Zadaniefeatured

Wydawnictwo Znak ma dla Was trzy książki, ja natomiast mam zadanie.

Zróbcie zdjęcie ważnej dla Was chwili – dobrej/trudnej/pięknej/śmiesznej/z początku/środka/końca.
Zdjęcie nie z pikseli a z literek, wsunięte tu, w komentarz.

Po amatorsku (amo, amare) i – o zgrozo – zupełnie subiektywnie wybiorę trzy historie, które w środę (26.03) wkleję do mojego blogowego albumu na „Zet”, a do autorów trafi „Zorkownia”.

Wchodzicie w to?
Czekam bardzo. 🙂


Aktualizacja (18.03):

Poprosiłam Znak o więcej książek, bo nie dam rady wybrać tylko trzech historii; nie przewidziałam, że tak mnie pozamiatacie. 🙂

Zatem mamy 5 książek i przy okazji dla wszystkich specjalny rabat. Wydawca pisze:


„Odejmiemy 40 zł od kosztów zamówienia, jeśli w koszyku znajdą się książki za minimum 100 zł.

To oznacza, że w praktyce za książki o wartości 100 zł zapłacicie tylko 60 zł.  
Pod tym linkiem:  http://www.znak.com.pl/blogzorkownia  znajdziecie indywidualne kody rabatowe. Kod rabatowy należy wpisać podczas zakupów, aby promocja zadziałała. Przesyłka oczywiście gratis. Śpieszcie się, bo promocja jest ważna tylko dla 100 pierwszych osób!”

Od siebie dodam (prewencyjnie wspominając, że nikt mi za to nie płaci): jest parę perełek, które wyszły ostatnio w Znaku i które sama z podobnym kodem zakupiłam. Polecam Wam bardzo „Beksińskich. Portret podwójny” M. Grzebałkowskiej – znakomita książka o skomplikowanych relacjach ojca i syna („Zdzisław Beksiński nigdy nie uderzy swojego syna. Zdzisław Beksiński nigdy nie przytuli swojego syna.”), zresztą nie tylko o tym. Jest świato-czuły Huelle („Śpiewaj ogrody”), misternie tkający fabułę. Na półce czeka też „Transsyberyjska” P. Milewskiego o podróży i Rosji – tej jeszcze nie czytałam, ale wygląda zachęcająco. 
A teraz zmykam, za chwilę prowadzę lekcję o wolontariacie – piąta/szósta klasa – więc jest wyzwanie. 
Piszcie, czytam Was zachłannie.
  • Pamiętam w zasadzie obrazy, jak w albumie dokumentującym najwspanialszą chwilę mojego życia. Niby to tylko niespełna 2 lata, ale te kilka obrazów nadal ma swój blask, zapach, nawet smak. Pierwszy: ulica nocą, mąż za kierownicą, a ja półleżąca na fotelu pasażera, nawet nie czułam lęku, tylko tę znajomą trasę do szpitala. Drugi: ostre światło Izby Przyjęć, lekarz pytający o jakieś dane, wyniki badań, a ja chodząca po ścianach z bólu. Trzeci: męża odsyłają do domu, bo "to jeszcze potrwa". W tle paraludowa piosenka na Euro 2012, po bokach dwie zmęczone dziewczyny pod kroplówką, a ja leżę, przebieram nogami i staram się nie przeszkadzać. Cztery, nawet z dźwiękiem: "czy ja mogę dostać znieczulenie?" – "No co pani, za wcześnie!" Szybkie badanie "W zasadzie za późno, proszę wezwać męża, bo widzę już włoski". Pięć: mąż obok, w gustownym niebieskim wdzianku, jak worek od odkurzacza, a na moim brzuchu On – zaskoczony i w sumie troszkę oburzony, bo mu dobrze było w poprzednim lokum. I na koniec pocztówka z wycieczki rodzinnej – Mąż nieprzytomny na krzesełku patrzy na mnie i naszego małego Człowieka leżącego na moim brzuchu. Pierwszy świt razem, cholernie symboliczne, tak wtedy pomyślałam. Za góra 12 dni powtórka, pewnie klisza się nie nałoży idealnie, ale teraz pojawi się Ona. Tylko dlaczego czuję lęk na myśl o tej najbliższej przyszłości?

  • Nel

    …" Juz po wszystkim. Kładę się do łóżka. Już w nim śpi syneczek. To moje łóżko, w moim pokoju gdy jeszcze tu mieszkałam. To tutaj widziałam Ciebie ostatni raz. Tutaj głaskałam Twoje czoło i zamykałam oczy. Tutaj Mamo ostatni raz zabiło Ci serce, którego tak mi brak.
    Nie mogę zasnąć. Nie wiem czy się boję, czy tak tylko mi się wydaje? Myślę.
    Mnie nie wołałaś. Każdego z osobna tak, z każdym się jakby żegnałaś. Mnie nie zawołałaś.
    I myślę, czy to jakiś znak? Czy ja sobie może nie zasłużyłam, albo ze mną było Ci najtrudniej się pożegnać? Myślę. Może mnie nie kochałaś. Może coś złego zrobiłam. Może byłaś już tak słaba, że trudno było Ci wymówić moje imię?
    Łkając, zasypiam.
    Budzisz mnie TY. Widzę Ciebie. Stoisz nade mną. Jesteś jak mgnienie. Mrugam powiekami, Ciebie już nie ma.
    Boję się. Modlę. Zasypiam znowu.
    Czy w ten sposób chciałaś się pożegnać ze mną? Nie umiem sobie z tym poradzić. Nie potrafię sobie wytłumaczyć. Wszyscy wokół, poszli dziś do pracy, zjedli normalne śniadanie. Samochody nadal jeżdżą. Ptaki na niebie. Cały świat niczym nie różni się od wczorajszego. A dla mnie, ten świat runął w ciemny, głęboki dół. Zawalił się. Dla mnie auta powinny stanąć, ptaki zniknąć, ludzie powinni tu przyjść i płakać razem ze mną. Bo mój świat przewrócił się. A tak nie jest. Nikt nie odczuwa tej tragedii? Czyli życie płynie dalej? I z tym także sobie nie radzę. Może kiedyś”…

  • Wiosna nadeszła w tym roku dość oczekiwanie. Po łagodnej zimie drzewa rozkwitły w pełnym zachwycie, klomby opruszyły kolorowe bratki, słońce ogrzewało zmarzniętych pasażerów czekających na przystankach. Roześmiane pary wznosiły toast kieliszkami prosecco w ulubionych kafejkach. Ciepłe powietrze owijało się wokół szyi, zapach kiełkującej trawy pieścił nozdrza. Młody mężczyzna kupował na osiedlowym targowisku bukiet różowych tulipanów dla żony.

    Tej wiosny pierwszy raz w życiu byłam na oddziale intensywnej terapii. Mijałam łóżka z pacjentami, których ciała przy życiu podtrzymywał respirator i kilkanaście innych rurek wetkniętych w każdy możliwy otwór ciała. Słyszałam szept pielęgniarek, które w przerwie od pracy planowały wieczorne randki. Wdychałam zapach strachu mieszanego z nadzieją. Widziałam szklane, nieobecne oczy matki 23-letniego chłopaka, leżącego obok łóżka mojego Dziadka.

    Wiosna w tym roku nadeszła szybko i niczym paw stroszący pióra nadymała się w pełnym rozkwicie. Ukwieciła krzewy, pomalowała niebo błękitem, obudziła ptaki, pachniała jaśminem.

    Wiosną tego roku zmarł mój Dziadek.

    Świat zazielenił się na śmierć.

  • 12.03.2014.Patrzę za okno i widzę moc słońca. Słońca, które wypełnia każdy zakamarek świata. Potrzebuję go jak nigdy. Bo słońce daje nadzieję, siłę, radość. Ale i spokój. Tego mi trzeba. Radości, wiary, budzenia się życia … Wierzę, że teraz będzie już lepiej …

    12 marca to dla mnie trudna, ważna data. 12 marca 2004 roku, początek końca. Końca bycia dzieckiem.
    12 marca 2004 roku zmarła moja Mama.
    Gdy zbliżała się data, teraz, już 10 lat później, już w styczniu czułam niepokój, napięcie. Chciałam poukładać pewne sprawy. Czułam, że poranione serce zabliźniło się. Czułam, że …że będzie dobrze …. 2014 rok miał być rokiem przełomu.
    Lepszego ….. Czułam, że ogarnia Nas spokój. NAS …
    • miałam na myśli siebie i mojego męża, bo wchodziliśmy w małżeństwo w cieniu śmierci Mamy … Wiele emocji, lęków długo z nas wychodziło …
    • myślałam o moim Bracie, bo ważny jest dla mnie strasznie. Bo niedawno wziął ślub z ukochaną K. I tak strasznie kibicuję ich szczęściu … wspólnemu życiu …
    • myślałam o moim ojcu, który po tej stracie też w końcu wyciszył się i zaczął budować fajny związek z fajną B… Zaczęło się robić patchworkowo 🙂 Poznaliśmy jej córkę. Zaczęło być miło.
    Tymczasem przed Nami kolejna próba. Koniec nastąpił 17 lutego 2014 roku.

    Ojciec nagle zmarł …

    Nastąpił koniec bycia dzieckiem. Dla mnie i dla mojego Brata, ta rola już zakończona.
    Jesteśmy dziećmi tak długo jak żyją nasi rodzice. Koniec.
    Ja mam trzydzieści kilka lat. I choć sama jestem mamą, chciałam być jeszcze dzieckiem moich rodziców. Mieć to wsparcie. Świadomość, że ktoś czuwa.

    Wyrzucam to z siebie. Potrzebuję spokoju, nadziei, słońca.
    Dla mnie, dla mojego męża, dla moich chłopców, dla Brata i dla jego wspaniałej K.

    Jedyne słowa, które mogą zamknąć tą historię, to słowa moje synka, już prawie sześciolatka, mojego T.: "Dziadek Stefan umarł …Mamo?? Czy to znaczy, że mąż i żona są teraz aniołkami razem. Są razem. Babcia i dziadek. Mąż i żona powinni być razem. To dobrze."

  • Królewna Śnieżka, prawda i nieprawda…Miałam kiedyś rodziców. Mama umarła dwie godziny po moim wyjściu ze szpitala. Wiedziałam, że liczę ostatnie jej oddechy, ale stchórzyłam. Bałam się, że mi serce pęknie i że tego nie wytrzymam. Pielęgniarki wiedziały, że chcę przy niej być do ostatniej chwili, a tu na koniec kapitulacja! Ja już siebie osądziłam i rozgrzeszyłam. Za kilka lat przyszedł zły czas i mój tato zachorował. Szok, walka o życie, świadomość że to już koniec i robienie z siebie głupka dla kochanej osoby. Ciężko. Umarł. Kto przeżył, ten wie co to za uczucie, kiedy masz NADZIEJĘ, że płuca nabrały powietrza po raz ostatni. Po raz drugi mój czas stanął w miejscu, obok łóżka szpitalnego. Stałam przez jakiś czas po cichu, starając się nie płoszyć chwili. Pożegnałam się z tatą tak, żeby po raz ostatni poczuć jego ciepło. Porzucił muszelkę, bo tak smutno wygląda ludzkie ciało po śmierci. Jest puste.

  • Anonimowy

    Kupiłam "Zorkownię" w księgarni:)
    dziękuję ci za nią:)
    Pozdrawiam
    Ewa

  • wychodzę z gabinetu.
    wchodziłam piekna, mądra, zdrowa, szczęsliwa
    stoję zaskoczona wlasną smiertelnoscią,
    patrze na nowiutkie, drogie buty
    najbardziej niepotrzebne buty na swiecie
    zastanawiam sie, czy uda mi sie je oddac do sklepu

  • Unosisz się, pływasz, wirujesz, porywają cię fluktuacje bezkresnej przestrzeni, w której nie ma dołu, góry, punktu odniesienia. Trwasz bezczasowo, bezcieleśnie, jesteś wolny. Jesteś świadomością bytu. Dookoła miriady podobnych do ciebie drobin. Przyjacielskich i dobrych, podobnych, ale całkowicie odrębnych i wyjątkowych. Jesteś pewien, że znasz je wszystkie z imienia. Jedne pulsują słabym białym światłem, inne migają kolorami, jeszcze inne zasysają się wzajemnie, wygaszając się i wyrzucając je z samych siebie, modyfikują ich barwę i sposób ruchu. Poruszają się ze zmienną prędkością i po różnych drogach. Niespodziewanie przyspieszają i zderzając się wzbudzają fontanny iskier. Błogie uczucie miłości, dobra i wiedzy jest rzeką która je obmywa, przenika i żywi. Stada bengalskich ogni pasą się szczęściem na bezkresnej łące…
    I tak trwałoby wiecznie, gdyby nie…

    Z prędkością tak ogromną, że aż nieodczuwalną, szczypta losowo dobranych drobin zostaje lekko wdmuchnięta pod kobiece serce do ciasnego, ciemnego i obcego świata oddalonego o bezkres, w którym zaczyna zlepiać się i rosnąć, replikować się i tworzyć odmienne i złożone tkanki. Tamte – bezkresne czas i przestrzeń, zamieniają się miejscami z obecnymi – określonymi przez granice i możliwość pomiaru – im stajesz się większy, tym bardziej tracisz pamięć o znanym ci do tej pory świecie… Im bardziej rośniesz, tym bardziej twój poprzedni świat staje się dla ciebie obcy, a coraz ciaśniejszą ciemność zaczynasz uważasz za swój dom. A gdy stajesz się wreszcie doskonałą i skończoną całością, twój ciepły i bezpieczny dom pęka jak bańka ukazując ciebie nowego. Oto z krzykiem pojawiasz się nagi i słaby, z brzemieniem grawitacji, zimna, bólu, jeszcze nieświadomy swojej małej wielkości.

