Krzesłafeatured

Są różne typy wolontariuszy.

Matki Polki – pilnie odrobiły zadania domowe, szukają dziś zadań gdzie indziej.
Misjonarze – na palcu w-kółko-różaniec, a w oczach niebo.
Poobijańce – spędzili trochę czasu w więzieniu/(nie)zdrowo popili/zostawili kogoś gdzieś kiedyś.
Poszukiwacze i podróżnicy.
Święte Troski.
Uciekinierzy z utopii.
Ci, co biegają. Ci, co wrastają.
Co stoją. Co siedzą.
Zbawiciele świata – niezastąpieni. Mrówki o skrzydłach jak przeźrocza.
Na świeczniku. Na kolanach.
Z pieśnią na ustach. Z żałobą w sercu.
Odważni. Na miękkich nogach.

Jakiś czas temu usłyszałam, że jedna z pielęgniarek powiedziała o nas „krzesła”. „Przyszły krzesła”, „sporo dziś krzeseł”.

Gdy wyłuskałam to słowo z pogardy, zaczęło mi się nawet podobać.

Krzesło to przedmiot. Przedmiot użytkowy. Mebel z oparciem.
Całkiem przyjemnie mieć je w domu.

Można przysunąć bliżej.
Odłożyć ciężar.

Odpocząć.

  • Grunt to w negatywnym znaleźć pozytywne.
    Ale czy oby na pewno pielęgniarki zauważają ten pozytywny aspekt "krzeseł"?

  • "Wyłuskać z pogardy"… sztuka opanowana przez tak nielicznych.
    Chylę czoła!

  • czasem naprawdę lepiej zamilknąć… w przypadku tej pani byłoby lepiej…w moim przypadku w tej chwili również… zmilczę więc. A dla wszystkich "krzeseł" – słowo podziwu z mojej strony….

  • Anonimowy

    …moja Mama byla pielegniarka…dyplom zdawala w 50 roku….na zastrzyki ,jak pamietam, chodzila pieszo i daleko…czesto za dobre slowo…bo tylko tyle w domu mieli ludzie.
    …dla nas swoich dzieci szorstka byla….a wielka dobroc w dotyku i w zachowaniu miala przebywajac z chorymi …
    …jak czytam co piszesz czasem o pielegniarkach….to mnie szokuje!…czy nie ma juz takich, jak moja Mama?…

    co sie dzieje ?
    D.

  • Może one mówiły o Was krzesła w znaczeniu oparcia dla podopiecznych…

    Tak, krzesła są przydatne. Gdyby nie one to gdzie człowiek szukałby oparcia?

    krzesła przyjmują na siebie różnych ludzi i ich różne historie, smutki, radości, cierpienia, życie.
    Słuchają, trzymają, są. Tak jak Wy, a wśród Was, Ty

    Poruszasz jak zwykle.;-)
    Rzadziej komentuję twoje posty, bo
    to co trzeba było napisać, już
    napisałaś.

  • Zgadzam się z nitro, co trzeba napisać już napisałaś
    I nie rozumiem
    Dlaczego krzesła?

  • Wolontariusz na krześle obok łóżka pacjenta to częsty widok w hospicjum, rybenko.

    D., takie pielęgniarki, jak Twoja mama, są. Najwięcej takich spotkałam właśnie u nas.

  • To piekny widok
    Puste krzeslo obok cierpiącego człowieka to najgorsze, co może się przydazyc

  • Krzesla to ciekawe dla mnie okreslenie i dosc pozytywne rowniez, bardzo obrazowe przy tym…

    A w ogole, Zorko, swietnie piszesz. Doskonale opisujesz rozne typy woluntariuszy, a typ misjonarzy opisalas w sposob genialny! 🙂 Kocham to Twoje "a w oczach niebo" – i chyba caly dzien bede sie do tego zdania usmiechac :))

    Pozdrawiam

  • Anonimowy

    Po przeczytaniu tego niezwykle fascynującego,poruszającego tekstu odczułam ogromną tęsknotę za prozą Kornela Makuszyńskiego.
    Po prostu,za życzliwością dla siebie ,dla ludzi,za brakiem potrzeby
    definiowania ludzi i za przyjmowaniem
    ludzi takimi jakimi są

  • Trzeba starac sie patrzec na wszystko z pozytywnej strony. Takie patrzenie zawsze wyjdzie nam na zdrowie…
    Serdecznosci
    Judith

  • Mam maly problem z tym wpisem …. czy to proza czy juz poezja? 😉
    Piękny człowiek, pieknie piszący, pieknie czujący.

