Całofeatured

Jadę autem.
Przepraszam: stoję autem. Korki – miejskie zatory i paraliże.

Trenuję obecność.

Na lewo kasztanowce z kolczastymi macicami i obietnicą kasztanów. Pobocze w trawie, chwastach i drobnych śmieciach. Sporo drzew. Patrzę na niepowtarzalny układ konarów, kształt gałęzi, liście gotowe do lotu. Przede mną i za mną półprzejrzyste kapsuły, a w nich ludzie – powrastani, jak ja, w fotele, przyssani do kierownic.
Przemieszczamy się, zazwyczaj w letargu, chcąc minąć ten czas, przeskoczyć, wymazać. Jedyna forma obrony to próba przeoczenia owego jałowego tu i teraz – zatem albo obracamy w głowie to, co było, albo karmimy się tym, co będzie.

Patrzę na was, na nas.
Oddychamy miarowo i jest w tym pełno bezwiednej miłości. Nasze czoła gładzone tysiąckrotnie przez mamę, starannie opatrzone niegdyś kolano, brzuch dotykany z czułością i troską, delikatnie całowane usta, radośnie ściskane ramiona. Jesteśmy kochani.

Wtedy.

Tu, teraz.

Potem.

Moje neurony lustrzane, niczym satelitarne talerze, kierują się to w jedną, to w drugą stronę, poruszane zgodnym ruchem ławicy. Myślę o was za mną, myślę o was przede mną. Jesteśmy niczym wielka pępowina. Nieważne, że zmęczeni, obarczeni, może rozczarowani.

Uśmiecham się – wreszcie bez pośpiechu – w tym wyjątkowym korku.

Nagle mocno czuję swoje ciało. Ciało, o którym tak niewiele myślę, w którym czasem się duszę, ale bez którego nie mogę nic. Ciało, o które tak mało dbam, którego zawzięcie używam, a gdy protestuje – złoszczę się, że przeszkadza i wymagam podwójnie.

Kilka miesięcy temu poznałam w hospicjum sędziwego rektora pewnej znamienitej uczelni. Długie godziny serdecznych opowieści. Na koniec dostałam od niego tylko jedną radę. Wiem, że mnie lubił i długo myślał nad owym memento.

– Zrobiłem wszystko dla swojej głowy i ducha. Doktoraty, książki, habilitacje, profesury, sympozja, artykuły, dyskusje… Ciało zostawiłem zupełnie. Teraz ono, niedołężne, bezradnie zamknęło moją aż nadto sprawną głowę w potrzasku. Nie poradzę już nic. Mówię to pani, bo jest pani mądra i dobra. Proszę nie popełnić mojego błędu. Niech pani to zapamięta. Proszę dbać o swoje ciało, jeździć na rowerze, pływać. Proszę je pokochać, nie spychać na margines.

Tyle rozczarowań przeszłam z tobą, ciało, tyle bólu.

Zobaczyłam cię tu i teraz, wśród innych ciał. W tym pełnym sensu korku.
Zobaczyłam bez gniewu, zawodu.

Znów się uczę.

I wciąż w drodze.

.

  • Anonimowy

    Czytam, czytam, czytam…Podziwiam za mądrość, za wrażliwość, za piękną duszę…Dziękuję. Pani blog pozwala wierzyć , że są uczciwi, piękni duchowo ludzie tacy jak Pani. Choć blog dotyka trudnych spraw jest ukojeniem…Dziękuję raz jeszcze i proszę o nowe wpisy…Joanna

  • Profesor miał rację.
    Posłuchaj go.
    Warto.
    Pomimo rozczarowań, które sprawiło ciało…
    Proszę jeździć na rowerze – ja też jeżdżę.
    Chodzić po górach, pływać.
    Koniecznie, koniecznie, kochana!

  • to jest coś dla mnie.
    od lat udaję, że się nie widzę w lustrze.

  • Anonimowy

    Agnieszko,jesteś niesamowita…..po prostu WSPANIAŁA!!!!!!!!!
    Anita

  • Anonimowy

    W taki sposób pisac o korku…tzreba miec talent

  • Pani wrażliwość ujmuje mnie i przejmuje. Chylę czoła. Podziwiam. Uczę się. Dziękuję!!!

  • Piękno stąd bije i wrażliwość, będę tu zaglądać.
    pozdrawiam
    Maggie,
    http://maggiebb.blogspot.com/

  • Anonimowy

    Cudne cudne cudne….. Przypadkiem ( a może nie przypadkiem, bo coś mnie w tym kierunku zawsze pchało ) trafiłam na Twój blog. Dziękuję…tacy jak Ty pokazują, że to wszyetko MA SENS ma sens ma sens….
    Pozdrawiam serdecznie
    E.

  • Anonimowy

    Niesamowity blog i niesamowita opowieść…siłą woli walczył, aby dotrwać…