    Ecce homo.

    W momencie narodzenia dla ludzi, już zaczynasz rozpadać się na drobne i homogennie wpadać w każdego napotkanego człowieka. Odtąd, czego byś nie zrobił, zostawiasz swój namacalny ślad we wszystkich ludziach, których spotkasz. Zapisujesz się w postaci szlaków neuronów w pamięci każdego z nich. W każdym zostawiasz część siebie i każdy z nich odbija cię na swojej sztancy siatkówek i zwija w rulon własnych zwojów. Pływasz w nich, drepczesz po ich ścieżkach, wydeptujesz czasem szerokie szosy, które nigdy nie zarosną, a czasem tylko małe, ledwo widoczne, wijące się dróżki. Żyjesz tutaj póty, póki inni cię przechowują. Czasem niosą ciebie i to co zrobiłeś, przez wiele pokoleń, czasem nie. Bo może krótko żyłeś, bo może zbyt mało zrobiłeś, a może zbyt mało ludzi miałeś dokoła siebie.
    Jeśli masz szczęście, spotkasz bratnią duszę. Skąd będziesz wiedział, że to ona? Poczujesz. Drżą z tą samą amplitudą. Grunt, by nie ranić, bo pulsująca ogniem blizna po amputacji bratniej duszy bardzo boli. Biegnie z boku przez całe ciało – od stopy, przez łydkę, udo, bok korpusu i wnika w mózg. Nie goi się nigdy.

    Okres, w którym czas jest jeszcze wielkością odmierzalną i ponoć ważną, a przy dużym szczęściu, zamknięty w klamrze kilkudziesięciu lat, uznajesz za jedyny i najważniejszy. Granice wyznaczone przez twoją skórę sa bastionem, którego bronisz zaciekle- przed drobnoustrojami, ponurym nastrojem, myślami. Wszystkim, co robisz kieruje strach- o zdrowie, o życie, swoje, innych. Zapominasz, że rozsypując się w proch, przeżywasz. Każdy z nas. Jeszcze tego nie wiesz, ale stado ogników za weneckim lustrem nieba pasie się i czeka, aż ci się przypomną. Zaraz tyko, gdy czas i przestrzeń ponownie zmienią się miejscami, odzyskasz pamięć i zaczniesz żyć. Wrócisz. Przestaniesz się bać.

    We wszechświecie jest skończona liczba atomów, więc w twoich żyłach krążą drobiny gwiazd, kałamarnic i neandertalczyków. Oddychasz atomami, które były w płucach Hammurabiego, Farinelliego i doktora Mengele. Twoje kości znaczone są tą samą matrycą pierwiastków, co liść czy smog.

    To, które się skleją w całość, jest wypadkową przypadku i kierunku Pierwotnego Oddechu, który popycha cię, każe ci kochać i tworzyć.

    Non omnis moriar.

  • Marcowy poniedziałek, wieczór, telefon od Mamy. Słyszę tylko pis, krzyk… Oddaję telefon narzeczonemu i to on po kilku najdłuższych w moim życiu minutach przekazuje mi wiadomość, która zwala z nóg, dusi, rozwala czaszkę… Piotr nie żyje! Mój Braciszek, mój Przyjaciel… Narzeczony klęczy obok mnie, tuli i nic nie mówi. Ciszę przerywa tylko mój krzyk, taki nie ludzki, ze środka mnie. Krzyk serca.
    Później działam jak w transie, bo przecież trzeba pozałatwiać sprawy. W prosektorium mówią do mnie, że mi Go nie pokażą, bo się będę bać. Jak mogę się bać swojego Brata? Nie boję się, głaszczę i graweruję te widok w swojej głowie. A później już tylko ostatni dotyk, ostatni pocałunek i jeszcze plasterek na zranioną dłoń, jeszcze włosy poprawić, jeszcze zapewnić o miłości i pamięci ponad wszystko. Później już tylko róża wrzucona do grobu i cisza.
    Obraz, który zostanie we mnie do końca. Obraz, który wraca. Obraz, który zmienił moje życie. Od 11 marca 2013 roku na zawsze wszystko jest inaczej…

  • Anonimowy

    patrzę na Ciebie (nie chcę patrzeć) jak siedzisz blisko (dalej być nie można), mówisz coś do mnie (od dawna do mnie nie mówisz) i myślę, czemu jesteśmy razem (lecz razem wcale nas nie ma).

    wyglądasz jak ten, którego kochałam (nie jesteś nim), ja jak kobieta, którą wybrałeś (to nie ona) i nadal bywasz blisko (nie pozwalam Ci się zbliżać).

    oboje żyjemy (nie razem), śpiąc w jednym łóżku (bez siebie), podobno wszystko można zmienić (nie da się niczego), możemy wszystko (nie potrafimy nic).

    i wiem (też wiesz), że tej ciężkiej żałoby nikt za nas nie odprawi.

    D.

  • ……..czerwiec 2012r. piękny, już prawie letni dzień. Wystrojona "jak stróż w Boże Ciało " wybieram się na uroczystość pożegnania przedszkola przez moją pierworodną, ale muszę jeszcze wejść do pracy, na chwilę to tylko formalność, chcą o coś spytać, w końcu opuszczę ich niedługo na jakiś czas jak junior przyjdzie na świat……… Wchodzę, nic nie przeczuwam, humor dopisuje. W biurze główne głowy tej firmy, o jaka jestem dla nich ważna pomyślałam….., siadam, Prezes zaczyna coś mówić a ja czuję jak mi się wali grunt pod stopami, stało się szkiełko pękło, oliwa na wierzch wypłynęła…. To był początek mojego końca…….

  • Te ważne momenty, zatrzymane w locie…

    "Ona"

    wyciągam złamaną dachówkę spod mchu
    pod belką gniazda os
    w dziurze piętka nieba

    ona zgarnia braki, jak okruchy ze stołu
    chowa ukradkiem do kieszeni podomki
    dusi kaszel dłonią

    tak nie można, mówię
    a ona się śmieje, że do śmierci dożyje
    i całuje piąstki wnuka

  • Anonimowy

    Szpital.Siedzisz na fotelu bez podnóżków. Podkładam Ci pod stópki moją torebkę- tak lepiej. Wzięłaś Krecika, którego przywiozłam Ci z wakacji kilka ładnych lat temu, bo on to poduszka pod głowę. A tu nawet nie ma ściany, żebyś główkę oparła. Co tam, moje biodro-ściana. Po badaniu wracasz do domu. "Aneczka jesteś taka kochana. Jak się lepiej poczuję, to Ci zrobię naleśniki". Już nie wstajesz ciągle śpisz. Siadam obok.W chwili przytomności pytasz jak w pracy. Pytasz czy mi wygodnie. Mówię, że tak i dalej nawijam jak katarynka o niczym,żeby ból zagłuszyć. Nagle czuję, że coś się rusza pod moimi czterema literkami. Panika, podnoszę kołdrę a tam… Twoja stopa. Masz ubaw po pachy z mojego przerażenia. Ostatni wspólny śmiech do łez. Pytam o słowa kołysanki, którą mi śpiewałaś jak byłam malutka. Śpiewasz"Babcia otuli w ciepłą pierzynkę i ukołysze małą dziecinkę". Nagrywam telefonem, żeby nie uronić ani słowa, ani jednej nutki. Kilka dni później mówisz do swojej mamy, że już do niej idziesz. Kładę się obok, całuję dobre,spracowane dłonie, które zawsze były dla mnie i śpiewam z kluchą w gardle. Historia zatoczyła koło. Wiedziałam, że ostatni raz czuję jak oddychasz. Kołysanka na pożegnanie. Twój uśmiech. Do mamy? Do mnie? Do piosenki? Już się nie boję swojego ostatniego oddechu. Wiem, że to Ty po mnie przyjdziesz z uśmiechem na twarzy i miłością w oczach. Mam nadzieję, że zasłużę na te naleśniki i dostanę je na powitanie…

    Ania od Babuni

  • 100 słów, zdjęcie środka chwili:
    Kołysze się, wiruje, drży. Biodra, ramiona, stopy zataczają kręgi, wyginają się, zagarniają coraz więcej przestrzeni. W uwalniającym się ciele pojawia się przestrzeń, wiele przestrzeni. Czuję, że jestem jednym drganiem, kołysaniem, ruchem. Co zastygłe zapomina o sztywności, bezruchu, kontroli. Nie ma już tego, kto by kontrolował. Tylko wieczny ruch, przepływ, falowanie. Fala nadbiega i odchodzi, rozpływa się, rozmywa, zanika. Pozorny bezruch jest ziarnem, z którego wyrasta nowa roślina, figura, poza. Wiruję – ramiona, włosy, suknia… Spokój bezładu, bezczasu, nieustrukturowania. Nie wiem, co będzie, kiedy się skończy, kogo to obchodzi? Tańczę? Nie tańczę. Ja nie tańczę, taniec sam się tańczy. Jestem tańcem. Jestem.

  • Wielka Sobota 2008 r., godz. 16:47
    Na podłodze bawi się 2,5-letni chłopczyk. Pracowicie układa puzzle, pokasłuje. Od czasu do czasu podnosi wielkie, pytające oczy na niespotykanie milczących rodziców. Siedzą na kanapie. Pomiędzy – telefon komórkowy. Milczący.
    Ona: Może zadzwoń..?
    On: Lepiej Ty…
    Po kilku minutach matka (zniesie przecież WSZYSTKO) wybiera szybko numer. Kilka słów wywołuje bezszelestną strugę łez.
    Jaś nie rozumie co znaczą wyszeptane przez mamę słowa: NIE MA MUKOWISCYDOZY! Bawi się dalej.
    Oni mają już dziś swoje małe Zmartwychwstanie.

  • Oto moje zdjęcie:)
    http://filcakiispolka.blogspot.com/2011/10/magosia.html
    Przeczytaj Agnieszko:)

  • Czarna Madonna
    U Ciebie na grobie piękne bratki, zrobiło się kolorowo. Fioletowo, żółto, niebiesko i pomarańczowo. Prawie tęcza.
    Parę grobów dalej biało. Białe serce, białe róże, wstążki. Biel biała i biel kremowa. Smutna, czysta i niewinna. Czarne są tylko napisy : "Ukochanej wnuczce" "Najdroższej córce". Biel przełamana smutną postacią Kobiety, Czarnej Madonny. Jej Krzyż jest ciężki, przygniata ją do ziemi. Kwiaty z wieńców dławią się łzami, nie radzą sobie już ze słonym potokiem.

    Czuję na sobie spojrzenie – wielokrotnie. Przeszkadzam? A może wręcz odwrotnie?
    Gorączkowo poszukuję w sobie pomysłu – podejść czy nie? Jakie znaleźć słowa? Dam radę?
    Patrzę, spoglądam ukradkiem. Nie mogę się skupić, przyszłam do Ciebie. Ale dzisiaj nie mogę poskromić moich myśli, które biegną w stronę Czarnej Madonny. Matki co nad grobem swojego dziecka stoi.

    Wyobraźnia pracuje,nie udaje mi się powstrzymać łez.
    Żegnam Cię, odchodzę.
    Boję się przejść koło Czarnej Madonny, nie mam odwagi spojrzeć na jej smutek. Idę w drugą stronę.
    Rozpacz Matki, która straciła swoją niespełna roczną córkę rozgrywa się w kolejnym akcie.Samotnie.
    Może kiedyś jeszcze się spotkamy. Przypominam sobie Listę Życzeń Rodziców Dziecka Utraconego. Może będę miała więcej odwagi.

  • Anonimowy

    Lato. Na pewno, bo pamiętam kłaczki waty z topoli wciągane pędem powietrza przez okna samochodu. I moją letnią sukienkę w kwiaty. I ciepły podmuch na kolanach.Jedziemy gdzieś w górę mapy. Słyszę jak nasza Trójka rozmawia, przekomarza się, kłóci, ale wiem, że mnie nie potrzebują. Sami załatwią swoje siostrzano-braterskie sprawy, ich głosy cichną. Zasypiają. W radiu leci jakaś letnia piosenka. Wchłaniam moment. Mąż kładzie mi dłoń na udzie i w tym momencie staje się miłość, spokój, bezpieczeństwo, pewność, sens. Przed nami droga jak w "Szybkim wierszu" A. Zagajewskiego. W przeciwieństwie do podmiotu, wiem dokąd zmierzamy. Jest dobrze.