    Sluchalam Cie kiedys w Trójce.
    Pozdrawiam bardzo ciepło.
    I Dziękuję.

  • jak zwykle pięknie słowa ułożone..niosą ważną treść..

  • Anonimowy

    Hej Agnieszko,
    przeczytałam dziś Twój ostatni wpis na blogu i pomyślałam, że się
    odezwę. Ostatnią sobotę spędziliśmy w szpitalu na ostrym dyżurze. Aurelka (2,5 roku) bardzo dramatycznie zasłabła w samochodzie: brak
    kontaktu, niekontrolowane ruchy, uciekające oczy, wymioty, wiotkość,
    płytki oddech. Wyglądało to strasznie, jakby się gdzieś zapadała, skąd już nie ma powrotu. Na b. ruchliwej ulicy czekaliśmy na pogotowie, oszaleli z nerwów. Okazało się, że nagle skoczyła jej
    gorączka i dostała tzw. dziecięcych konwulsji gorączkowych. Nic
    groźnego, ale wygląda tak strasznie, że rodziców może przyprawić o zawał. Dość długo nie wracała do siebie, toteż spędziliśmy 6
    godzin w szpitalu na ostrym dyżurze, razem z jej braciszkiem i
    dzidziusiem-siostrzyczką. Gdy pierwszy stres miniął próbowaliśmy
    jakoś się odnaleźć w maleńkim pokoiku, z Emką śpiącą w wózku i
    co jakiś czas wymagającą karmienia piersią, Markiem biegającym i
    próbującym wduszać wszystkie alarmowe guziki, wyrywać kable ze
    ścian, rozbrajać monitory oraz Aurelką leżącą na łóżku, w
    gorączce, bardzo biedną. I wtedy przyszedł do nas młody chłopak, który przedstawił się jako wolontariusz. Zorganizował drugie krzesło(sic!), żeby mój mąż też mógł usiąść, przyniósł synkowi
    książeczki z oddziału pediatrycznego, zrobił nam herbaty i zajmował
    Marca, kiedy Timo musiał iść do toalety. Po paru godzinach przyszła
    jego zmienniczka, cudowna starsza pani, która wsparła nas głównie
    dobrym słowem i herbatą, wysłuchała wszystkich opowieści mojego
    synka o morskich stworach, a Aurelii przyniosła wydzierganego przez
    wolontariuszy szpitalnego misia pocieszyciela. Na tym oddziale, gdzie
    przecież nikt nie znajduje się planowo, wszyscy przyjeżdżają w
    karetkach i toną w chaosie badań, diagnoz i łez bliskich, te osoby z wolontariatu były jak ciche anioły. Jedyni, którym się nie
    śpieszyło, którzy wiedzieli gdzie co jest, kiedy być a kiedy
    odejść. Na odddziale leżeli głównie staruszkowie w stanie
    terminalnym, ale nie tylko, jakaś połamana nastolatka, dzidziuś,
    który połknął baterię. Ktoś obok umarł, ktoś dostał histerii.
    Rozdwajający się lekarze, pielęgniarki-sprinterki. Totalne
    szaleństwo, a ci wolontariusze, zrzeszeni w jakiejś australijskiej organizacji, byli
    jak kotwice i można się było ich uczepić, żeby się nie pogubić totalnie w tym morzu nieszczęść. Pamiętam, że kiedyś pisałaś o
    > potrzebie wolontariatu w polskich szpitalach. Nie mam pojęcia, czy
    gdzieś w Poznaniu są wolontariusze na oddziałach. W moich krótkich
    pobytach szpitalnych spotkałam tylko raczej bezużytecznych księży. W
    szpitalu w Niemczech też tylko jakaś pomoc duchowa, ale za to świetni rehabilitanci i opieka medyczna nie do porównania. Jeśli pielęgniarki Was lekceważą i zazdroszczą możliwości posiedzenia przy chorym, to już ich kompleksy wynikające z doli nie do pozazdroszczenia przecież. Ale jesteście potrzebni. A wolontariat w szpitalach to byłoby prawdziwe błogosławieństwo. WIęc jeśli
    działasz w tym kierunku – to z całych sił życzę Ci powodzenia i
    wytrwałości. Krzesła to obok łóżek najpotrzebniejsze meble!
    Wolontariatowy miś zrobiony na drutach już czeka w łóżeczku, zaraz
    kładę dzieciaki spać, a Aurelka bez tego misia nie chce już
    zasypiać. W nocy przynosi nam go do łóżka. Wolontariatowy
    miś-stróż.
    Julia

