Najazdfeatured
…
Rytm dnia ustawia mi miasto na „O”. Punkt dwunasta, wybijam.
Mijam kiosk, aptekę, sklep z ciuchami, kaplicę, bar, drogowskazy. Zamiast aut suną łóżka, blaszaki z obiadem, sprzątające kombajny.
Prawdziwe polis pod dachoskłonem.
Japończycy tym razem bez aparatów; laptopy w pokrowcach, notatki pod pachą, przerwa w transmisji studenckich danych. Do windy drobię za nimi jak gejsza.
Bram miasta strzeże domofon – się dzwoni, się czeka, się wstępuje. W samo południe. Ręce myte zgodnie z ruchem wskazówek. Paznokcie krótkie, bez lakieru, dłonie sprane, używane. Lubię.
W centrum ty, niczym Ellenai z obrazów Malczewskiego; na pierwszym planie stopy. Prostopadłe.
Jestem – mówię.
Jesteś, mrugasz.
Za głową ściąga: saturacja ok, ciśnienie w miarę. Wiem, na jaki wykres patrzeć, gdy opowiadam. Wiem, kiedy przestać, kiedy rozczesać ci myśli – powyżej stu piętnastu czegoś.
Udaję kuzynkę; w „O” nie ma miejsca dla przyjaciół. Gram świetnie, na wielu bębenkach. Dziś pierwszy raz się wydurniam. Opowiadam o komiksach, które rysuje twój syn:
– Wszystko fajnie, jest fabuła, ludziki mają ręce i nogi, tylko nie rozumiem, dlaczego wciąż atakują je jakiś siki, kupska i latające wucety… Dziwne to twoje dziecię, zdecydowanie!
I stał się cud. Cud prawdziwy.
Uśmiechnąłeś się tak szeroko, że zobaczyłam zęby.
Najpiękniejszy pierwszy uśmiech, jaki widziałam.
Wyrwa w murze.
Do torby spakowałam „Mikołajka”.
Najeżdżam na miasto.
.
-
Jarek Zawojowski
-
rybenka
-
Ańa – the Painting Mum
-
Ewa
-
Dorothea
-
mama FiK
-
elw
-
Anonimowy
-
Anonimowy
-
jaskoolka
-
Wilczyca
-
ewa
-
Anonimowy
-
-
overfifty
-
Anonimowy