  • Ranek, 7.03 na jesiennym przystanku pod cmentarzem. Siedzę w ciepłej kurtce, macham kozakami w nerwach już i myślę, czy wszystko pójdzie ok, czy szkoła się spisze, czy te tłumy będą słuchały, czy popołudniu damy radę na uczelni, itd. Podchodzi do mnie starsza pani (co w ogóle już nie dziwi, taki magnes specjalny mam), wiec się zrywam, czy rozkład jej przeczytać, czy coś? A pani miła nachyla się i konspiracyjnym szeptem…"pani nie kasuje biletu, usiądzie ze mną, ja mam pierwszą grupę" :))
    Głupio było mówić, że nie chcę, więc zajęła mi szybko miejsce w autosanie i sobie jedziemy. Że jesień, że zimno i jakoś tak…że syn niedawno zmarł…że pracował w urzędzie miasta, itd. Przyznałam, że znałam pana i choć daleko, to bardzo lubiłam. Taki mądry, energetyczny i ciepły mężczyzna, wyjątkowy. Poznałam go na szkoleniu, później spotkaliśmy się pod drzwiami lekarza rodzinnego i znów kiedyś w przychodni onkologicznej w kolejce. Takie zbiegi okoliczności. A teraz z jego mamą… Pani ze smutnym uśmiechem, taka pogodzona chyba, opowiadała, jaki był dzielny, że do końca wierzył, że się pięknie pożegnał z rodziną, przyjaciółmi, sąsiadami, że zdążył…i mówił, że wreszcie czuje się wolny…
    Pani przez okno autobusu wyglądała wnuczki, która do szkoły jeździ, do liceum. Gdy pytam do której klasy, okazuje się, że za chwilę mam z nią zajęcia… Te, na które tak się denerwuję…

    A wydaje się, że tyle jest ludzi na świecie, że świat taki duży.
    Wydaje się, że taka ważna ta praca, te Targi czy giełdy, występy, postępy, rozstępy…
    Wydaje się.

    Pani Babcia Lodzia prosiła pozdrowić Cię, Sylwio z III kl. 🙂

    KasiaWera

  • Pamiętny dzień Szpital badanie w kierunku bezpłodności o co chodzi??? I diagnoza po badaniu Obustronna niedrożność jajowodów. Lekarz przychodzi po badaniu i mówi "Przcież jesteś zdrowa' .Świat się zatrzymał na długi czas…Dziś czekamy na dziecko urodzone w sercach naszych

  • Z sercem tłukącym się ze strachu, że nie zdążę, leciałam nad ziemią ze Szwecji do Polski, do mojej umierającej Babci.
    Odwiedziny w szpitalu zostały zakazane z powodu szalejącej grypy.Pielęgniarka zobaczyła w moich oczach potężne rozczarowanie i rozpacz, tak myślę, bo pozwoliła mi wejść do Babci, owijając mnie z zielony fartuch i pilnując bym porządnie wymyła ręce i założył maseczkę na twarz. Powiedziała: Proszę się przygotować na bardzo przykry widok.
    Weszłam do Babci i zobaczyłam ją taka biedną, zmaltretowaną bólem i cierpieniem, taką nieobecną i bezbronną, okaleczoną ratującym życie inwazyjnym leczeniem…
    Było mi smutno widzieć Babcię w takim stanie, ale nie był to dla mnie przykry widok. Babcia była w moich oczach wciąż piękna i cudowna. Zrozumiałam jak potężną miłością Ją darzę.
    Babcia zmarła wczoraj. Wypłakałam za nią morze łez jeszcze zanim odeszła. Jej śmierć przyjęłam spokojnie, choć parę godzin później przyszedł napad szlochu.I znów wrócił spokój. Jestem spokojna, że Babcia już nie cierpi, bo wiem, że zasłużyła na Niebo. Płaczę tylko wtedy, gdy sobie uświadomię, że nigdy już Babci nie zobaczę. Przede mną co najmniej 40 lat życia i ja przez te 40 lat Jej nie zobaczę.
    Ocieram łzy, muszę przejść swoją żałobę.

  • Anonimowy

    Wytężam wszystkie zmysły, by móc znów zobaczyć Cię radosną, z rozwianymi przez wiatr włosami. Z całych sił staram się zachować obrazy SPRZED … kiedy uśmiechnięta wsuwasz biały welon w moje włosy, wzruszona bierzesz w ramiona mojego kilkudniowego synka, z troską przyklejasz plaster na skaleczone kolano mojej córeczki.
    Zamykam oczy. Powracają obrazy rozdzierające serce na strzępy. Jutro mija miesiąc od Twojego odejścia. Klatka po klatce przesuwa się klisza. Twoja twarz tak bardzo podobna do mojej, tylko zbyt papierowa, o zbyt ostrych rysach, tak niespójnych z Twoją łagodnością. Twoje oczy, z których bije ból i strach przed tym, co nieuniknione. Usta zaciśnięte na zielonej, wilgotnej gąbce. Kurczowo trzymam Twoją rękę, chcę odwrócić los, zatrzymać uchodzące życie. Ciężkie łzy kapią jedna po drugiej na Twą chłodną dłoń, która jeszcze niedawno z czułością gładziła mój policzek… CISZA, bez tętna, bez oddechu, bez Ciebie…
    Otwieram drzwi hospicjum. Świat pędzi dalej, świat się nie zatrzymał … mój się zatrzymał, nie mam MAMY…

  • Witam bardzo ciepło, pierwszy raz tutaj.

    Moje zdjęcie ze słów będzie bardzo proste, godzina piąta rano, szarosrebrny brzask przez gałązki jaśminu, odgrywam balet, próbując trafić zaspanymi stopami w nogawki dżinsów. Mój wzrok pada na śpiącego Małego, policzek wtulony w poduszkę, sapie przez sen cichutko. Obok Miły, większa i starsza wersja małego zaspańca. I nagle wszystko układa się tak, jak powinno, jest cień na policzkach moich kochanych, blask na jaśminie, ptasia czereda w karmniku, cytrynowe oczy kocich lamp…
    Idę do kuchni, chlapiąc bosymi stopami po drewnianej podłodze, mruczę sobie wczorajszą Emily and the Woods, robię herbatę i rozrabiam ciasto na naleśniki. Nim chłopcy wstaną, na stole okrytym ceratą znajdzie się stos naleśników, dzbanek z herbatą, miseczka z twarożkiem.
    Smak szczęścia.

  • W zasadzie jest tyle takich obrazów-fotografii, że trudno wybrać ten "najbardziej". Zdarzył się jednak taki dzień, który wciąż we mnie siedzi, mimo że ani ziemia się nie zatrzęsła, ani nic teoretycznie się nie zmieniło… Pozwolę sobie wkleić wpis z mojego bloga:

    "Rano wzięłam się za sprzątanie.
    Pozamiatałam, zmyłam podłogę.
    W nowym, nieużywanym wiadrze od mopa znalazłam nowe opakowanie kwasu foliowego, którego szukałam po kartonach od kilku dni.
    Umyłam przedostanie okno.
    – Ostatnie umyję jak urodzę – zażartowałam do Męża, kiedy wcześniej wrócił z pracy.
    Wyjęłam luźne jeansy i ulubioną bluzę.
    Zerknęłam na zegarek.
    Zrobiłam nam herbatę.
    Miałam zamiar zacząć się ubierać.

    I wtedy zadzwoniła Sarah, embriolog.

    Wygląda na to, że zakończyliśmy pewien etap w naszym życiu.
    Trzeci raz nie okazał się szczęśliwy.

    Czas wyjąć z szafy magiczny wniosek o adopcję.
    Przyjrzeć się mu raz jeszcze, choć wątpliwości nie mamy żadnych.
    Dać jemu i nam odetchnąć, zanim wrzucimy go do skrzynki.

    Po raz pierwszy.
    Od lat.
    Wszystko jest jasne.

    I to nieważne, że jeszcze płaczę.
    Wszystkie nasze nienarodzone dzieci muszą zostać opłakane.

    A te, które być może już są na tym świecie, niech będą spokojne.
    Spotkamy się.
    Wierzymy w to całym sercem.
    Już niedługo."

  • Przerosło mnie. Już dziś wiem, że nie dam rady wybrać tylko trzech "zdjęć"…
    Biegnę negocjować ze Znakiem zwiększenie ilości książek. 🙂

  • Wcale nie tak dawno temu, kiedy Zło nie wkroczyło jeszcze do świata opartego na iluzji bezpieczeństwa, żyła sobie szczęśliwa i normalna dziewczynka. Wkraczała w dorosłość, ale miała jeszcze w sobie dziecko, bo była bardzo szczęśliwa. Wiedziała o istnieniu Zła, słyszała o walących się miastach, niebu walącym się ludziom na głowę, końcu świata i o otwarciu się Piekła, jednak nie wiedziała czym tak naprawdę jest owo Zło, o którym tyle mówiono. Bardzo bała się tego Zła i modliła się do Stwórcy, aby chronił ją i jej rodzinę od Zła. Myślała o tym i czuła strach, ale te zmartwienia nie odbierały jej radości. Cieszyła się życiem, miała wszystko i wszystkich. Nie była zamożna, ale cieszyła się tym co miała i każdy słoneczny dzień zachwycał ja niezmiernie. Była wdzięczna Bogu za wszystko: za rodzinę, dostatek, świat i otaczające ją dobro.
    Spotykała się z osobami, które kochała i była wśród nich szczęśliwa. Uważała, że lepiej jest mieć obok siebie kochających ludzi niż być bogatym i samotnym.
    Dziewczynka była optymistką, ale nie była naiwna. Miała moment, w którym straciła wiarę w ludzi, zwątpiła nawet w Boga, ale tego lata uświadomiła sobie o tym, że dobro istnieje i świat jest piękny. Czerpała z życia garściami, jakby koniec mógł nastąpić następnego dnia. Cieszyła ją praca, najbliżsi ludzie pracujący z nią.
    Praca, którą wykonywała, nie byłą szczytem marzeń, ale były tam osoby, z którymi była szczęśliwa. Uszczęśliwiało ja to, że są razem, w całym składzie. Patrzyła na to wszystko z uśmiechem.
    Pewnego sierpniowego dnia w pracy, dziewczynka poczuła ogarniający ją zewsząd silny lęk przed Złem. Nie wiedziała skąd on się pojawił i przeraziła się. Nie znała tego strachu, był obcy i straszniejszy niż wszystkie inne, które znała. Czuła, że jej dusza jest poza ciałem, a obok niej jest coś złego. Cały dzień myślała o tym, ale potem przestała się martwić i pomyślała, że to nic takiego i nie ma powodu do zmartwień.
    Następnego dnia odwiedził ją jej ukochany Kuzyn. Wspominali swoje psoty i wszystkie dobre chwile.
    Zaczął się piątek. Była w pracy i żartowała z bliskimi. Potem zrobiła porządki w domu, pomogła Babci zrobić kluski z ziemniakami. Później zjadła je w pośpiechu, ponieważ jechała z Bratem i Babcią na mszę za Pradziadków. Była na nabożeństwie, odwiedziła cmentarz i Siostrę Babci. U Cioci dowiedziała się, że przyjechali do niej goście z daleka i ucieszyło ją to mocno. Radowała się także spotkaniem z chorymi dziećmi, które miało odbyć się następnego dnia. Przed dwudziestą wracali do domu. Po drodze babcia pokazała jej krzyż upamiętniający tragiczny wypadek. Mieli wstąpić jeszcze po coś do Wuja dziewczynki. Gdy zajechali, zastali tam dziwny mrok i słyszeli jakieś krzyki. Wtedy wkroczyło Zło w całej swojej okazałości. Dziewczynka nigdy nie czuła takiego przerażenia. Drżała na całym ciele i chciała bardzo jechać do domu. Po tym dowiedziała się o czymś bardzo strasznym. Wtedy skończył się świat, niebo runęło na głowy całej rodziny i bramy Piekła otworzyły się szeroko. W dziewczynce coś umarło, przestałą być dzieckiem. Bała się, wszędzie widziała zgliszcza dotychczasowego świata. Stało się coś, czego obawiała się najbardziej.
    Odebrano jej Część życia, która przyczyniała się do jej radości i posiadania dziecka w sobie. Jej rodzina rozpadła się fizycznie, ale pod względem zażyłości się zjednoczyła i stałą się jednością. Była organizmem bez jednego Członu.Pomimo amputacji postanowiła trwać i odbudować świat, który choć odbudowany nigdy nie będzie normalny i taki sam jak dawniej. Wszyscy mieli świadomość, że będzie to bardzo trudny i długi proces. .
    Potem, sześć dni po końcu świata wszyscy pożegnali Najmłodszego, którego bardzo kochali i, który wniósł w ich życie dużo psot i szczęścia. W tamtym momencie został zamknięty ich najpiękniejszy rozdział życia. Wszyscy tęsknili za Najmłodszym, a dziewczynka za swoim Kuzynem. Do dziś uczy się żyć bez Niego i nie wie, czy kiedykolwiek się nauczy. Tą dziewczynką jestem ja sama.

  • Anonimowy

    Mam 15 lat. Jadę z rodzicami odwiedzić babcię w szpitalu. Jest słaba ale uśmiecha się łagodnie, wszystko będzie dobrze, lekarze są dobrej myśli. Wracamy do domu. Rodzice zatrzymują się przed wejściem, rozmawiają z sąsiadem. Ja wchodzę do środka, dzwoni telefon. Odbieram. Zanim ktokolwiek zdąży się odezwać, czuję przejmujące zimno, drętwieję, serce zaczyna mi walić jak szalone, rzucam słuchawką w panice, już wiem, już nie muszę, nie chcę tego słyszeć.
    Uciekam do pokoju, słyszę jak wracają rodzice, jak mama odbiera telefon, jak płacze. Gdybyśmy tylko zostali dłużej…

    Ewa A.