  • Dziękuję, Julio.

  • Ale ja też widzę te krzesła fajnie 🙂 Zorka, co by to było bez tych krzeseł? Armia zasuwa, myje, robi zabiegi, zmienia opatrunki, podnosi i prowadzi na toalety i zajechana jest. Co by to było, gdyby nie krzesłowa cierpliwość i czas?
    Wiesz co jest najcenniejsze dla tych ludzi?
    Nie to, czy dostali ładny opatrunek i bezbolesny zastrzyk.
    Właśnie to, co robią krzesła. Oni na to mówią "miłosierdzie". Najcenniejsze co masz do dania to swój czas, uwagę, potrzymanie za rękę, przytulenie – cokolwiek. Współbycie.
    Mówię Ci to ja, z praktyką idącą już w tysiące godzin na oddziale paliatywnym. Zrozumiałam to w końcu. Na początku latałam jak pershing – od rany do rany, od basenu do basenu, od cewnika, do cewnika, od pieluchy do pieluchy. Aż mnie kiedyś jedna pacjentka przytuliła i mówi: "dziecko drogie, zwolnij trochę, ty tylko biegasz i biegasz". Jakby mi ktoś przyłożył w łeb obuchem. Myłam, dotykałam, znałam każdy centymetr ciał. A tak prosta rzecz, jak przytulenie wydawała mi się naruszeniem prywatności. Bez sensu, nie?
    Teraz wiem.
    Czasem robię drinka i podaję przez słomkę. I słucham, słucham, słucham.
    I ostatnio z poszatkowanej parkinsonem mowy wyłuskałam: "jesteś dla mnie ważna jak córka".

    Pozdrawiam
    Agnieszka

  • Agnieszko, to są największe skarby!

    Hospicjum uczy życia – to wiemy obie. :*

  • Anonimowy

    Krzesła brzmią bezdusznie jak cała ta wielka Firma, która zajmuje się nami w potrzebie. Szkoda, że gdzieś w mozole mechanizmów zaginęła czysta misja niesienia pomocy bliźniemu. Trzeba mieć nadzieję, że kiedyś to się zmieni…
    Nadałaś nowego brzmienia dla słowo Krzesło i czytając Cie nagle ten bezduszny klamot nabrał barw i stał się bezcenny.
    Dobrze, że jesteście 🙂 każdy powód dobry by czynić dobro, często ważniejsi niż następne podanie pigułki.
    Dziękuję

  • Anonimowy

    Bo Wy , "krzesła" macie więcej serca , niż tzw. personel wykwalifikowany . Tylko w ramach
    " kwalifikacji" zabrakło ludzkich uczuć . Podziwiam Agnieszko , wielka robota – Jola W.

  • Anonimowy

    Zorka – wiemy :*

    Jolu, przepraszam, ale ja jestem personelem wykwalifikowanym, jak to nazywasz. I dziwnie się czuję, gdy ktoś próbuje to tak rozróżniać. U nas nie ma wolontariatu. To wszystko, o czym pisze Zorka, robi właśnie personel wykwalifikowany.
    Może to kwestia innego systemu. Nie pracuję w Polsce. Niemniej jakoś solidarność zawodowa i świadomość tematu karze mi się odezwać, bo znam wiele polskich pielęgniarek, które są i były bardzo oddane pacjentom. Znam też lekarzy, którzy oddanie pacjentom przypłacili zdrowiem i nie tylko. Tylko cicho o nich, bo jak to zwykle – lepiej "sprzedają się" czarne przykłady.

