Mariafeatured

Moszczą się we mnie kolejne historie, doklejam im twarze i tło.

Maria ma miękkie, siwe włosy ułożone w kok, uśmiecha się pogodnie. Rozmawiamy o szkole. Ja – przez chwilę pani od polskiego, Maria – wiele lat pani od matematyki; wspólny mianownik.

Matematykę trzeba zrozumieć. Jedno wynika z drugiego – logicznie, bezpiecznie. Jeśli potkniesz się na czymś, dalej poruszasz się po omacku. Maria, lat 9, posiłkując się danymi, oblicza grubość albumu. Coś nie wychodzi. W wiejskiej szkole siódemka chłopskich dzieci, w domu też nikt nie pomoże. Maria myśli, liczy – wciąż nie tak, wciąż dwa razy za dużo. Olśnienie przychodzi po kilku godzinach: nie można mnożyć przez ilość stron, a ilość kartek! Tę ważną chwilę Maria poniesie aż do hospicjum. Matematyka zaczęła jej się właśnie wtedy.

– Jeśli się wysilisz, znajdziesz rozwiązanie. Potrzeba tylko cierpliwości do wielu nieudanych prób.

Maria mówi o swojej babci. Stawała przed nią w wykrochmalonej bluzce i recytowała wiersze, których wychowawczyni kazała się nauczyć. Babcia pilnowała postawy, dykcji, intonacji. Polskie słowa mówiło się w domu starannie. Tylko „Stalin” jakoś nie przechodziło przez gardło.

Gdy ojciec-kułak trafił po wojnie do więzienia, opowiadał o niewielkiej celi, w której umieszono dwunastu mężczyzn. Na środku jedna prycza. Wiele miesięcy spali kładąc głowy na materacu – poduszce. Dwunastu apostołów w przedziwnym, promiennym układzie pływaczek synchronicznych.

Długie miesiące więzienia ojca zmieniły się Marii w opowieść, opowieść zmieniła się w kadr, w zdjęcie z albumu pamięci – którego grubość Maria całkiem sprawnie mi dziś wyliczy.

Oglądam też inne zdjęcia, jak choćby to:
Jesienny wieczór, w kuchni na stole naftowa lampa. Babcia w skupieniu szyje płaszczyk, matka ceruje bieliznę. Czterech braci pod stołem. I Maria. Ojciec czyta wszystkim „W pustyni i w puszczy”.

–  Zobaczyłam wyraźnie drzewo, na którym schowała się Nel. Ogromne niczym stary dąb. Po latach, gdy obejrzałam film, nie mogłam się nadziwić: Nel schroniła się na …krzaku. Wtedy zrozumiałam, jaką potęgą jest wyobraźnia. Ile zyskaliśmy przy tej lampie w kuchni.

I to:
Babcia korygowała całą piątkę; dzieci miały mówić starannie. Żadnych chłopskich naleciałości, zmiękczeń, swojskich ozdobników.

– Raz ośmieliłam się poprawić tatę. Gdy powiedział: „dzieci, jedziemy do Łekna”, wyrwałam się przed szereg: „Tato, nie mówi się ‚łekna’, mówi się ‚okna'”.

Śmiałyśmy się przy łóżku we trzy.

Zdjęcia Marii oglądam mimochodem. Wartość dodana. Maria nie jest chora, nie leży w hospicjum. Rano upina włosy, zakłada wyprasowaną koszulkę wolontariusza, płaszcz i idzie na przystanek. Spotykamy się przy łóżku Asi.

Oglądamy album. O wzorowo obliczonej grubości.
W czasie, którego nikt nie pogania, nikt nie zatrzymuje.
W miejscu – polanie.
Z naftową lampką na stoliku.

Widzimy wyraźnie.

.

  • Podziwiam, Panią Marię i Panią, Zorko.

  • Czytając dzisiejszy wpis pomyślałam, że zazdroszczę osobom z którymi ma Pani kontakt. Tak trudno dziś o taką "uważność" w kontaktach międzyludzkich, wszystko takie powierzchowne…a u Pani zawsze głębia. Jest Pani skarbem…

  • Anonimowy

    Kochana Zorko, czytanie Twoich wpisów budzi z letargu uśpionych uczuciowo, ja często przeżywam wstrząs choć nie uważam się za nieczułą.Czuję cała sobą każdą literkę, każdą historię…to takie…żeby nie przesadzić….wyjątkowe. Przepraszam, nie znajduję właściwych słów- dziękuję że jesteś…bardzo potrzebna…-Jola W.

  • Anonimowy

    Zajrzałam do Zorkowni niedawno,przypadkiem. Od tego momentu śledzę codziennie 🙂
    We własnym zabieganiu, we własnych małych i dużych problemach znajduje czas na refleksję. Czas bardzo mi potrzebny
    pozdrawiam

  • Anonimowy

    Przepiękny blog. Dziękuję, podziwiam i pozdrawiam.

  • Agnieszko, Zorko – bądź.

  • Niesamowite, że są takie miejsca w internecie.
    🙂

  • AG

    Talent do pisania. Do życia. Dziękuję. Zaglądam i wsiąkam. Kot