  • Anonimowy

    Piątek. Za oknem zdawałoby się wiosna. Grudzień, po południe. Ciągnę za sobą walizkę, a w niej puste słoiki dla mamy. Czekam na dworcu na regionalny, patrzę na zegarek. Jeszcze pięć minut. Myślę, że całe moje życie to czekanie. Za spokojem, za rozmowami z Nim, za Jego światem. Za końcem, który zamknie wszystkie przymknięte ciągle drzwi. Mówią, że każdy koniec jest początkiem, słyszę jak szepczą w mojej głowie. Początkiem – czegoś nieznanego, a więc z założenia lepszego. Myślę, że nie tak powinno być. Nie tak.
    Pociąg przyjeżdża. Pokonuję schodki, walizka pokonuje je wraz ze mną, słoiki obijają się o siebie. Hałasują. Myślę, że całe moje życie jest jak ta walizka – ciągle gdzieś, ciągle z kimś, ciągle po coś. Gdzie? Z kim? Po co? Rozpakowuje, układam, wyciągam. Zapomniałam, że aby być dla wszystkich, muszę najpierw nauczyć się być dla siebie.
    “Wolne?” – pytam kobietę rozwiązującą krzyżówkę. Kiwa, że tak, że wolne. Dziękuję. Siadam, walizka obok mnie, wyciągam książkę, a może artykuły biochemiczne. Nie pamiętam. Jestem zmęczona.
    Rozglądam się dookoła. Obok nastolatek słucha muzyki, młoda dziewczyna rozmawia przez telefon. Chyba z matką. Staram się nie słuchać. Patrzę dalej, przed siebie. Obserwuję, próbując znaleźć coś dla siebie, próbując dostrzec coś, co zostanie ze mną, gdy pójdę dalej.
    Siedzenie obok. Ona na oko trzydziestolatka, w kwiecistej spódnicy. Szarej bluzce, takiej jaką nosi moja babcia. Z zespołem Downa, nie uczesanymi włosami. Z białą laską w prawej dłoni, z grubymi szkłami na nosie. Obok on. Na oko starszy od Niej. Ubrany w stary, kremowy garnitur. I krawat. Niebieski w białek paski. On – niepełnosprawny. Z aparatem słuchowym. Z niewyraźnymi słowami. Jakoś tak magicznie wpatrzony w Nią. Z dłonią w Jej dłoni. Z dłonią na Jej kolanie. Z pocałunkiem na Jej policzku. On i Ona. Razem.
    Nie omijam wzorkiem. Patrzę, podziwiam. Kwiecista spódnica odbija się echem. Tą miłość upchaną w wagonie, w regionalnym, jadącym do Olsztyna. Niezrozumiałą dla innych, zbyt wielką, by mogli uwierzyć.
    Myślę, że o takiej właśnie marzę. O takiej mimo wszystko, na dobre i na złe. O takiej naprawdę.
    Wysiadam. Uśmiecham się do Niego. Dobrym uśmiechem. Tak wiele chcę powiedzieć, tak wiele słów. Nie znajduję odpowiednich. Tylko się uśmiecham, tylko na to mnie stać. On uśmiecha się do mnie. I wiem, że słowa są niepotrzebne. Zrozumiał.

  • Anonimowy

    04.10.2013r. 9:15 Jesteś!
    Oczy męża, które tak mocno KOCHAM mrugnęły.
    Więc już jesteś z Nami cały i zdrowy…
    Trzymam Was. Zatrzymam Was na zawsze…

  • Mój obraz … dom, piękny ogród…kwiaty i słomka z poziomkami dla Niej…jej uśmiech i spokojne czy…cisza.
    mój obraz to moje rodzeństwo trzymające się pierwszy raz za ręce 9 lipca 1999 roku idące za karawanem,mój 9 miesięczny braciszek ,którego niosę a który 12 lat później będzie trzymał mnie za rękę , idąc za karawanem, żegnając Ojca.
    Mój obraz to duży stół i moje ukochane rodzeństwo dwie piękne siostry i pięciu braci, to miłość i lojalność,zaufanie i wspólny bagaż z dzieciństwa… Kocham Was bardzo.

  • Anonimowy

    Już dzwonię do Ciebie, ale się uśmiejesz!

    Ile spojrzeń w dal,
    ile zniczy,
    wspomnień odległych ale najmłodszych,
    będzie jeszcze do zawieszenia abonamentu…

    Zowa

  • Joanna

    Przyszła nad ranem, uśmiechała się, taka jasna cała, wysoka. Gładziła mnie po głowie, może była 5 rano..O 8 zadzwonił jej syn, że odeszła w nocy, że rozmawiali do świtu. Tylko ja 100 kilometrów dalej, a przecież jak przez ścianę.
    Joanna

  • Kanapa ignorantów

    Taka scena. Na kanapie siedzi tata, mama i Dawid. Każdy zajęty czymś innym.

    Mama do taty: Ty mnie lekceważysz. W ogóle nie słuchasz moich komentarzy.

    Tata: Jakich komentarzy?

    Mama: Wrrr

    Dawid: Mamo, mamo…

    Mama nie słyszy…

    Dawid: Ty mnie nie słuchasz. Masz mnie gdzieś…

    Wchodzi Maja.

    Maja: Dawid spływaj, ja chcę coś od mamy. Muszę usiąść obok.

    Maja: Mamo…

    Mama: Maja posłuchaj piosenki…

    Maja: Aha, co ja chciałam od Ciebie?

    Mama: Tak, A-ha, to był kiedyś mój ulubiony teledysk

    Maja: Aha

  • Anonimowy

    Danka
    Styczeń. Zima, ale jakoś ciepło. Szpital. Kardiologia. Wchodzę do sali. Tata śpi. Nagle odwraca się i uśmiecha. Coś we mnie pęka. Rana boli. Chyba nie wytrzymam,ale jakoś duszę w sobie łzy. Rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Tyle się tego nazbierało. "Może napijemy się kawy. Idź, Danuśko, zrób." Kiedy my razem kawę piliśmy? Szybko biegnę do szpitalnej kuchni, bo już nie potrafię powstrzymać łez. Żegnamy się. Podaję Tacie rękę. Taka ciepła, miła. Patrzy na mnie, tak jak kiedyś, albo mnie się wydaje. W drzwiach odwracam się. Siedzi taki przygarbiony, blady, siwy, smutny, bezbronny. I jak tu mu wygarnąć to, o czym tyle lat myślałam, co mnie męczyło, co mnie bolało? Jak? Kiwam ręką. Ot tyle. I teraz żal tych dwudziestu lat ciszy. Boli jeszcze bardziej…

  • Babcia siedziała na łóżku, na głowie świeżo zakręcone fale, nogi przykryte kołdrą. Taka chudziutka, wiem, jest chora. Babcia się uśmiecha, chyba jej gorąco, prosi moją mamę żeby odkryła jej nogi. Stopy, to nie są jej stopy, człowiek nie może mieć takich stóp. Zakrywam ręką buzię, mam trzynaście lat, proszę mamę żeby pozwoliła mi wrócić samej autobusem. Całuję babcię i wybiegam po schodach. Biegnę Korkową, potem jakimiś poprzecznymi, biegnę przez wiadukt. Człowiek nie ma takich stóp, przecież miała fale, co ze stopami… Tyle lat, ciągle pamiętam te stopy, moja kochana babcia Kornelia.
    Rzym, bazylika św. Piotra, stoję z głową zadartą do góry, próbuję odczytać napis na sklepieniu wnętrza kopuły: " TU es PETRUS et super hunc petram aedificabo ecclesiam mean et tibi dabo claces regni caelorum ", po omacku, żeby nie stracić widoku naciskam guziki w aparacie, coś zaskowyczało, zaświstało, brzdęk " no image " 400 zdjęć, skasowałam 400 zdjęć, płaczę jak dziecko, to miała być pamiątka życia. "Nie płacz, jeszcze nie raz tu przyjedziesz" – bardzo miła pani zagląda mi przez ramię. Siedzę na placu św. Piotra, msza święta "…przekażcie sobie znak pokoju" mężczyzna przede mną ściska mi energicznie i z uśmiechem rękę, prawie ją łamiąc. Drewniany różaniec z drzewa sandałowego na serdecznym palcu, pęka na cztery nierówne części, to miała być pamiątka życia. " To był tylko kawałek drewna" – pocieszam się, jestem dla siebie nadzwyczajnie dobra. Cofam się trzy lata wstecz, mama miała żyć wiecznie, przecież mama nie może tak po prostu odejść, moja mama nigdy nie zachoruje, kto wymyślił przerzuty na wątrobie, przecież zaraz lato, wakacje, tata ma zostać sam??? Kilka lat później, dobrze, wyjedziemy o piątej rano, walizki już w bagażniku. Nie wyjedziemy nigdzie " córka musi u nas zostać co najmniej dwa tygodnie, może być pani z dzieckiem cały czas." To miał być wyjazd życia. "Kiedy indziej, nadrobimy, jeszcze kiedyś tam pojedziemy, jak wyzdrowieje możemy przecież jechać na działkę" – kochany mąż, tak na działkę, oczywiście że na działkę.
    6 grudnia, Mikołajki, cofam do tyłu, jakiś baran wjeżdża mi w bagażnik, świeżo zakupiony, wylakierowany na wysoki połysk samochód, przypomina zgniłą gruszkę. Bezczelność ludzka nie zna granic. Co za swołocz.

    Dzieciaki wyjeżdżają na obozy, dwa tygodnie luzu, hulaj dusza i tak dalej, nadrobimy zaległości, rower, kino, lenistwo, spacer, dobra kolacja, przesadzę kwiaty…sklepy, sklepyyyy…zacieram dziko ręce…
    Tata wychodzi ze szpitala, małe bezradne dziecko, "wiem, nadrobimy kiedy indziej" – wyręczam męża, po co ma się znowu fatygować. Dwa tygodnie mijają jak z bicza strzelił…

    Dziękuję Ci, że przyciągnąłeś mnie do siebie, mnie, wielką kupę nędzy, gnoju i szubrawstwa.
    Ufam Tobie.

  • kp

    Dzień jak co dzień. Idę wybiegać kilometry. Brama otwarta jak zawsze, zwierz nie ucieka – jak zawsze. Coś mnie tknęło, odwracam się, patrzę w mądre psie oczy. Chytrze mówią mi, że coś się święci. Myślę: "Nie kombinuj, pies. Wiesz/rz, że wrócę." Wracam po godzinie. Nie uwierzył.
    2 dni samotnych poszukiwań, ulotki na slupach, poczta pantoflowa. Trzeciego dnia telefon o 4.30. Anonimowy człowiek widział czarnego psa parę przystanków dalej. Jadę jak w transie, obok mnie zimna smycz. Parkuję nieuważnie, wysiadam i biegnę przez las. Jednak truchatnie
    od wiosny na coś się przydało. Nagle słyszę ciche dreptanie za plecami. Jest! Mam go, cały i zdrowy. Zziębnięty, głodny,
    ale znaleziony. Nigdy, nawet u człowieka, nie widziałam takiej wdzięczności w oczach. Nawet nie lubiana jazda samochodem do domu w ogóle mu się nie dłużyła.
    Tydzień później zaczęły wychodzić kleszcze. A jeszcze tydzień później zaczął chorować. Znów samotna 3 dniowa batalia o życie. Niestety nie udało się zastosować terapii, zwierz miał swój wiek i nie reagował na leki.
    Moment pożegnania nierealny. W gabinecie na szczęście cudowne, ciepłe osoby.
    Pozwoliły zabrać karton wypełniony ołowiem ze sobą.

    wiem, że o psie 🙂 ale poczułam, że tak też można

    k

  • Można 🙂

  • Anonimowy

    Agnieszko, kiedy deadline?

    Pozdrawiam,
    Basia

  • Do wtorku (25.03).
    W środę 26-go opublikuję na blogu wybrane "zdjęcia".

