Credo pisane kredąfeatured
…
Mało tu słów ostatnio. Magazynuję obrazy, jednak nie wywołuję zdjęć.
Spotykam się ze zdrowiejącym Atomkiem, który – mimo zwolnienia – biega do hospicjum i cmoka pacjentów, spędzam czas z Przemkiem, nowymi wolontariuszami, rozmawiam z Basią, Profesorem, jeżdżę do Pe, chłonę opowieści z oddziału, na który wciąż jeszcze nie wchodzę. Ciężko wracać, wskakiwać w nowe.
Na oddziale młoda mama. Nie mam siły witać kolejnego początku końca. Patrzę na niego oczami innej mamy, Chustki – i wypełnia mnie po brzegi.
To wszystko jakoś nie potrzebuje słów. Możliwe też, że nie chcę/nie umiem.
Zostawiłam również rodziców po stracie, którymi zajmowałam się wiele lat. DLACZEGO kręci się samo, szczęśliwie nie jestem jedyna i ta świadomość działa na mnie kojąco. Udało się zasadzić drzewo – puchnę z dumy. Teraz samo się rozrasta, owocuje; nie muszę już we wszystkim być. Dziecko nauczyło się chodzić – więc w drogę.
Niedawno zadzwoniła do mnie osierocona mama w sprawie mszy u Dominikanów, którą corocznie organizuję z okazji Dnia Dziecka Utraconego. Daleko mi do kościoła; prędzej znajduję Boga w hospicjum, dlatego więc w sprawie mszy schowałam głowę w piasek. Wygrało poczucie obowiązku, szybko strzepnęłam kurz. Mail do przeora, sms do chłopaka ze scholi. Wcześniejsze działania dały ten efekt, że właściwie wduszam teraz tylko dwa guziczki, a po drodze na mszę zgarniam z ikei zgrzewkę świeczek. Tanio.
Przyszło ponad sto osób. Każda z żałobą w sercu. Schola zaśpiewała wyjątkowo, przeor pieczołowicie dobrał czytania. Zdmuchnęła mnie inna rzecz – modlitwa powszechna. Pięknie skrojone słowa – już ich nie pamiętam. Zapamiętałam coś innego. Przeor, niewiele starszy ode mnie, skupiony, na koniec dodał:
– Proszę o miłosierdzie dla mojej mamy. Mamy, która…
Cisza.
Cisza.
Z daleka widzę zaczerwienione oczy i czubek nosa.
– …Której życie właśnie się kończy.
Wstrzymaliśmy oddech. Przy ołtarzu kapłan, który płacze.
Przeor, Ojciec. I syn.
Na moment otwarło się niebo. Wdychaliśmy je wszyscy. Osierocone mamy, ojcowie po stracie, dzieci bez rodziców, samotne rodzeństwa.
To nie wino i krew, nie chleb i ciało. Łzy stały się największą tajemnicą tamtego spotkania. Nie Bóg, a człowiek.
Jak w hospicjum.
Takiego rodzaju wspólnoty nie poczułam chyba nigdy. I gdy przeor zapomniał o świecach, które rodzice mieli zanieść zapalone na ołtarz, zwyczajnie podeszłam, chwyciłam za ramię i powiedziałam na ucho, by zrobili to w czasie komunii. Świat się uprościł. Opadło wiele masek, worków z piachem.
Po mszy przytuliłam syna, któremu daleko stąd właśnie umiera mama.
W tym roku nie poprowadziłam spotkania dla rodziców. Zostałam w kościele, do którego nie chodzę. Przeor rozpoczął rekolekcje o wierze.
Moja wiara pisana kredą. Dziecięcą kredą.
Mozolnie ryta i zmyta w deszczu.
Budowana teraz bez złudzeń.
W pustce.
Pośród stu świec na stopniach ołtarza.
Pośród kilku słonych kropek nad i.
.
-
Anonimowy
-
Miśka
-
teatralna
-
Anonimowy
-
Adam?
-
gdusia.wp
-
wrobel
-
Ewa
-
Ewa
-
bere
-
ewa
-
Anonimowy
-
Anonimowy
-
rybenka
-
EB
-
Anonimowy
-
Joanna
-
inezka6
-
Hana
-
Anonimowy
-
Agnes
-
Anonimowy
-
franek
-
Anonimowy
-
Anonimowy
-
damon
-
Marianna M.
-
Kaczka
-
Anonimowy
-
Frankowa_mama
-
life4youu
-
Anonimowy
-
Kropka75
-
Agu
-
Malgorzata Biela
-
anolib
-
Magdalena Galbierz