Późniejfeatured

Dziś mija dziesięć lat – czytam w smsie. – Dziesięć lat od wypadku. Leżę w tym samym szpitalu, patrzę przez okno i wiem, że mam prawdziwych przyjaciół.

Kilka prostych zdań. Stuka się je ołówkiem zatkniętym w dziurę skórzanej rękawicy. Takiej bez palców, co to pomaga chronić naskórek. Naskórek jest ważny – gdy pęka, ciężko się goi; z ranami na rękach kiepsko prowadzi się wózek. Smsa czytam w aucie, gdy jadę do Pe.

Staram się nie rozdwoić. Odkładam na później.

Szpital, w którym jest Przemek na rehabilitacji, znajduje się pięć minut drogi od nowego domu Pe. Następnym razem, dziś nie mogę, zresztą po wyjściu od Pe nie jestem w stanie.

Po kilku dniach się widzimy. Przemek na wprost okna, obok trzech panów na oko po sześćdziesiątce. Gęsto, duszno, cztery wózki. Panowie śpią, Przemek leży; minęła czternasta. Wygodnie jest położyć pacjentów po rehabilitacji i mieć spokój. Co z tego, że w domu siedzą, tu jest szpital: się leży, się czeka, się śpi.

Przynoszę Przemkowi książkę o kowaliku, w zamian dostaję prezent. Zupełnie nieoczekiwany.

– Tam w szafie po lewej jest taki sportowy plecak. Otwórz go, znajdziesz papierową torbę. To dla ciebie.

Otwieram. Drewniany konik na biegunach.

– Jak byłem na festiwalu zaczarowanej piosenki u Ani Dymnej, nie mogłem sobie podarować Sukiennic. No i stał tam taki śmieszny, a wiem, że lubisz.

Lubię, bardzo lubię. I wzruszam się ogromnie, bo wiem, że 35 zł inaczej waży w jego portfelu.

Pan spod okna się budzi i woła siostrę.

– Siostrzyczko, pojedziemy?

– Gdzie?

– No wie siostra, na kibelek.

– Aj, daj mi pan spokój. Robić w pieluchę, później zmienię.

– Siostrzyczko…, pojedźmy, co?

Drzwi zamykają się z hukiem.
Patrzę na Przemka i chce mi się płakać. Wstydzi się za to, co słyszałam. Pan odwraca się w stronę ściany. Głowy rehabilituje się tu we własnym zakresie.

– Wyjdę na chwilę, dobrze? – mówię ściszonym głosem. – Nie chcę pana krępować. Za pięć minut wracam.

Potem rozmawiamy o niczym.

Po kilku dniach dzwoni Basia, koordynatorka:

– Aga, z Przemkiem nie za dobrze. Stracił przytomność, chyba mocno się przejął, bo umarł ten pan, co leżał obok niego pod oknem.

– Jak to umarł. Nie był chory, przyjechał tylko na rehabilitację.

– Zator czy zawał. Podobno odszedł przy Przemku.

Niewiele rozmawialiśmy o panu Zdzisiu. Wiem, że zmarł nagle, że cała reanimacja przebiegła na sali z innymi pacjentami, że nie było czasu. Wiem, że Przemek go wołał licząc, że jakimś cudem ściągnie go z powrotem. I że potem przez weekend nie zamienili na sali ani słowa; każdy zapadł się w swoją ścianę.

W poniedziałek na łóżku pana Zdzisia pojawił się ktoś nowy, Przemek nie nalegał na przedłużenie pobytu, wrócił do domu.

Stara się nie rozdwoić. Odkłada na później.

  • To strasznie smutne :/

  • Anonimowy

    Nie powiem brzydkiego słowa , bo jestem dobrze wychowana, ale … pamiętam gdy mój braciszek ( przeszło 30 lat chorowania na SM) też był na " rehabilitacji " , to po miesięcznym pobycie nie potrafił chodzić, bo sadzano go na wózku , żeby nie musieć się nim zajmować, odleżyn mama nie potrafiła się pozbyć przez długi czas, a do tego gdy Romek zadawał zbyt niewygodne pytania i wymagał uwagi, częstowano go "głupim jasiem" . Toż to minęło z 20 lat i nic się nie zmieniło. Moje koleżanki szły do Medyka z powołania , ale następne panie chyba przez pomyłkę, bo ładnie w fartuszku wyglądały ? Agnieszko, nie czujesz się bezsilna ? Przemek jest bardzo kochanym i wartościowym człowiekiem , więc dlaczego … brak słów . Jest mi wstyd za tych ludzi . To boli . Jak można się podźwignąć po takich przeżyciach ? Trzeba wygrzebać choćby spod ziemi wiarę , że są jeszcze ludzie na świecie … ? Jola W.