  • Anonimowy

    Witam serdecznie!
    Tyle się wydarzyło, nie wiem od czego zacząć, może od tego, nazywam się Edyta. Mieszkam w Starogardzie Gd. Myślałam, że najgorszy dzień swojego życia mam już za sobą. O naiwności jak się myliłam. Czy najgorszy może być płacz na własnym weselu..
    płacz, opuchnięta buzia, krojenie tortu, płacz, spanie na osobnych łóżkach, napad, grożenie bronią żądanie pieniędzy od koleżków niestety wtedy już męża. Tego dnia runął świat, ale się podniósł. Tak było 12 lat temu.
    Sklejałam swój świat kawałek po kawałku, misternie , może chaotycznie , błędnie, może za szybko chciałam.
    I ten świat runął- 5 lutego o 18:50 odszedł mój ukochany Piotrek. Miłość mojego życia, moje drugie JA, razem z nim odeszłam i JA.
    środek dnia w pracy telefon od siostry Piotrek umiera, spazm, płacz krzyk krzyk krzyk. Koleżanki wyciągnięte ze szkolenia, jedziemy samochodem, mamy benzynę, nie mamy pieniędzy, to nie ważne, jedziemy, dziecko samo w domu, krzyk, płacz płacz.
    W szpitalu lekarz -to warzywo nie opłaca się podawać leków, krzyk, spazm, zwierzęcy krzyk..
    Piotrek cierpi, dusi się, trzymam JEGO gorącą rękę, całuję, płaczę, chłodzę czoło, płaczę, wzywam księdza….ostatnie namaszczenie
    Muszę jechać w domu dziecko obiecuję przyjechać za 2 dni całuję rękę, mojemu Piotrkowi lecą w kącikach oczu łzy ryczę, wychodzę tulę się do przyjaciółki wychodzimy ze szpitala.
    Z samochodu dzwonię żeby podali tlen, nie wiem jeszcze, że PIOTREK JUŻ ODSZEDŁ.
    Żyję tylko dzięki temu, że wiem , że czuł moją obecność.
    Kocham Cię Piotrek i zawsze będę kochała.
    Edyta

  • Przeglądałam niedawno swoje zapiski- tak mam, od czasu do czasu czytam to, co parę miesięcy wcześniej lub lat, zdarzyło mi się napisać, czasem się śmieję, czasem płaczę a czasem zamyślam.
    W toku tego czytania natrafiłam na list do zmarłej nagle Babci. Ostatniej. List do niej napisałam krótko po jej śmierci.

    W zasadzie wolałabym nie myśleć o śmierci. Nikt nie lubi mieć jej blisko siebie. Jednak zawsze po dniach smutku i rozpaczy nadchodzą dni refleksji, przemyśleń. I paradoksalnie, nigdy nie pozbędziemy się śmierci z życia. Nigdy…

    Prawie dokładnie dwa lata temu odeszła moja Babcia. Ostatnia Babcia. Datę 23 marca 2012 zapamiętam. Kolejną datę. "Ostatnio" na pogrzebie bliskiej mi osoby byłam w 2003, u Dziadka. Może dlatego, że minęło tyle czasu, przeżywałam na nowo naszą ludzką ulotność, tak boleśnie. Wiem, że takie jest życie, wszyscy przecież prędzej czy później odejdziemy, czasami jednak nachodzi mnie nastrój nostalgiczny. Zwłaszcza, gdy zostaję sama, wspomnienia doprowadzają mnie do łez. Pamięć jej uśmiechu, ciepła, głosu, zabawnych sytuacji i dobroci.

    "Babciu kochana, dlaczego to tak boli? Przecież nie widywałyśmy się często, bo mieszkałaś tak daleko. Wiem też, że życie jest ulotne i nikt nie oprze się śmierci. Nikt. Ja też kiedyś umrę. Tak chciałam Cię jeszcze zobaczyć przed śmiercią, nawet namawiałam Mamę, Twoją córkę, by jechać do Ciebie, kiedy byłaś jeszcze w szpitalu. Ale Mama myślała -bo tak mówiłaś-, że to tylko przez badania znalazłaś się w szpitalu i powiedziała, że zabierze Cię po nich do siebie. Nie zdążyła. Płakałyśmy obie, gdy to wspominałyśmy. Dlaczego nie pojechałyśmy do Ciebie? Widocznie tak miało być. Nic już tego nie zmieni, czasu nie cofnę. A przecież zawsze sobie mówię, że nie można niczego odkładać na później, bo tego później może nie być…

    Jak pogodzić się ze śmiercią? Rozumiem ją, że musi się panoszyć na ziemi, i nawet najmniejsze źdźbło trawy jest w jej mocy. Rozumiem. Sama nie boję się śmierci, ale tak ciężko pogodzić się z nią, gdy dotyczy naszych bliskich.

    Na pogrzebie płakaliśmy wszyscy. Moja Mama, Siostra, Ciotki, Wujkowie, a nawet Twój Zięć a mój Tata. Ciotka Wanda później na stypie powiedziała, że jak na jej pogrzebie będziemy tak płakać, to ona normalnie wstanie z tej trumny i zaśmieje się w głos.

    Teraz nam tutaj przyszło żyć bez Ciebie, ale z rozmowami o Tobie w gronie bliskich. Wiesz Babciu, czekam na wiosnę, jest już tak blisko, to nowe życie. Co roku. Czekam na budzącą się powoli do życia przyrodę. Uruchamiam wyobraźnie i wspominam to, co narodziło się, było i minęło w zeszłym roku i cały ten proces niedługo znów się powtórzy…

    Usłyszę od rana słodki świergot ptaków różnych. Żaby w stawie też będą dawać czadu od czasu do czasu. W oddali usłyszę kosiarkę, ciche rozmowy sąsiadów, muzykę. Sama też pewnie wyjadę z kosiarką. Jak cudownie, że znów poczuję zapach świeżo skoszonej trawy, kwitnącej wiśni, gruszy. Będę mogła upajać się swoim ulubionym zielonym kolorem do woli. Tak będzie nim przesycone wszystko. Nawet stopy będę miała zielone, gdy przejdę się jak zwykle boso po świeżo skoszonej trawie. Będzie tak cudownie ciepło, bezwietrznie, cicho.

    A po pracy usiądę na tarasie z kubkiem kawy w ręku, popatrzę w niebo. Mam nadzieję, że napijesz się jej znowu ze mną, Babciu kochana…
    Wszyscy jesteśmy jedną, wielką, ulotną motylarnią… wszystkiego dobrego Ci życzę, tam w niebie…"

  • Leżę na zimnym, długim stole. Nade mną wisi aparat do zdjęć rentgenowskich. Głos kobiety ledwie dociera do mojej świadomości: "Proszę nie oddychać". I tak nie oddycham. Chyba mam połamane żebra, bo każdy milimetr przy próbie rozszerzenia klatki piersiowej, to kilometr bólu. "Proszę się odwrócić na bok". Dopiero po chwili dociera do mojej posiniaczonej pulsującej bólem głowy sens słów. Nie mogę się ruszyć, nie wiem jak położyć się na boku, bo ból blokuje mi ruchy. Zza ciężkich drzwi wychodzi młody mężczyzna. "Pomogę pani" mówi cicho. Wyciąga rękę, a ja z lękiem na nią patrzę, ale pozwalam sobie pomóc. Kątem oka łapię jego spojrzenie. On WIE, co się stało. I ja też już wiem, co zrobię, jak wyjdę ze szpitala. Wiem, co muszę zrobić, by następnym razem zamiast chłodu stołu rentgenowskiego nie dotknęło mnie zimno prosektoryjnej sali.
    Rok później. Oddycham pełną piersią patrząc na wodę jeziora czterysta kilometrów od tamtego szpitala i lata świetlne od tamtego życia.

  • Anonimowy

    Decyzja – cesarskie cięcie. Leżę na stole, zasłaniają mnie parawanem, znieczulenie, od pasa, jestem świadoma. Personel w maskach, mąż na korytarzu, i wtedy pani anestezjolog bierze mnie za rękę. Gdy lekarze wyjmują córkę, czuję jak ściska moją dłoń. Przez łzy patrzę jej w oczy, widzę jak się śmieją. Ktoś na tej zimnej sali okazał mi serce.
    W zimnej, zielonej sali operacyjnej stał się cud. Cud w moim życiu. Mój własny, prawdziwy, jedyny! „Witaj Kochanie, dzień dobry Córeczko” szepczę przez łzy. Już wiem, po prostu już wszystko wiem, rozumiem! Już znam odpowiedź.
    Mąż po powitaniu córki na świecie pojechał do domu autobusem. W szpitalnych kapciach ochronnych.

  • Naleśniki z makiem. Remik. Stosy kalendarzy do składania na kuchennej rogówce. Śmiech podrzucający wielkie piersi nad jeszcze większym brzuchem.

    Szara twarz, papierowe ręce. Niesłyszące uszy słuchające radia. Oczy patrzące na nieistniejące. Umieranie wśród dzieci, najbliższych, modlitwy.

    Tęsknota.
    Naleśniki, remik, kalendarze, śmiech.
    Spokój.

  • Anonimowy

    Gula w gardle rosnie bardzo powoli, ale sprawnie, szczelnie wypelniajac przestrzen, oddech ginie po trochu, nie wszystko naraz bo przeciez szybko znaczy latwiej, a tu nie, nie moze tak byc. Los nie lubi latwiej, woli zgubic, zagubic, pogubic, ubic, bic…Wiadomosci -kamienie, tluka szklany klosz, juz nie ma beztroski, jest zimna, niebezpieczna droga, nic nie zostanie pominiete,wszystkiego trzeba doswiadczyc, kazde ziarnko piasku trafi do oka, zadne sie nie zgubi, los dba. Teraz czy pozniej, a najlepiej i teraz i pozniej, nigdy dosc. Choroba dziecka czyni nieodporną na srodek, z zewnatrz nic nie widac, z zewnatrz jest tak jak byc powinno, a nie jest. Nie jest.

    A.

  • Siedzę i myślę, a im intensywniej tym większy mam mętlik w głowie. Mam tyle różnych strzępków fotografii przed oczami, że nie potrafię ich zebrać w jedną całość. Najwięcej emocji jednak wywołuje we mnie szczęście, żal, rozpacz i poczucie winy w jednym wspólnym zdjęciu zwanym "życiem"…

    Był majowy, upalny dzień, który nie zapowiadał, że wydarzy się coś złego. Nasze szczeniaczki miały tydzień, były takie słodkie, białe z różowymi jeszcze noskami. Praca nad ośmioma szczylkami była tak ciężka i wyczerpująca, że zmęczenie było co raz większe. Sprzątając maluchom ich posłania nagle straciłam równowagę i upadłam. Byłam wystraszona i zdenerwowana bo zorientowałam się, że dwa szczeniaczki ucierpiały w tym wypadku. Z jednym syn i moja mama pojechali szybko do weterynarza ponieważ było bardzo źle. Mały dostał zastrzyki wzmacniające i był reanimowany. Po powrocie do domu gdy tylko wzięłam go na ręce poczułam, że odszedł od nas na zawsze. Jego maleńkie psie ciałko było bezwładne i zimne, poczułam straszny żal i poczucie winy, że to ja odebrałam mu życie. Bardzo płakałam przez dłuższą chwilę tuląc GO do siebie. Wiedziałam jednak, że muszę być silna dla pozostałej siódemki.
    Nie był to koniec naszych zmartwień ponieważ po kilku dniach zauważyliśmy, że z drugim psiaczkiem coś zaczyna się dziać. Był bardzo słaby i nie mógł jeść. Pojechaliśmy z nim szybko do weterynarza gdzie od razu dostał kroplówkę i zastrzyki wzmacniające oraz pokazano nam jak go karmić. W tym dniu poczuliśmy co to znaczy walczyć o czyjeś życie takie małe i bezbronne nawet PSIE. Były chwile zwątpienia, że nam się nie uda. Widząc jak mały cierpi myśleliśmy, że może lepiej by było jakby nie przeżył. Co chwilkę po kropelce strzykawką wlewaliśmy mu do pyszczka mleczko. Tuliliśmy go i ogrzewaliśmy termoforkiem. Gdzieś w głębi serca była jednak wiara i nadzieja i nasze przekonanie, że nie możemy się poddać, że musimy o niego walczyć. Po wielu trudach nasza cierpliwość, upór i zaangażowanie zostało wynagrodzone. Udało się nam osiągnąć MAŁY SUKCES. Nasze szczęście nie miało granic. Z radością patrzyliśmy jak ON rośnie. Teraz jest już dorosłym 4 letnim psem, pięknym i zdrowym. Ciężko nam się było z nim rozstać ale wiemy, że ma swój dom, w którym jest bezpieczny, ważny i kochany.
    Do dziś widzę jego pyszczek i czarne ślepka, które przypominają nam, że trzeba być silnym, że nie można się poddawać, że trzeba walczyć o każdy cud nawet ten najdrobniejszy byśmy mogli czuć się spełnieni i szczęśliwi…..

  • Anonimowy

    Upał.
    Mieszkanie w bloku z wielkiej płyty, a w nim atmosfera podzielona na przedziały. Tu pachnie obiadem, tam – papierosem.
    W sypialni rodziców pachnie rakiem.
    Kroplówka zawieszona na krawędzi drzwi powoli się sączy. To chyba jedyny ruch, bo moje serce stoi. Rurka owija się wokół gasnącej ręki, która niedawno składała kości, zaszywała rany, głaskała głowy pacjentów. Teraz leży bezradnie na ręczniku pracowicie zrolowanym przez mamę.

    Mój tato.

    I ja – dziewięcioletnia.

    Pstryk.

    B.

  • W albumie życia mnóstwo zdjęć. Są takie które wzruszają, które wywołują śmiech. Takie które smucą, sprawiają ból. Są też takie które chciałabym porwać, spalić, wyciąć z kliszy życia… Ale one wszystkie sprawiają, że jestem kim jestem. Są historią mojego życia, czy tego chcę czy nie…

    Mam piękne zdjęcie, razy dwa. Jedno zrobione w roku 2008, drugie cztery lata później. Szpital, poród, chwila kiedy po wspólnych trudach małe leży już na moich piersiach. Trzymam je w ramionach, takie śliskie i czerwono – szare. Moje pierwsze słowa – cześć, słońce. I nagle rozbiegane oczka nieruchomieją! Patrzą wprost na mnie i POZNAJĄ! Wiedzą, że ja to JA! Moje serce zamiera, w krótkiej chwili rozumiem sens życia i mojego jestestwa. Dotykam czegoś boskiego.