    Pozdrawiam
    Agnieszka

  • A propos personelu wykwalifikowanego, nasze psycholożki: http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/688877,psycholozki-ktorym-ze-smiercia-do-twarzy,id,t.html
    🙂

  • Anonimowy

    Nigdy nie byłam wolontariuszką. Ale poznałam hospicyjne krzesło. Byłam tylko młodszą przyjaciółką. Pojęcia nie miałam, co robić, nikt nie uczył, sama nigdy nie widziałam. Więc tylko byłam. Wiedziona intuicją i sercem. Słuchałam, przytulałam, poprawiałam kołdrę. Czasem nawet się śmiałam. Widziałam, jak rozjaśniają się przy mnie Jej oczy.
    Byłam w takich momentach, pomimo wszystko, najszczęśliwszym krzesłem świata.
    To szczęście niosę w sobie kolejne przez kolejne dni, które Ona spędza już po Jaśniejszej Stronie Świata.
    Margolka

  • Anonimowy

    Do Agnieszki…wybacz kochanie , ale miałam na myśli tylko ten
    " bezduszny " personel wykwalifikowany. Nie miałam zamiaru generalizować , jeżeli tak wyszło to BARDZO SERDECZNIE PRZEPRASZAM TYCH KTÓRZY MAJĄ SERCE.
    Rozumiem , że szacunek należy się i służbie medycznej i pacjentom . Proszę o wybaczenie tych , którzy czują się urażeni – Jola Wawrzynek ze Śląska ( siostra niedawno zmarłego na SM Romka)

  • Anonimowy

    Jolu, w porządku, ja rozumiem, że człowiek przeżywszy na własnej skórze kontakt z tą bezduszną częścią – której istnienia nie mogę i ja zaprzeczyć – ma ochotę …. (tu pominę niecenzuralne słowa, którymi sama bym to nazwała). Przykro mi, że straciłaś Brata i jak się domyślam, musiałaś doświadczyć karygodnych zachowań ze strony personelu medycznego.
    Kilka lat temu sama miałam ochotę popełnić czym karalny na jednej "lekarce" ze szpitala dziecięcego na Niekłańskiej w Warszawie za to, co zrobiła mojemu dziecku i do tej pory jak to wspomnę, to mam ochotę.
    Myślę, że znam to uczucie.
    Pozdrawiam
    Agnieszka

  • u nas na oddziałach nie ma wolontariuszy, przynajmniej ja się z nimi nie spotkałam. a zdarzyły mi się pobyty z dziećmi parotygodniowe. szkoda, bo w wiekszości przypadków nie było na czym tyłka posadzić i to dosłownie. dziecko maleńkie w łóżeczku, a ty kobieto po cesarce siedź na posadzce albo lewituj 😉 przydałoby się krzesło

    moja mama też jest pielegniarką, ale taką z powołania i miała to szczęście, że pracuje z dziećmi w punkcie szczepień. uwielbia tą pracę od już 35lat

  • Anonimowy

    Agnieszka i Wy przywracacie wiarę w ludzi. Fakt , że nie mieliśmy szczęścia w zetknięciu z personelem medycznym , ale wspaniale wspominam czasy gdy w Szpitalu w Rybniku ordynatorem była dr Anna Dragon , prowadząca jedyny na całą Polskę Oddział Rehabilitacyjny specjalizujący się w SM . Na zaproszenie dr Joanny Woyciechowskiej wyjechała na kilka m-cy do Stanów i już nie było do czego wracać. Wtedy wielu pacjentów straciło szansę na jakąkolwiek pomoc w leczeniu … smutne wspomnienia . Dr Dragon zrobiła wiele dobrego w życiu mojego brata , będąc specjalistą i człowiekiem. Nie wiem , gdzie teraz się znajduje , ale serdecznie ją pozdrawiam . Ukłony dla wszystkich – Jola Wawrzynek

  • Nie mam pojęcia co miała na myśli pielęgniarka, ale Twoja interpretacja ujęła mnie za serce, myślę że każdy człowiek chciałby mieć taki "mebel z oparciem, przysunąć bliżej, odłożyć ciężar…odpocząć"

  • Anonimowy

    Piękny wpis taki cichy i spokojny.

