Igły, krople, dach

Igły, krople, dachfeatured

Wciąż nie mogę zabrać się za pisanie, a jeśli piszę, łapię te nitki, które nie prują szwów. Piszę obok. Nie ma tu na przykład słowa o Wojtku, choć jest w hospicjum od kilkunastu miesięcy, choć wspólny Kraków, Zaczarowana Piosenka i piwo na rynku, choć cisza, posiłki i bezradność, kiedy nie mogę go zrozumieć.
Wojtek równa się stwardnienie zanikowe boczne, równa się wózek, równa się brak samodzielności i wyścig z czasem.
Siedzimy na korytarzu obok jego łóżka. Kto chciałby miesiącami spać tak w hospicjum?
Może ktoś, kto nie dźwignie śmierci kolejnego sąsiada obok. Może ktoś, kto ma dosyć siedzenia przy szybie i w ciszy.
– W domu lądowałem z wózkiem przy oknie, siedziałem tak od rana do powrotu żony. Przez pierwszą godzinę było nawet fajnie – iglaki w ruchu, czasem jakiś ptak czy pszczoła. Ale kiedyś przez kilka godzin policzyłem igły na sośnie.
(Naprawdę brzmiało to tak: „Wdo. Mu. Loo. Do. Waaa. Eem. Zwu. Skieee. Pszyyy. Ooonnie…”)
Na korytarzu wciąż ruch. Ruch – zbawienie, ruch – przekleństwo.
Studenci z meszkiem pod nosem i wargą w kreseczkę. Sekundę za długo patrzą na zdjęcia synów Wojtka, które wiszą nad łóżkiem. Przez chwilę mówią ciszej i na palcach. Pielęgniarki – raz cudne, raz szpilki. Wolontariusze i ich/moje słowotoki – raz w punkt, raz w płot.
Wciąż ktoś go głaszcze, całuje w czoło, poprawia bluzę z kapturem. Chcesz pić, wytrzeć ci nos, jedziemy na taras, jadłeś śniadanie? Wojtek kiwa że nie, Wojtek potakuje.
Napinam się jak struna, kiedy zadaję pytanie spoza tak i nie, tyle już razy go nie zrozumiałam. Każde słowo to wysiłek, zlepek zaokrąglonych, zlanych ze sobą sylab. Bezsilność z serii „kur*a mać”, o której czasem, gdy jesteśmy sami, mu mówię. Wojtek rozumie, Wojtek się nie gniewa.
Chcesz pić, wytrzeć ci nos, jedziemy na taras, jadłeś śniadanie? – Strzelam w tym wesołym miasteczku, strzelam z krzywej wiatrówki i kręcę się w kółko.
– Za. Kop. Mi. Nnno. – Jeszcze raz, Wojtek, przepraszam. – Za. Khhop. Mi. Nnnos. – Mam zakroplić ci nos? Wojtek się uśmiecha. – Gdzie masz krople, na szafce? Skinienie.
Ostatnio poparzyłam mu język. Za mocno podgrzałam śniadanie w mikrofali. Nie był zły, uśmiechał się, ale nie mógł przez to zjeść obiadu. Walę głową w ścianę, w zdjęcia z dziećmi, w powietrze.
Basia organizuje Wojtkowi cele. Wyjazd nad morze, wyjazd do Krakowa, do centrum handlowego, teatru, kawiarni, na festyn, na rynek. Teraz wyjazd do Włoch, właściwie wylot, pielgrzymka.
– Już za dwa tygodnie, Wojtek! I polecisz samolotem! – Wo. Lał. Bym. Saa. Moo. Cho. Dmm. – Dlaczego samochodem, samolot też jest fajny. – Wie. Cej. Bym. Zooo. Ba. Czyyył. – Rozumiem. – Nieee. Roo. Zu. Miesz. – Uśmiecha się ciepło.
Zamykam paszczę. To nie ja siedzę prawie dwa lata w hospicjum, to nie ja obijam się jak ćma o ściany z ciała. Nie rozumiem i nie zrozumiem, Wojtek ma rację.
Na zebraniu wolontariuszy Basia mówi o wyprawie z Wojtkiem. Że szaleństwo, że ryzyko, że też się boi. I że pomimo wszystko trzeba.
I oczy mi miękną, i odpada każde „ale”, gdy słyszę jak mówi:
– Do ostatniego dnia przed wyprawą może się nie udać. Nie wiemy, jaki za dwa tygodnie będzie stan Wojtka, co się wydarzy po drodze. Próbujemy, bo może to być jego najważniejsza wyprawa, bo Wojtek to nie tylko chore ciało. Kiedy nie dało się normalnie przyjść do Jezusa, trzeba było wziąć chorego na noszach i spuścić go przez dach. I my właśnie to robimy.

***
Kocham Cię mocno, Basiu, i dziękuję. Pomimo strachu robisz wszystko, by uratować Wojtka choć na chwilę. Brakuje na to słów, ale wiesz że jestem.

A dla Was, mili, Zmartwychpowstań. I nie od święta, nie od siebie. Ku sobie.

 
  • Zorko, ja też strzelam, ale tylko w płot, gdy tu jestem na oddziale, jako pacjentka onkologii. Ty, strzelasz prawidłowo, w serce, jako wolontariuszka. Jeśli i mi przyjdzie być pod opieką hospicjum, chciałabym u Ciebie!

  • ……słowo, ma ogromna moc. I 
    tam, w hospicjum, i tu, dla nas…. dziękuję.

  • Dziękuję, że jesteś, dziękuję, że się odezwałaś bo wchodzę tu codziennie i wyczekuję… Zdrowych i spokojnych Świąt życzę Tobie i Twoim podopiecznym i by po świętach było was tyle samo, nie mniej niż dziś 🙂

  • Anonimowy

    Dziękuję. Jesteś Wielka :* Wojtek z hospicjum

  • Wojtek!!!

  • Anonimowy

    Dziś byłam u Cioci w hospicjum. Druga ciocia,która tam leży. Drugi raz – pojechałam, przełamując lęki. Dzięki m.in. Pani. Bo czytałam bloga, bo czytałam książkę. Bo słucham ks. Kaczkowskiego. Bo przyjęłam do wiadomości, że to też życie.Nic wielkiego, po prostu pojechałam i trochę posiedziałam. Ale dla mnie to było hmm coś ważnego. I wiem, że bez Was znalazłabym wymówkę, bo bym się bała. A Wy uczycie swoim przykładem, żeby jakoś spojrzeć normalniej.

  • Spinqa

    Pani Agnieszko,

    ja tak ogólnie.
    Ludzie piszą, że bali się przeczytać Pani książkę. Ja przeczytałam ją "przed chwilą" – po galopującej chorobie i śmierci Taty, po 5 latach od wypadku i śpiączki Mamy – na pocieszenie. Że niektórzy mają jeszcze gorzej.

    Słucham audycji Gryżyny Dobroń z Pani udziałem. Słyszę – jak na 37 lat – bardzo dojrzały "środek" i bardzo młody głos. I słyszę, że ma Pani władzę nad słowem. Dar. Pięknie go Pani wykorzystuje.
    Dziękuję za tego bloga i za Pani książkę.

    Pozdrawiam,
    Agnieszka z Krakowa.

  • Jest Pani niesamowita. mam 19 lat i mam szczęście korzystać z Pani bloga 🙂 Dziękuję