  • Wciąż nie potrafię zrozumieć czemu tak bardzo uprzykrzamy sobie wzajemnie życie, czemu brak w nas szacunku do drugiej osoby… jak można tak poniżać drugiego człowieka…

    jestem rehabilitantem i pamiętam jak nie raz zdarzało mi się prowadzić pacjentów do toalety, na oddziale neurologi, w czasie zajęć z rehabilitacji… czas, w którym powinniśmy z pacjentem ćwiczyć niestety trzeba było czasem poświęcić na spacer czy zawiezienie wózkiem do WC… ale nie zapomnę wdzięczności tych pacjentów. Nie raz słyszeli słowa, które podałaś…

    ludzie ludziom gotują ten los… straszne to…

  • Szpitale powinno się zrehabilitowac a moze nawet zreanimowac, bo funkcjonuja jak trupy, nic nie widza, nic nie slysza, nic nie czuja… przepraszam za dosadnosc wypowiedzi

  • Anonimowy

    Widziałam Go dzisiaj, rozmawialiśmy. Zmęczony, poraniony ale z tym swoim światełkiem w oczach. Nie narzeka na swój los, uśmiecha się tylko. I wiem, że reanimacja tego Pana, co zmarł mogła Mu przypomnieć to, co przydarzyło się niedawno mnie…to pewnie też mocno przeżył. Tak jak ja…10 lat temu Jego wypadek

  • Nieustannie podziwiam Twoją siłę i umiejętność bycia blisko tak bardzo trudnych ludzkich spraw… Dobrze, że są tacy ludzie jak Ty.

  • Anonimowy

    Czy to Koźmin?

  • Anonimowy

    Zszokowałam się, Zorko. W głowie mi się to po prostu nie mieści! Rozumiem, że słaba obsada, braki kadrowe, rozumiem wszystko, ale do jasnej…. czy to taki wielki wysiłek podnieść człowieka na toaletę??!!
    Upokorzyła pacjenta to baba, że inaczej nie nazwę – świadomie upokorzyła przy Przemku i przy Tobie! Szlag mnie trafia.
    U mnie na oddziale za coś takiego poleciałaby na dywanik z prędkością światła.

    Agnieszka

  • Anonimowy

    Straszne co przeczytałam, ale nie mam kamienia w ręce za te słowa pielęgniarki. Nie mogę mieć – jeszcze nikim się nie zajmowałam w takiej sytuacji, nie wiem, jak to jest.Na ile starcza siły i "ludzkości".

  • Nie, nie Koźmin.

    …Ale wiecie jak to jest. Nic szczególnego, dzień jak zwykle. Są gorsze słowa, gorsza obojętność, większa pogarda.

    Z drugiej strony to może wyglądać też tak: jestem sama na dwudziestu pacjentów, muszę uszykować leki, wypełnić stos papierów, do tego migrena, a po pracy jeszcze trzeba jechać do matki.

    Nie oceniam, nie wiem. Patrzę tylko.

    I pomiędzy jednym zaniechaniem własnym, a drugim, próbuję być.

  • Anonimowy

    Wybacz Zorko, akurat mam 20 pacjentów na oddziale i naprawdę momentami człowiek nie wie, w co ręce włożyć, ale jednak bez przesady, myślę. W pracy jestem w pracy. Nie ma tu nic do rzeczy ból głowy, jakieś problemy rodzinne czy inne stresy z zewnątrz. Jak nie potrafię ogarnąć sama siebie, żeby dobrze wypełniać swoje obowiązki, to znaczy, że się do niej średnio nadaję.
    Nic nie upoważnia do chamstwa wobec pacjenta. Wszystko można powiedzieć inaczej, z szacunkiem.
    Agnieszka

  • Agnieszko, tak być powinno, wiemy obie.
    Cieszę się ogromnie, że rzeczy masz na swoich miejscach. :*