    PS. Zorko przepraszam że tutaj o to pytam ale czy wiesz coś może na temat filmu o Joannie,czy będzie go można kiedykolwiek zobaczyć?Tak bardzo na niego czekamy.Serdecznie pozdrawiam Asia.

  • Anonimowy

    zmarła ostatnio moja pacjentka
    trafiła na oddział za późno, z wolą walki ale bez swiadomosci stanu
    krwotok, potem kolejny, kolejny
    rano juz agonia
    ale serce biło jakby na przekór cichnącym oddechom
    dzwonilam do syna co kilka minut, mial wylaczona komorke
    wlaczyl za pozno
    zanim sie wszystko skonczylo
    zasunelam parawany
    potrzymalam za rekę
    zamknelam oczy
    mimo ze obok kilkunastu pacjentow potrzebujacych – ale jednak mniej
    nie moglam jej zostawic samej
    byłam przez chwilę krzesłem…? to i dobrze.
    Kolejny raz, niedawno – tez krwotok – i tylko te przerazone oczy na chwile przed zamknieciem
    serce silne, biło przez prawie godzinę bez oddechu – "pacjent niereanimacyjny" w obserwacji prowadzącego
    zresztą płuc zalanych krwią nie dało się wzruszyć – próbowałam każdym możliwym sposobem
    i tez nie mozna zostawic – krzesło to samo tylko osoby się zmieniały, bo dyżur mocno ostry
    krzesło – dobre, bardzo,bardzo przydatne
    Anna

  • Anno, dbaj o siebie. Sporo sił potrzeba w takiej pracy. Dbaj, odpoczywaj, ładuj akumulator.

    Ps. Asiu, film nie wcześniej niż w przyszłym roku.

  • Anonimowy

    Dziewczyny , jesteście wyjątkowe . Krzesło nie trzyma za rękę , Wy tak. Wszystko co napiszę to głupoty, po raz pierwszy brakuje mi słów . Tak trzeba, tak jak Wy … Jola W.

  • Przeczytałam również komentarze. Dla mnie określenie krzesło w stosunku do wolontariuszy znaczy tyle co wsparcie. W tym słowie mieści się wszystko, dobre słowo lub milczenie w zrozumieniu, trzymanie za rękę, rozmowa… informacja kiedy jest potrzebna, i współczucie, mądre z miłością i oddaniem dla drugiego człowieka.
    Jesteście dla nas darem! dla nas i naszych chorych bliskich.
    z wielkim szacunkiem
    Ewa

  • Anonimowy

    22 lutego minął rok, odkąd na parę sekund stałam się krzesłem. Śmierć mojej Cioci przyszła niespodziewanie dla niej jak i dla mnie. Godzinę przed jej śmiercią czułam, że coś jest nie tak. Jej oddech przypominał stary zepsuty samochód. Ciocia (a właściwie siostra mojego dziadka) była osobą starszą, miała 89 jak zmarła. Absurdalnie to zabrzmi, ale gdzieś z tyłu głowy człowiek spodziewał się, że któregoś dnia jej zwyczajnie zabraknie. Nie spodziewałam się jednak, żę to mnie wybierze, że to ja mam ja trzymać za rękę i być krzesłem.
    Czytałam Synkowi bajkę na dobranoc, pamiętam była to królewna Śnieżka i ten fragment jak Śnieżka leży w szklanej trumnie, coś mnie tknęło, poszłam do Niej do pokoju i tam wszystko się skończyło. Po płaczu, zaraz otarciu łez, telefonie na pogotowie, poszłam do Synka pokoju. Miał wtedy 4 lata. Zapytał co się stało, odpowiedziałam, żeby się nie bał. Zapytał co się stało z Ciocią (tak ją wszyscy nazywaliśmy), ja na to, że nic. Pamiętam, moje małe mądre dziecko powiedziało- Mamo, nie oszukuj, Ciocia poszła do nieba?.
    Wtedy oboje byliśmy krzesłami.

    dobrze, ze jesteście
    pozdrawiam i sił życzę
    Kasia

  • Anonimowy

    wyłuskać z pogardy

    brawo

  • "Odważni, na miękkich nogach" Czasem to jeden i ten sam typ 🙂 Pozdrawiam cieplutko!!

  • Tak. 🙂