Parasolfeatured

Profesor o zabawnym nazwisku oprowadza mnie po przedwojennym mieście.

– Tam, gdzie teraz jest biuro podróży, była księgarnia, a wcześniej niewielka cukiernia, dwa, trzy stoliki. I w tej cukierni raz w tygodniu jedliśmy ciastka z kremem. Ale to nie był taki krem, jak teraz. Prawdziwe masło i śmietana. Umówiłem się z nią w tej kawiarni. Ciastko zsunęło się na podłogę, myślałem, że zapadnę się pod ziemię. A ona chwyciła mnie za ramię i się uśmiechnęła.

– Długo nie mogliśmy mieć dzieci. I w końcu, po sześciu latach, żona była w ciąży. Ciężki poród, córeczka urodziła się martwa. Wózek, który odkupiliśmy od przyjaciół, trzeba było zanieść do piwnicy. Pamiętam, niosłem go po schodach. Sąsiad powiedział, żeby nie chować, że tu na klatce raczej nie ukradną. Nic nie odparłem wtedy, ale z piwnicy nie wyszedłem przez dwie godziny. Ona nie mogła widzieć. Musiałem być silny, musiałem pomóc. Matka chyba cierpi najbardziej.

– Pamiętam te wszystkie wózki. Mieszkaliśmy obok ogrodu botanicznego i zaczęliśmy w maju wychodzić na spacery. Bo wcześniej nie. Mocno trzymała mnie pod rękę, jakby miała upaść.

– Długo nie mogła wrócić do szkoły, nie była w stanie stanąć przed klasą i mówić. Brałem więcej uczniów na korepetycje i jakoś dawaliśmy radę.

– Cmentarz mieliśmy obok domu, chodziliśmy codziennie. Teraz żona jest pochowana w grobie z Krysią. Mam je razem. Krysia miałaby dziś przeszło 60 lat. To trudno zrozumieć, wie pani? Jak ktoś tego nie przeżył, trudno pojąć. Że się wciąż liczy, że się pamięta.

– Nie pytam, czy pani ma dzieci, bo to jest osobiste pytanie. Nigdy nie lubiłem takich pytań i tego, jak człowiek się potem czuje.

– Urodził nam się syn, mamy wnuka. On teraz jedzie do Stanów. Skończył studia z wyróżnieniem, mieszka z miłą dziewczyną, ale nie mają czasu się pobrać, teraz jest trochę inaczej.

– Do dziś piszą do mnie kartki byli uczniowie. To już starsi ludzie. Tyle historii, ciekawych miejsc. Czasem, choć teraz już rzadko, ktoś mnie z nich jeszcze odwiedzi.

– Żona zmarła pół roku temu. Na raka płuc. Bardzo się męczyła. Mi też coś tam wykryli, jakieś dwa lata wcześniej, ale się udało i odłożyłem na potem. Teraz mogę chorować. Mam 92 lata i całe życie za sobą. Nie chcę się leczyć, jestem zmęczony. Wszystko, co najważniejsze, mi się przydarzyło. Teraz tylko koniec, ostatnia samotność.

– Pora umierać. Taki film był nawet, widziała pani? Nie boję się. Właściwie czekam.

Gdy widzieliśmy się po raz ostatni, poszukał mojej ręki. Nigdy nie miałam śmiałości go dotknąć, opowiedzieć o sobie. Położył dłoń na mojej. Nie puszczał długo.

– Cieszę się z tych naszych spotkań. Dziękuję, że pani słuchała. Niech pani będzie szczęśliwa, moje dziecko.

Grób Krysi, żony i profesora jest obok mojej uczelni.
Przy starym drzewie, rozłożystym niczym parasol.

  • Piekne! Tez bym chciala tak powiedziec pod koniec dlugiego, dobrego zycia. Ten wozek wycisnal mi lzy z oczu – to fakt ten kawalek serca nigdy sie nie goi…

  • Jestem poruszona. Nie wiem co więcej powiedzieć, bo jak zwykle wprawiasz mnie taki zachwyt i zadumę, ze nie umiem tego wyrazic.

    Justyna

  • płaczę…życie jest pięknem, które jest w nas.

  • Pora umierać…

  • Jak to mówię… spotkałaś na drodze historię … Bardzo lubię takie rozmowy jak siedzę i czekam na neurologa… Mam nawet takie już osoby, co opowiadają dalszy ciąg przy kolejnym spotkaniu. Człowiek Historia… zawsze cudna. Jak i Twoja

  • Popłakałam się…

  • Anonimowy

    I Ciebie nigdy nie jest byle jak, dzięki Tobie mam zdrowe …..uczucia- dziękuję- Jola W.

  • Raka płuc? Męczyła się?
    Dziadek. Mój dziadek, którego odwiedzałam dzień w dzień, jeden uśmiech jego powodował u mnie buzujące szczęście. Nie wykonana biopsja, męki nad mękami i śmierć męczeńska. Ostanie chwile w szpitalu, obiecałam, że przyjdę. Pamiętam jak nosił te koszule, które mam teraz w swojej szufladzie, pamiętam jego krzyki z bólu, jego łzy z niemocy i żalu, pamiętam jak był ze mną i mówił, że zamęczę go gadką, pamiętam i nie zapomnę, a wiesz Agnieszko dlaczego? Bo zawsze będę nosiła go we własnym sercu, bo był tak wspaniały. Trudno było go oderwać od książki, choć przestudiował całą bibliotekę. A teraz Święta, minęły 2 tygodnie od jego śmierci. Nie zapomnę pogrzebu, nie zapomnę odmawianego Różańca. Ból, ale nie będę płakać, bo będzie się smucić. Taka głęboka rana jakby zadana "włócznią w serce". Kocham go! I piszę tu, bo jesteś tak wspaniałą i wyrozumiałą osobą, którą to jakoś przejmie, a nie podejdzie neutralnie. Dziękuję Ci, że piszesz tego bloga i mnie czegoś nauczyłaś. Ja po śmierci dziadziusia uświadomiłam sobie wiele, ale głównie, że muszę dbać o ludzi mi bliskich, a wiesz czemu? Bo szybko odchodzą, za szybko.
    Pozdrawiam. Wesołych Świąt.

  • Kinga poruszyłaś mnie…

    Tulę, mocno, bo nie umiem nic powiedzieć. Wspomnienia wróciły.

    Justyna

  • Kingo, mam wielką nadzieję, że do tych bliskich zaliczasz też siebie. :*

  • Totalnie mnie wzruszyłaś. Nic więcej nie napiszę. Grobu poszukam, pomodlę się.

  • Anonimowy

    Poszukam grobu. Zatrzymam się na chwilę. Bardzo mnie wzruszyłaś.