  • Anonimowy

    Coz, jestem lekarzem, miewam 40 pacjentow na dyzurze, ale Agnieszka ma rację, praca to praca, nie moge sobie odpuscic. I mimo ze o wpol do czwartej rano jedyna rzeczą jaką chcialabym zrobic to przylozyc glowe do poduszki to kiedy wola pacjent to ide, siadam przy lozku, slucham, czasem ich "duszno mi" znaczy "boje sie byc sam, potrzebuje porozmawiac". Wiec walczas ze zmeczonymi powiekami slucham, mowie, uspokajam, czesto wystarcza zamiast kolejnego zastrzyku.
    Sama bylam ostatnio pacjentką – zakladanie cewnika bez parawanu, przy innej pacjentce…normalnie odezwalabym sie, poprosila o odrobine intymnosci, ale upiorny bol brzucha sprawial, ze bylo mi wszystko jedno, byle poczuc ulge… dopiero "po" zarumienilam sie na mysl o widoku dla tamtej pacjentki…czasem niewiele wysilku bardzo komus pomaga. Trzeba sie starac, trzeba uswiadamiac.
    Anna

  • Anno, rodziłam swoje pierwsze dziecko przy asyście dwudziestu studentów medycyny. W 26-tym tygodniu ciąży. Mąż, mimo że zapłacił za tzw.poród rodzinny, stał za drzwiami. Bo to cesarskie cięcie, bo sala operacyjna, bo bakterie. Był styczeń, wczesny ranek. Studenci w niedopiętych fartuchach, zapewne co trzeci z lekkim katarem. Nikt mnie nie zapytał, czy zgadzam się na tę obecność, nikt. Pamiętam dokładnie ich spojrzenia, lekki grymas; być może pierwszy raz widzieli cesarkę i kilogramowego wcześniaka. Pamiętam to, jak bardzo byłam wtedy sama.

    Po pierwsze nie szkodzić.

    Cieszę się, że są tacy lekarze jak Ty.

  • Anonimowy

    "Znowu? Przecież byłam przed chwilą!". Więc starała się prawie nie prosić o pomoc. Żeby nie denerwować. Jeszcze tak trzy dni się udało. Potem cichutko odeszła, tak, żeby nikomu nie przeszkadzać. Hospicjum, wcale nie tak dawno temu. Niestety, bywa i tak. A we mnie krzyk zdławiony do dziś.

  • Słyszałam parę razy taki tekst i u nas. Najczęściej od pielęgniarki, która pracuje w kilku miejscach przenosząc stare nawyki. Newiele z nich zostaje w hospicjum na dłużej.

    Bardzo mi przykro, że takie słowa padły i musisz je teraz nosić.

  • Anonimowy

    Agnieszko, "…pomiędzy jednym zaniechaniem własnym a drugim…"…No właśnie…Jestem na początku drogi, nawet na nią jeszcze nie weszłam, chociaż te dylematy są mi znane skądinąd…A więc jak słuchając swojego serca i sumienia nie zagubić siebie samej? Jak poznać, że jestem na granicy? Że ten ciężar przekracza już moje możliwości? Jak nie oszaleć, a jednocześnie być człowiekiem?

  • Wstyd mi, cholernie mi wstyd za te pielęgniarki!

    Aż łza mi w oku wysycha, bo nie wiem jak system może przymykać spokojnie na to oko! Czego się teraz uczy ludzi, gdzie jest prawdziwe powołanie i poczucie misji?

    A może grunt to się nie poddawać, nie pienić i nadal szukać w człowieku człowieka. Tylko skąd brać na to siły.

  • Sławek

    Jest piątkowy letni wieczór siedzimy u znajomych jemy kolację , pijemy wino. około 22 telefon – synu z ojcem coś niedobrze źle się poczuł zabrała go karetka. Rodzice na wakacjach – 120 km. Kolejny telefon po 2 godzinach jest źle ojca przewieźli do szpitala wojewódzkiego. Rano samochód – 150 km około 9 jesteśmy w szpitalu w którym ma być tata. wcześniej jeszcze telefon do izby przyjęć na jaki oddział trafił. Na oddziale pytamy pielęgniarki – odpowiedź, nie wiem ale chyba zmarł, Pan spyta lekarza. Lekarz – wizyty są nie widzi, niech poczeka. 40 min czekamy ja i mama z którą tata był 54 lata, żeby usłyszeć Pana ojciec zmarł podczas zabiegu.