    Uwielbiam patrzeć na te zdjęcia. Kiedy Młode wystawiają moją cierpliwość na próbę. Kiedy jest tak głośno, że głowa pęka i własnych myśli nie słychać. Kiedy z braku snu chodzę pijana. Te zdjęcia pozwalają zbliżyć się do niepojętego, zadumać nad życiem, uspokoić.

  • Pamiętam ciepło maleńkiego, mokrego, wijącego się na moim podbrzuszu ciałka, zapisane na skórze na zawsze, jak tatuaż. I pierwszy dźwięk, powitanie ze światem, cichutkie, żałosne "ech, ech, ech". A potem spokój. Pierwsze w życiu poczucie Pełni. Dziwne, bólu, który był chwilę wcześniej, nie pamiętam.

  • Kiedy boli tylko lewe ramię
    Nie można tłumaczyć objawów choroby wiekiem pacjenta. Nie powinno się. To upokarzające, odbiera wolę walki, nie pozwala na zebranie sił. Ale o tym najpewniej lekarze nie wiedzą, choć to naczelna zasada geriatrii. A geriatrów brakuje bardziej niż innych specjalistów. Mamy ich w Polsce 275 a potrzeba przynajmniej 800.
    Starzeją się i mają zaćmę, zwyrodnienie stawów i gorzej słyszą. To prawidłowość, bo ze statystyk wynika, że po sześćdziesiątce większość ludzi cierpi przynajmniej na jedną chorobę przewlekłą, ale po siedemdziesiątce, już na trzy.
    Byłam w niedzielę w towarzystwie dwóch pokoleń na obiedzie przygotowanym przez Seniorkę rodu. Obiad zapowiadany kilka dni, od soboty wieczór przygotowywany. Najulubieńsza zupa młodzieży, prawdziwa grzybowa z suszonych grzybów, płoteczki domowe, mięsko w ciemnobrązowym sosie (córka: wybacz mamo, Tobie nigdy takie nie wychodzi), marcheweczka taka jak tylko u babci i kapustka kiszona z witaminką C i kompot prawdziwy bo tylko z owoców prawie niesłodzonych picie jest pełnowartościowe.
    Uroczyście, smacznie. Seniorka szczęśliwa, w perełkach, w uśmiechach. Nieco wolniejsza niż dawniej, ostrożnej stąpa z miską marchewki, nie przygotowała widelczyków do ciasta które przywieźliśmy.
    Ale od jej serca można by odpalić zapałkę. Starość przez Boga tak została wymyślona, że starzeje się wszystko oprócz serca, miłości w tym sercu i chęci życia. Gorące serce każe każdego dnia myśleć o najbliższych, odmawiać za nich różańce, planować święta i myśleć o sukcesach wnuków i prawnuków. Nie straszne zwyrodnienia kręgosłupa, gdy wnuczka zamawia pierogi, krótka perspektywa tego co przed nami nagle wydłuża się, bo wnuczek kupił dwa bilety na „Kamienie na szaniec”. Dla siebie i dla babci. Gorące serce chce wyskoczyć z piersi, oczy zachodzą łzami i wtedy, tak jak wczoraj można wykonać telefon. Bardzo Was kocham i płakać w tym nagłym uświadomieniu, że jeszcze będzie przepięknie..
    Nie mówcie więc seniorce, że lewe ramie boli, bo jak ma nie boleć, gdy się ma tyle lat. Moja Seniorka może Wam odpalić: a prawe młodsze, że nie boli?!

  • Głosuję za książką dla pani seniorki, jeżeli można, jeśli nie można, to też głosuję.

  • Wchodzę do pokoju, siedzisz na podłodze z Zu na kolanach, jesteście w coś zapatrzone. Zu oznajmia z entuzjazmem "Mama! Czytamy z babcią ksiozecke!", podnosisz wzrok i uśmiechasz się do mnie… Lśnisz szczęściem! Otwieram oczy- sypialnia. Nie poznałaś wnusi… Nie ma Cię już 9 lat… Przychodzi Zu, wpatruje się we mnie zatroskana… Przez łzy widzę Cię w jej oczach.

  • Anonimowy

    – Tato, poznajesz mnie?
    – Tak, tak jakby poznaję…
    – To kim jestem???
    – Moją siostrą. A padał dzisiaj deszcz w Warszawie?
    -Tato, to ja, Twoja córka!!!
    – Córka???

  • Anonimowy

    Mogę jeszcze jedną historię? Najwyżej nie upubliczniaj, ale podzielić się chcę, bo fajna:)

    Siedzę na kawie u Babci. Babcia (lat 93)obiera ziemniaki i trze je na tarce. Musi zrobić kluski z mięsem(wyszło ich około 100), bo zaprosiła na Dzień Matki "kilka osób". Poza rodzicami i moim bratem,z którymi mieszka zaprosiła mnie z mężem, swojego syna z żoną, synem i szwagierką ("Bo jak ona ma sama zostać w domu? Przecież mamy nie ma…") i kuzynkę z mężem.I ona musi sama ugotować i koniec kropka.Babcia siedzi na krześle, ja na kanapie, ciasto, które piekę do kawy- w piekarniku, torcik w lodówce. Nagle mówię, że idę zapalić. Babcia mówi "A zapal tutaj". Ja lekkie zdziwienie, ale otwieram okno i walę w płucko. Nagle babcia wypala " Ania, ja Cię proszę Ty Kur.a nie pal". Dziczeję na sekundę, patrzę na nią. A ona siedzi z uśmiechem małego rozrabiaki i mówi "No co inni mogą a ja nie?" i płacze ze śmiechu. "Tak się zastanawiałam jak to przyjmiesz".

    Przyjęłam.Rzuciłam kilka miesięcy po jej śmierci. Dla niej i dla siebie. Filmik z dalszej rozmowy w głowie i w telefonie

  • Anonimowy

    Zobaczyłam Go kątem oka gdy czekałam na światłach.
    Szedł z trudem podpierając się dwiema kulami. Może jakiś wypadek, może choroba.
    Niewysoki, szczupły. Miał pewnie tyle lat co ja lub niewiele więcej.
    Twarz lekko ściągnięta, z grymasem bólu i wysiłku. Oczy przygaszone.
    Nagle spojrzał przed siebie i zobaczyłam Jego piękną, promienną twarz z oczami wypełnionymi blaskiem.
    Pomyślałam – pewnie idzie naprzeciwko ukochana Kobieta – i spojrzałam w boczne lusterko, ale nikogo nie zauważyłam.
    Nie zdążyłam, bo Ona już podbiegła do Niego. Krótki, ale pełny miłości pocałunek w usta. Nie odrywa wzroku od Jej twarzy, gdy coś mówi do Niego.
    Z tą samą czułością patrzy na Nią również wtedy, gdy przeskakując z nogi na nogę, znika za rogiem kamienicy a pompon czapki śmiesznie się przekrzywia na Jej głowie.
    Zapaliło się zielone światło. Przejeżdżam przez skrzyżowanie i z uśmiechem również i ja mimowolnie spoglądam za tą drobną, 10-letnią dziewczynką.

    Ewa

  • Czytam i ryczę…
    Dziękuję Ci za Zorkownię.
    Chciałabym mieć swój własny egzemplarz, ale na pewno się nie uda.
    Zamiast zdjęcia napiszę o moim i mojego męża przyjacielu.
    Wszystko zaczęło się w grudniu 2011 roku. Wyrok – rak złośliwy (na razie bez przerzutów) okolice żuchwy. Była operacja – miesiąc w szpitalu. Była chemia we wlewach, było naświetlanie – dwa miesiące w szpitalu. Gdy zbliżało się lato zaczął trochę dochodzić do siebie. Nie nie wskazywało, że spadnie na nas wszystkich kolejny cios. Miał wracać do pracy. Zrobili mu kontrolne CT. I cholera…wznowa. Druga operacja w innym szpitalu, bo wcześniejszy rozłożył ręce. Znowu chemia…znowu naświetlania… Lekarz powiedział, że pożyje tyle ile wytrzyma serce. Mogłabym opisać każdą naszą wizytę…jak niknął w oczach…jak później już nie wyszedł się z nami przywitać…jak dostaliśmy telefon o jego śmierci. Żegnaj Krzysztofie – miał 44 lata.

  • Anonimowy

    Witam!
    Pani Agnieszko jak Pani sądzi czy Piotrek po morfinie nieprzytomny charczący czuł moją obecność? przed moim wyjściem z sali popłynęły Mu łzy z kącików oczu…..czuł, że byłam? jak Pani mysli ze swojego doświadczenia, proszę powiedzieć co Pani sądzi?

    Pozdrawiam
    Edyta

  • Mamy syna. Po dwoch nie udanych probach mamy nasz maly wszechswiat ktory codziennie nadaje naszemu zyciu sens. Mysle o kolejnym dziecku, maz chyba tych mysli nie podziela. W grudniowy wieczor zaczelismy malowac pokoj w szare paski z jednym, srodkowym, pomaranczowym. Spieszylismy sie bo za kilka dni wigila a my chcielismy dziecku prezent sprawic w postaci nowego pokoju. Wykonczeni padlismy do lozka. Zrobilo sie milo…potem mowie do meza tak troche z obawa: a jak bede w ciazy? a on na to "to domalujemy rozowy pasek"
    To jest najwiekszy dowod milosci. I tak od 11 lat:))

  • Anonimowy

    CV: Kazimierz C.*1937

    bezdzietny, niepraktykujacy katolik, praktykujacy alkoholik, uczciwy wobec świata

    – 20 lat pracy w prosektorium na stanowisku palacza
    – 40 lat alkoholizmu bez porób abstynencji
    – 12 miesiecy w hospicjum, w samotnosci i w wymaganej abstynencji

    Referencje:
    "kocha dzieci – sam nie może ich mieć"
    "zawsze pamięta o Dniu Dziecka"
    "pije nikogo nie krzywdząc – za swoje"
    "kocha i kochaja go psy: Muszka i Psotka"
    "nauczył mnie bardzo wiele – logiki w tabliczce mnożenia …"

    PS: Był moim wujkiem. Umarl w 1998 roku. Dziś jestem ekonomistką …

  • Początek

    Pamiętasz tamtą zimę, Królowo, kiedy przechadzaliśmy się ulicami nocnego miasta, powietrze było szkliste, podobnie twoje oczy. Tłumaczyłaś, że to nie wzruszenie, nie miłość. Co jakiś czas tylko twoje ciało przysuwało się do mojego – okutane w kożuch, dłonie szczelnie ukrywałaś w futrzanej mufce, ale ja czułem to ciepło i widziałem wysiłek z jakim odsuwasz się na odległość, co do której postronny obserwator nie miałby zastrzeżeń. Po co, Królowo? Widziałem, jak po kolei wszystkie gałązki twojego ciała nachylają się pod ciężarem pragnienia, słyszałem ich trzask, ich wycie. Ale twoja twarz była niezłomna, wpatrzona w świat niedostępny dla mnie, świat, o którego opuszczenie nie śmiałem cię prosić. Umierałem na twych oczach, Królowo. Patrzyłaś na to pełna bólu i skruchy. Twoje stopy unurzane były w śniegu, pachniałaś wiatrem i wilgocią. Szliśmy tej zimy razem, ramię przy ramieniu, kłamaliśmy oboje i oboje mówiliśmy prawdę.

    Koniec

    Trzymałam cię, naprawdę trzymałam. Nie wiem, kiedy przemieniłeś się w wodę, kiedy wyciekłeś ze mnie jak zmęczony płód. Nosiłam ze sobą przez lata wrażenie zaciśniętych pięści. Chciałam cię siać, żebyś rósł jak pole, żebyś rodził nabrzmiałe, ostre kłosy. Żeby świnie cię jadły, jak paszę, żeby raczono się tobą przy wigilijnym stole, żeby biskupi w purpurze patrzyli na ciebie z miłością, a starzec na drodze tęsknił do ciebie, jak ja tęsknię. Garson przyszedł, kazałam mu obedrzeć się z ciała, wyszorować światło pomiędzy żebrami. Teraz lśnię, ale ty umarłeś. Niech więc ślepną. Niech sczezną. W moich żyłach płynie pamięć bruzd na twojej twarzy, tej sieci utkanej z rozkoszy lędźwi i historii, którym nie dałeś czasu wybrzmieć. Zaczesałam włosy do góry, żeby moje oczy mówiły im o tobie, wymuskałam ciało, żeby jego zapach przypominał im o naszych nocach. Stoję przed nimi gotowa, ale oni widzą we mnie jedynie aktoreczkę z pomponami na sutkach. Ugryzę ich. Niech krzyczą.

