazania kapłan opowiadał właśnie o Pani blogu. Pozdrawiam

  • :)))

  • Anonimowy

    Ja trafiłam na Pani blog w ubiegłym tygodniu. Niestety nie udało mi się przed smiercią mojej Mamy. Ona osierociła mnie w październiku ubiegłego roku.
    Niby wszyscy wiedzieliśmy, każdy z nas się przygotował, a jednak śmierc nas zaskoczyła. Ja sobie z tym nie radzę. Mam wrażenie, że nie przeżyłam jeszcze tej rozpaczy. Nie mam na to czasu? Mam dwoje małych dzieci i one zajmują mój cały wolny czas. Chyba się w tym zaczynam dusić, potrzebuję popłakać, pokrzyczeć, nie wiem jak znaleźć na to czas. A Mojej Mamy tak bardzo mi brakuje, coraz bardziej.

  • Witam, chciałam Pani powiedzieć, że dziś wprowadziłam Pani książkę do kanonu lektur szkolnych w trzeciej klasie gimnazjum. W kanonie lektur jest napisane, że można dowolną książkę współczesnej pisarki do tego zestawu lektur dodać. Nie czytałam jeszcze Pani książki ale zapoznałam się z blogiem i recenzjami Pani książki, które są takie pochlebne. Jestem nauczycielem-bibliotekarzem i nie chciałam bombardowac młodzieży tymi ambitnymi w cudzysłowie książkami. Chciałabym aby uczniowie mogli przeczytać Pani książkę pełną uczuć, wzruszeń i w pewnym sensie nadziei. Pozdrawiam marip@op.pl

  • Dziękuję serdecznie!

    Uprzedzam, jak napiszą do mnie maila, będę podpowiadać. 😉

  • Anonimowy

    Pani Agnieszko,
    Dziękuję za Pani bloga,książkę mam nadzieję wkrótce nabyć.
    Szkoda,że nie miałam okazji Pani poznać, choć przez 3 tygodnie codziennie byłam przy mojej Mamie w Hospcjum Palium. Byli jednak inni Wolontariusze, którzy swoją obecnością, uśmiechem,ciepłym słowem pomagali przetrwać ten trudny czas. Za to Im dziękuję!Moja Mama odeszła dokładnie miesiąc temu, wraz z nią umarła cząstka mnie.
    Podobno czas leczy rany… mnie jednak jest z każdym dniem coraz trudniej, coraz mocniej za Nią tęsknię, coraz bardziej uświadamiam sobie, że odeszła osoba, która kochała mnie bezwarunkowo.
    Nie wiem,czy kiedykolwiek zdołam przeboleć tę stratę. Choć mam przeszło 30 lat, czuję się jak dziecko we mgle…
    Serdecznie pozdrawiam Panią i pozostałych Wolontariuszy,życzę wiele siły. Dobrze, że jesteście.

  • Ciężki czas przed Tobą…

    To wielkie szczęście, że tylu nas, wolontariuszy, że jestem jedną z wielu.

    Od prawie dwóch miesięcy nie ma mnie na oddziale. Świadoma i przemyślana decyzja: wpierw miałam trudną sesję na studiach, musiałam się na tym skupić – próbuję skończyć psychologię, co wcale proste, mając rodzinę, nie jest. A chcę te studia skończyć, by lepiej robić to, co robię. Jeszcze w trakcie sesji ruszyła sprawa z książką, a bycie na pół gwizdka w hospicjum to nie jest mądry pomysł. Robię różne inne rzeczy na rzecz hospicjum, które nie wymagają takiego emocjonalnego zaangażowania jak oddział. Prowadzę lekcje o wolontariacie, piszę teksty do rozmaitych instytucji w sprawie rozbudowy, byłam prelegentką u wicewojewody, prowadzę spotkania, rozmawiam z dziennikarzami, często na prośbę mojej koordynatorki reprezentuję hospicjum na zewnatrz.

    Tęsknię za oddziałem, za spokojem.

    Wrócę, jak tylko ucichnie medialny szum.

    Pozdrawiam ciepło i życzę dużo sił…

  • Dobrze się czyta takich ludzi jak Ty.. a jeszcze lepiej się żyje ze świadomością, że istnieją tacy ludzie. Pozdrawiam!

  • Anonimowy

    Książka jest cudowna czytam już drugi raz,wraz z opowiescia o kefirze wróciły wspomnienia, kiedy to 12lat temu biegalam po sklepach w poszukiwaniu prawdziwej oranżady z kapslem dla umierajacego dziadka i udalo sie wtedy;)