  • Boże, jak tak można tych ludzi upokarzać…
    bardzo to smutne Zorko

  • Anonimowy

    To smutne.Może wtedy gdy pani pielęgniarka nie ma czasu, pomocny okaże się wolontariusz?

  • ja w tej sytuacji po prostu pomogłabym człowiekowi i posadziła go na tym kibelku , wolontariusz nie moze? ponizej godnosci ?

  • Cieszę się, że byś to zrobiła. Namawiam na wolontariat, działaj. W tamtym szpitalu np. wolontariuszy nie ma wcale.
    Ja po operacji nie mogę dźwigać ciężarów. Nie pomyślałaś, że prócz "godności" mogą być inne powody?

  • Anonimowy

    "- Siostrzyczko, pojedziemy?
    – Gdzie?
    – No wie siostra, na kibelek.
    – Aj, daj mi pan spokój. Robić w pieluchę, później zmienię."

    Przykro mi to czytać, ponieważ jestem związana z tym hospicjum od lat (a nie pracuję w nim) i nigdy w życiu nie spotkałam się z takim odnoszeniem się do pacjenta ze strony pielęgniarek. Znam osoby tam pracujące i znam wiele opinii osób, które już po śmierci bliskich, wracają do tychże pielęgniarek z podziękowaniami, szczerze i (bardzo) wdzięczni za opiekę.
    Łatwości pisania, "poetyckości" nie mogę Pani odmówić, jednak czasem mam wrażenie, jakby w hospicjum pracowała i interesowała się losem pacjentów tylko jedna osoba. A przecież tak nie jest.
    Pozdrawiam,
    W.

  • Anonimowy

    Gratuluję otrzymanej nagrody tylko szkoda, że odbyło się to kosztem innych pracowników. Często pojawiam się w tym hospicjum i nie przypominam sobie by, któraś pielęgniarka tak traktowała chorych jak ty to opisujesz. Jak widać wiesz już co się dobrze "sprzedaje" jak np. pielęgniarki, lekarze pozbawieni serca i ty jedna jedyna Matka Teresa, która wspiera wszystkich swoją dobrodusznością. Nie lubię takich blogów, ponieważ są zakłamane! Znam to hospicjum i wiem, że pacjencji czują się tam jak w domu a rodziny przychodzą i dziękują za udzieloną pomoc. Więc jeśli masz trochę skruchy przestań kłamać i napisz prawdę!

  • Proponuję się podpisać, to zazwyczaj ułatwia komunikację. Podpisuję się pod tym co robię, co i jak opisuję, a to zobowiązuje. Szanuję bardzo pracę pielęgniarek, moja mama jest pielęgniarką i wiem, jaki to trudny zawód. Opisana sytuacja nie wydarzyła się w hospicjum, a w szpitalu rehabilitacyjnym. Przemek nigdy nie leżał u nas na rehabilitacji, nie ma nawet takiej możliwości, o czym ktoś, kto często u nad bywa, powinien wiedzieć. Warto czytać uważnie zanim do kogokolwiek napisze pani/pan w ten sposób. Na tym blogu nie ma kłamstw – to jest trudne, wiem.

  • Przemek

    Jeżeli ktoś odnosi sukces -nieważne w czym, bo może być to w jakiejkolwiek dziedzinie życia zawsze znajdzie się ktoś inny, kto będzie zazdrościł i szukał czegoś by podważyć tenże sukces czy autorytet. Jeżeli jednak ktoś chce ująć człowiekowi, który pod wszystkim co robi podpisuje się własnym imieniem i nazwiskiem, mógłby sam uczynić to samo podpisując się nieanonimowo.

    Post "Później" powstał na prawdziwej historii i wydarzeniach, które miały miejsce w innym szpitalu, nie hospicjum!

    Przemek Kowalik

  • czeresnia

    sily i ludzkosci ? pielegniarka byla w pracy i powinna za to wyleciec dyscyplinarnie. Bierze pieniadze za to, zeby sluzyc tym ludziom. NIe moge sie ogarnac po tej historii, biedny czlowiek. Czy autorka bloga nie mogla zaprowadzic go do WC ??

  • czeresnia

    no dokladnie do cholery. Strasznie mna wstrzasnela ta historia.

  • czeresnia

    no nie moge z ta pielegniarka !! trzeba bylo zlozyc na nia jakas skarge ! wywalic ja dyscyplinarnie, odebrac prawo do wykonywania zawodu ! Przeciez to strasznie zly czlowiek !