  • Agnieszka Sz

    Październik 2013. Siedzę na stołeczku w dużym pokoju, patrzę na mamę śpiącą w łóżku. Oddech się zmienia, mama budzi się i odwraca głowę w moją stronę. I pierwszy raz od kilku tygodni widzę jej rozumne spojrzenie, widzę, że mnie poznaje. Podchodzę, żeby pogłaskać ją po głowie, a ona przebija się przez to wszystko, co zabrała jej choroba, przez niepamięć, afazję i powoli, z widocznym wysiłkiem mówi:
    – Dobre dziecko.
    Ostatnie logiczne słowa, jakie od niej usłyszałam. Umarła wczoraj.

  • Ania Kryś

    Taki mój kolaż…
    Kochana Aniu!
    Minęło już prawie pięć lat jak nie ma Cię tutaj z nami,
    odeszłaś do najlepszego domu. Wciąż jednak jesteś obecna w sercach i myślach wielu ludzi, a moja tęsknota z Tobą nie zmalała ani odrobinę.

    Pojawiłaś się w moim życiu w lutym 2009 roku, tylko „na chwilę”.
    Widziałyśmy się zaledwie kilka razy na zajęciach na uczelni jednak moje
    serce skradłaś już na zawsze. Twój uśmiech i ta niewiarygodna chęć
    życia w oczach sprawiła, że i ja pomyślałam: życie jest piękne,
    warto żyć!
    Chciałam Ci o tylu rzeczach jeszcze opowiedzieć, jeszcze raz zobaczyć
    Twój niesamowity uśmiech i śmiejące się do świata oczy, jednak stało
    się inaczej… Spotkamy się jeszcze, zapewniam Cię Aneczko…
    Napiszę Ci więc jak bardzo Ty zmieniłaś moje życie i jak ciągle
    sprawiasz, że budząc się każdego ranka pragnę wykrzyczeć: życie
    jest PIĘKNE!
    Pamiętasz Aneczko jak opowiadałam Ci przez telefon o moim marzeniu
    związanym z odwiedzinami w moich ukochanych Włoszech? Powtarzałaś mi do znudzenia: zobaczysz, pojedziesz… No i pojechałam Aniu! Właśnie dzięki Tobie. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, iż ja, osoba stojąca twardo stopami na ziemi, zdecydowałam się na wysłanie jednego sms-a,który później okazał się być tym 400, który uprawniał do spędzenia dwóch najwspanialszych tygodni w moim życiu we Włoszech? Ja
    nie potrafię wytłumaczyć tego inaczej, jak właśnie Twoją pomocą z nieba Aniu. Zapewniam Cię, że nie zmarnowałam ani chwili z tej
    wycieczki, a niesamowite wrażenia pozostaną w moim sercu na zawsze.
    Studia… Tak bardzo cieszyłaś się każdym dniem spędzonym na uczelni,
    nawet tymi nielicznymi w przerwach między kolejnymi pobytami w szpitalu…
    Obiecałam Ci wtedy, że cokolwiek będzie skończę te studia, a
    właściwie skończymy je razem. Więc Aniu melduję wykonanie zadania, 7
    lipca 2012 roku uzyskałyśmy, tak Aniu uzyskałyśmy (nie mam co do tego żadnych wątpliwości, że byłaś tam ze mną) tytuł magistra… Życie jest piękne!
    We wrześniu 2010 roku, także bardzo namacalnie poczułam Twoją obecność w moim życiu… Jako jedna z 10 osób niepełnosprawnych z całej Polski zostałam wybrana do udziału w projekcie „Małe Kilimandżaro” organizowanym przez Fundację Anny Dymnej „Mimo Wszystko”. Jakaż była moja radość Aniu. I chyba Ty jedna tylko wiesz jak bardzo z tą radością mieszała się ogromna obawa, jak sobie poradzę, przecież tak bardzo boję się wody. A czekał mnie praktycznie cały tydzień na
    mazurskich jeziorach, ba, nawet spaliśmy na jachtach, a co za tym idzie
    kontakt z „suchym lądem” był naprawdę znikomy.
    Aniu, pomyślałam wtedy o tym, jak Ty dzielnie i z godnością walczyłaś
    z chorobą i stwierdziłam, że nie mogę Ciebie zawieść, bo bym Cię
    zawiodła, a tego nie robi się przyjaciołom, prawda?
    Podczas każdego dnia, każdej godziny i minuty rejsu utwierdzałam się w
    przekonaniu, że życie jest piękne i nigdy nie można się poddawać, a
    każdy lęk jest do pokonania!
    Aniu, każdego dnia spotykam na swojej drodze ludzi wyjątkowych. Nade wszystko chciałbym podziękować Ci za Twoich cudownych rodziców, za
    najcudowniejszą MAMĘ ANIOŁA (tak Aniu) Panią Janeczkę, która ma w
    sobie tyle ciepła, życzliwości i otwartości dla drugiego człowieka i jak nikt znosi moje marudzenie przez telefon praktycznie o każdej porze dnia. Przecudowna osoba! Nie jedyna zresztą w moim życiu. Gdyby nie ci
    wszyscy przyjaciele, znajomi, którzy wnoszą w moją codzienność tyle
    radości pewnie znacznie trudniej byłoby mi twierdzić, że życie jest
    piękne. To oni nadają kolorów mojej codziennej egzystencji.
    I tylko czasem, gdy jest mi smutno i coś nie dzieje się tak, jak bym
    chciała czekam aż promienie słońca rozświetlą Twoje zdjęcie Aniu i
    choć po policzku popłynie jakaś zabłąkana łza nigdy nie wyrzeknę
    się słów: moje życie jest piękne dzięki Tobie Aniu!

    Do zobaczenia Skarbeńku!
    Ania
    Pamięci mojej przyjaciółki ANI SEWERYN, która odeszła do lepszego
    świata 4 lipca 2009 roku po bardzo dzielnej walce z okrutną chorobą,
    jaką jest białaczka.

  • 16 III 2014
    Oddałam mu 119 dni, które właśnie dzięki niemu były tylko słoneczne. Oddałam zmarznięte dłonie, oddałam kurtkę, oddałam kilometry wijącej się irytacji, oddałam dzbanki łez, oddałam parę marginesów w zeszycie do matematyki, oddałam miejsce na piętę w prawym białym bucie, oddałam mrowie rozmów zaczynanych od Szczepana albo na nim kończących, rozmów, które musiały nudzić, które mnie by nudziły, gdybym słuchała (pięćdziesiąty raz) o zwykłym psie, a jednak nie nudziły, które wywoływały pytania, kolekcje dociekań i rozmaite tonacje westchnień. Ale Szczepan to nie jest zwykły pies. Może dlatego wciąż ma tyle fanów, w tym mnie – największą. Oddałam mu wstęgi spacerów. Oddałam pogodę i niepogodę. Oddałam myśli zaplątane między rękawiczkami przesiąkniętymi jego zapachem, myśli zgubione w przestraszonych rowerzystach, myśli spuchnięte od łez, ciężkie myśli wspomnień, zawadiackie myśli pretekstów, myśli w czasie matury próbnej i powrotu do domu, myśli w czasie najmagiczniejszego dnia, jaki przeżyłam, myśli w Wigilię, myśli wtańczone w obowiązki, które przecież musiałam wykonywać. Oddałam zmęczone spacery i wytęsknione spacery, na które wyszedł nie ze mną. Oddałam gesty. Oddałam czułość. Oddałam 119 dni. Oddałam całe serce. A wczoraj oddałam jego.

  • Anonimowy

    Trudne
    jest wtedy, kiedy idziesz na tomografię przed rozpoczęciem chemii i okazuje się, że oprócz guzków w płucach jest jeszcze jeden w przestrzeni zaotrzewnowej i on jest duży
    kiedy przyjaciółka, która modliła się o twoje zdrowie pod paskiewiczowym krzyżem, teraz nawet nie dzwoni, bo jest zalatana
    kiedy idziesz do pokoju Ruch Pacjentów i widzisz w papierach, że to IV stopień, już o tym wiedziałaś, ale teraz zobaczyłaś tak czarno na białym
    kiedy musisz przejść na rentę i prosisz dyrektora o jedną klasę, cztery godziny w tygodniu, a on syczy, że nie ma o tym mowy
    kiedy mówisz o tej rencie w domu i ktoś z rodziny nazywa cię wstrętnym pasożytem
    kiedy trzy dni po chemii wychodzisz z łóżka i zmieniasz mamie pieluchę, bo nikt nie mógł przyjść ci pomóc

  • LIST MIŁOSNY

    Ja wiem , że miłośc nie wybiera, ale…Tak, nie zwracałam nigdy na Ciebie uwagi, byłeś mi po prostu niepotrzebny. Doskonale wiedziałam, co należy zrobić, a czyjeś rady upewniały mnie jedynie w przekonaniu, że jestem bezradna. Nie chciałam być słaba, nie chciałam być zależna od nikogo. Aż pewnego dnia pojawiłeś się Ty. Oczywiście jeszcze wtedy nie wiedziałam, że maczasz w tym palce. Co za intryga. Gra w ciciubabkę, co za misternie uknuty plan. Wyprowadzałeś mnie z równowagi kolejnymi zagrywkami, te niewybredne żarty, te dramatyczne zwroty akcji. Pamiętasz jak się wściekałam? Pamiętasz. Doprowadzałeś mnie do furii swoim spokojem, tą nieskazitelną równowagą, szczególnym poczuciem humoru ale przede wszystkim tym, że w pewnym momencie nie mogłam przewidzieć, jaki będzie Twój kolejny ruch. Łudziłam się, że to koniec, że dasz mi spokój raz na zawsze, ale nie, Ty nadal uparcie trwałeś przy swoim. Chciałam się spakować i wyjechać, w porę zrozumiałam, że przecież nie mam dokąd, nie mam gdzie uciec. Przypomniałam sobie, że już przecież próbowałam. I tak mnie znalazłeś. Chwyciłeś za płaszcz i wyrzuciłeś za burtę, w sam środek rwących fal, w huragan, sztorm. Słyszałam Twoje słowa niesione przez wiatr "Kocham Cię". Woda wyrzuciła mnie na brzeg prawie martwą, ostatkiem sił doczołgałam się do brzegu, spierzchniętymi wargami dotknęłam zimnego piasku, a spragnione usta szukały kropli wody. Oczy drążyły w ziemi tunel żeby się do niej dostać, niepotrzebnie. Otworzyłam oczy. Najpierw ujrzałam Twoje nagie stopy, siłą woli wygięłam roztrzaskany kręgosłup i znowu padłam. Nie miałam wątpliwości, że to byłeś Ty. Nie wiem jak długo tam leżałam, może rok a może dłużej. Za każdym razem kiedy otwierałam oczy, byłeś obecny. Pomogłeś mi wstać. Delikatnie, żeby nie urazić połamanych kości, pokazałeś jak zrobić pierwszy krok. I tak, dzień za dniem, uczyłeś mnie wszystkiego od początku. W międzyczasie oberwałam jeszcze parę razy, zwłaszcza po uszach, ale nie mam pretensji. "Pokrop mnie więc hizopem, a będę oczyszczony, obmyj mnie, a stanę się bielszy od śniegu. Pozwól mi uradować się i rozweselić, niech ożyją na nowo kości któreś skruszył."

  • Anonimowy

    Prowadzę cię wolno do "gabinetu psychologa". Ciągniesz za ucho po podłodze przybrudzony plecak, ze wszystkich sił starając się nie patrzeć na mnie częściej niż nakazują Ci to własne obawy i zaciekawienie. Pókój jest równie obskurny, jak główna sala świetlicy, ale przynajmniej jest tutaj cicho. "Odrobimy razem lekcje, dobrze?" – pytam. "Dobze" – odpowiadasz. Nie patrząc w moją stronę wyjmujesz pomięty zeszyt do kaligrafii.

    Słyszałam, że masz problemy, nie tylko z artykulacją wybranych głosek, i że nie znosisz zadań domowych. Że mama ma z tobą olbrzymie trudności. Że nie chcesz w ogóle słuchać, co ma do powiedzenia. Że codziennie toczycie ze sobą bitwy. Czasami to ona wygrywa, częściej – ty.

    Przyglądam się, jak powoli zapełniasz pierwszą linijkę ciągiem tych samych liter. Od czasu do czasu spoglądasz na mnie ukradkiem, szukając wyrazów aprobaty lub krytyki, ale nie odzywam się.

    Obserwuję Cię z wyrazem twarzy, jaki nadają mi okoliczności pt. "Chciałabym dowiedzieć się, kim jesteś". Nie wiem, jaki to jest wyraz. Cały wysiłek woli wkładam w to, aby nie wyglądać groźnie i 
    jednocześnie nie zakładać żadnej maski. Zauważyłbyś, że nie jestem sobą i również nie pozwoliłbyś mi siebie poznać. Dzieci są w tym zakresie znacznie bardziej wrażliwe niż dorośli. Patrzę, jak z mozołem stawiając kolejne litery, swoim zwyczajem gryziesz palce lewej dłoni. Nie szkodzi, zajmiemy się tym gryzieniem później, na szczęście mamy siebie na dłużej. Martwi mnie jedynie to, że się mnie boisz. Postanawiam jednak dać ci czas.

    Pod koniec drugiej linijki stopniowo zwalniasz, po czym zatrzymujesz się i zamyślasz. "Nudzi cię to?" – pytam o oczywiste. "Trochę" – mówisz i przygryzając palec wracasz do pisania. "Nie lubisz odrabiać zadań?" "Trochę" – odpowiadasz, nadal usilnie starając się na mnie nie patrzeć. "Zwykle odrabiasz zadania z mamą w domu?" "Tak" – odpowiadasz szybko. Połowa ręki na chwilę znika w twojej buzi. "Ale wtedy uciekam pod łózko" – dodajesz. "Dlaczego?" Nie odpowiadasz. "Mama jest wtedy dla ciebie niemiła?" "Trochę". Zapada cisza, przerywana jedynie cichym szuraniem ołówka o papier. "Teraz bardzo się postarałeś, litery, które napisałeś, są piękne i mamie na pewno się spodobają" – stwierdzam i w stwierdzeniu tym nie ma przesady. W porównaniu z poprzednimi stronami zeszytu twoja dzisiejsza praca naprawdę robi wrażenie. "A która jest najładniejsa?" – pytasz. Pochylam się nad zeszytem i wskazuję trzy najbardziej staranne litery. Rozpromieniasz się i całym sobą koncentrujesz się na tym, żeby kolejne również zasłużyły na pochwałę. Odtąd ciszę przerywają od czasu do czasu twoje prośby o wskazanie najładniejszych liter i moje odpowiedzi. Pracujesz szybciej, z większym zapałem, ale również staranniej. Pochwały wyraźnie dodają ci skrzydeł. Mija czas.

    "Tata Kuba" – mówisz niespodziewanie, przecinając jeden z dłuższych okresów własnego milczenia. "To mój drugi tata, nie ten prawdziwy, bo mój prawdziwy tata umarł". "Przykro mi" – mówię i patrzę na Ciebie, ale uciekasz w pisanie. "Kiedy twój tatuś umarł?". "Jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć dni temu" – odpowiadasz, nie przerywając swojej pracy. Zastanawiam się przelotnie, czy to możliwe, że je odliczasz, wracając myślą do przekazanej mi przez kogoś informacji, że twój biologiczny ojciec zginął w wypadku w grudniu minionego roku. Serce mi się lekko zaciska. "On jest
    "z" " – dodajesz szybko. "Zły…?" – pytam niepewnie, bo wydaje mi się, że nie dosłyszałam ostatniego słowa. "Nie,Z. Z". "Ten tata, który umarł jest "Z"? "Nie, tata Kuba". "Co to znaczy, że 
    jest "Z"?"

  • Anonimowy

    "Tak mówimy z kolegą Tomkiem, kiedy ktoś jest Zły albo Złodziejem, ze on jest "Z"" – mówisz, lekko się uśmiechając. "A tata Kuba jest zły?" "Trochę". "Jest dla ciebie niemiły?" "Tak. Nie. Powiedział mamie, zebym pojechał na basen, kiedy ona nie chciała, zebym jechał". "To dlaczego jest "Z"?". Patrzysz na mnie uważnie, z całą ostrością swojej siedmioletniej świadomości. "Wolałem tamtego tatę. Kochałem go. Kocham. Kochałem".
    "Taty Kuby nie kocham" – dodajesz ciszej po upływie chwili, lub miliona chwil, wylewając trochę wody ze swojego głębokiego wiaderka poczucia winy. Przez krótki moment spoglądasz na mnie i czekasz, czy się zezłoszczę, oburzę, zaprzeczę temu, co powiedziałeś. Szukam odpowiednich słów, ale wszystko, na co mnie w tej chwili stać, to jedno krótkie "Rozumiem".
    Po kilku uderzeniach serca ręka ponownie ląduje w buzi, ołówek kontynuuje swoją trudną wędrówkę po papierze. "Lubię jeździć do taty, czasem jeździmy z mamą". "Dokąd?"-pytam. "Tam, daleko, na cmentaz". "I co tam robisz?" – pytam równie delikatnie, co bez sensu, onieśmielona wagą spraw, którymi zechciałeś się ze mną podzielić. "Mama mnie mocno psytula".

    A. (przepraszam, że w dwóch porcjach, ale blogspot nie pozwala inaczej).

  • Lekko zaspany tramwaj wiezie mnie przez ciche ciemne miasto, zajmuję miejsce przy oknie i próbuję wypatrzeć czegoś za szybą. Ale w szybę uderza deszcz, rozmywa kontury, delikatnie zdejmuje ze wszystkich nieporozumienia i zgrzyty, otula ciszą tak czasem potrzebną po ciężkim dniu. Jest cicho i kojąco, a uśmiech błąka się gdzieś po mojej twarzy. Nagle, tak trochę niespodziewanie, przed oczami zaczynają przesuwać się obrazy, uczucia, smaki, zapachy i słowa. Jestem w swoim prywatnym kinie.

    Tęsknota, która smakuje przypalonym mlekiem grzanym się w rondelku o sekundę zamyślenia za długo. Herbata, do której nieumyślnie wsypało się sól zamiast cukru i która parzy w język. Zapach zasuszonego i schowanego gdzieś między kartkami ulubionej książki kwiatka. Koślawy kształt słów wypowiedzianych kiedyś i później ciche spokojne milczenie, bo słowa wcale nie były tu najważniejsze. Makaron jedzony na śniadanie- nitki oblepione zielonym szczęściem o smaku bazylii. Bilety tramwajowe znajdowane w każdej kieszeni i mówiące o niecierpliwych podróżach w tą i z powrotem. Długie godziny spędzone na leżeniu na podłodze i snuciu planów i marzeń. Szukanie dłoni, ciepłej i kojącej, potrzebnej, żeby dalej funkcjonować. Łza gdzieś w lewym kąciku oka, która z wzruszenia i szczęśliwości nie może usiedzieć na miejscu. Długie rowerowanie, wata cukrowa, lepka i słodka. Uśmiechnięte oczy, zmrużone od słońca i takie dobre. Nagłe zachwyty nad codziennością, ale też wtulanie się w koc i szeptanie wszystkich marudzeń wiernej poduszce, która nie zdradzi tego nikomu. Stół, a na nim od zawsze te same talerze i te same twarze. Przekrzykiwanie się z opowieściami po długiej nieobecności. Noce i dni, godziny, minuty i sekundy, które zamieniają się w lata. 22 lata życia, które nieustannie wprawia mnie w zdziwienie i za które mam ochotę krzyczeć z wdzięczności, że jest.

  • Leżę w łóżku, 21:00 z hakiem, obok śpi moje Małe-Wielkie szczęście, ręce rozrzucone, włosy potargane, policzki zaróżowione od tańca.. Przed chwilą obejrzał bajkę o niedźwiedziu, odśpiewał w dowolnej kolejności remix piosenek: "stary niedźwiedź mocno śpi", "wlazł kotek na płotek" i "prosto" (Kult;)) i zasnął. Cowieczorny rytuał odprawiony, teraz i ja mogę odpocząć.
    A miało go nie być – ani rytuału ,ani dziecka. Prawie trzy lata temu szłam z parkingu na izbę przyjęć-przede mną niewielki brzuch, w prawej ręce skierowanie, w lewej neseserek z piżamą, a za mną-od połowy drogi- struga krwi. Pani w okienku nakazała wejść po schodach na 1-sze piętro, lekarka nie pozostawiła złudzeń: -„Od razu do zabiegowego". Nawet nie płakałam, nic nie docierało do mnie, wstydziłam się tylko plam krwi, które za sobą zostawiłam.
    I nagle pojawił się śmieszny Pan Doktor, podał ręcznik, poklepał po ramieniu, podłączył USG, a tam Ty, Synu mój, pływałeś w najlepsze wymachując zawzięcie łapkami ;). Wyraźnie pamiętam paluszki, zobaczyłam Cię wtedy po raz pierwszy i pamiętam, pomyślałam, że Ty w tej krwi tak pływasz…

    Nie poszliśmy do zabiegowego, nie poddałeś się nurtowi i jesteś. Jesteś cudem, jesteś całym moim światem.
    Dziękuję Ci Boże, dziękuję Ci Śmieszny, Zakręcony Doktorze 🙂

  • Anonimowy

    początek/środek/koniec

    Stoję. Korytarz… za mną drzwi izolatki.
    Przede mną okno, widok na drugie skrzydło szpitala. Zbliżenie kadru, pielęgniarka pochylona nad noworodkiem – POCZĄTEK
    Odwracam się, naciskam klamkę. Wchodzę. Liczę JEJ ostatnie oddechy… -KONIEC

    Gdzie ŚRODEK? ŚRODEK fruwa zawieszony na dwóch cienkich nitkach między POCZĄTKIEM i KOŃCEM

    To zdjęcie i myśl, że może mogłam lepiej liczyć ostatnie oddechy wracają uparcie każdego dnia.
    Może mogłam bardziej, lepiej, więcej…

  • Zdjęcie z Arki.
    Jacques ma prawie 70 lat i zespół Downa. Bardzo mało mówi, nie wszystko rozumie, ma trudności z wykonywaniem codziennych czynności. W zanadrzu ma stały zestaw kilku pytań, które powtarza od rana do wieczora nieskończoną ilość razy. Zdarza mu się wstać o trzeciej w nocy, ubrać się i uparcie twierdzić, że to najwyższy czas na jego poranną kawę.
    Pewnego razu, schylona do jego stóp, zawiązywałam mu sznurowadła. Przypomniały mi się wtedy słowa, które usłyszałam rok temu w Wielki Czwartek. Podczas homilii ksiądz mówił o tym, że pozycja, w której Jezus umywał uczniom nogi, była pozycją totalnej bezbronności. Gdy pochylamy się u stóp drugiego człowieka, nie widzimy, co dzieje się ponad naszą głową. Możemy zostać niespodziewani zaatakowani, uderzeni.
    W momencie, gdy brzmiały mi w pamięci te słowa, usłyszałam cmoknięcie.
    Jacques pocałował mnie w sam czubek głowy.

  • Anonimowy

    Gabinet USG.Doktor wodząc po zażelowanym brzuchu mojej kochanej,wpatruje się w czarno-biały monitor.Trzymając się za ręce staramy się opanować emocje. Nagle spośród plam wyłaniają się regularne białe kropeczki, kreseczki;kręgosłup,rączki, nóżki…Nagle wydało mi się,że rączka poruszyła się:
    -hej tato!
    Spojrzeliśmy na siebie,zaszklone oczy dziwnie piekły.Radość i strach przed tym co przeżyliśmy już dwa razy.Nadzieja przysypana piachem;zwątpienie i pustka po ulotnych chwilach szczęścia…
    Przecież noc kiedyś musi minąć.Wracam do domu tą samą drogą enty raz, ale nie tak samo. Nie te same drzewa,nie to samo słońce,nie ten sam ja…
    Moje ,Kosteczki" mają dwanaście lat, kiedy wracają ze szkoły machają do mnie:
    -hej tato!
    Czasami przykładają swoje paluszki do mojej dłoni i uśmiechamy się do siebie.Dwa Wszechświaty…
    -hej Zosiu!

  • O godz. 22:00 zamykam możliwość dodawania komentarzy.

  • Dzień Matki, jak zawsze kupuję dwa kwiaty, dla Mamy i dla Niej- Babci, Mama dziękuje, przytula i wkłada kwiatek do wazonu. Babcia mówi to samo, co rok wcześniej: "dziecko, ja nie jestem Twoją Mamą, Matkę ma się jedną, ja jestem tylko Babcią", ale gdy jej tłumaczę, że jest również dla mnie jak Mama, to wiedzę w jej zaszklonych oczach te iskierki radości.

    Te same iskierki pojawiają się, kiedy dowiaduje się, że zostanie prababcią, chociaż obiecuję siostrze, że nikomu nie powiem, przed Nią nie mogę tego ukryć.

    Jest luty, czwartek. Wychodząc z domu żegnam się z Babcią robiąc znak krzyża na czole, mówię, że ma sobie jeszcze pospać z Bozinką i Aniołkami i niech jej się Aniołki śnią (mówimy tak do siebie odkąd pamiętam)i że ja bardzo kocham. Tego dnia dowiadujemy się, że siostra będzie miała synka, łobuza jak to mówi Babcia 🙂 tej nocy nie wracam do domu, mam iść na miasto z przyjaciółką, ale nie potrafię się bawić, mam wyjątkowo zły nastrój, spię u siostry. W piątek ok 13 dzwoni telefon, siostra wchodzi zapłakana do pokoju. Nic nie mówi, ale ja wiem…Jedziemy do domu, do Niej. Zasnęła w swoim pokoju, w swoim fotelu. Na stole leże obrana przez Nia pomarańcza, a obok uprawnienia Brata. Dostał je akurat w piątek, zdążył pokazał dumnej Babci.

    Czerwiec, telefon, siostra zaczyna rodzić. Łobuz urodził się w dniu, kiedy Babcia skończyłaby 90 lat. Zabrakło kilku miesięcy. Przypadek? Nie! Po prostu chciała żebyśmy płakali w tym dniu ze szczęścia, a nie ze smutku.

    Grudzień, piątek, tydzień przed Wigilią, Mamy coś długo nie ma w domu. Zaczynają się telefony, kto ją widział ostatnio, o której. Telefon, Mama jest na OIOMie. Stoję na grobem Babci i przez łzy krzyczę, że to niemożliwe żeby stracić dwie Matki jednego roku, że ma pomóc.

    Wigilia, Mama na wózku, jeszcze słaba, przy niej w wózku wnuczek….