Obrazekfeatured

Jestem na ogromnym, nowym stadionie. Pierwszy raz w życiu czekam na mecz. Wokół pełno kibiców w szalikowych stułach. Próbuję wraz z innymi wolontariuszami pokruszyć stereotypy – stąd nietypowe może miejsce na zbiórkę pieniędzy. Jestem z rodziną, synek z dumą niesie tekturową puszkę. Kibice synchronizują się wspólnym basem.
Nie boję się tych ludzi, raczej przyglądam się z ciekawością. Uśmiecham się, odważnie patrzę w oczy, rozmawiam – moje dziecko robi to samo. Wiem, że ma wydarzyć się coś wielkiego. Czas piętrzy się, wzbiera i nabrzmiewa, sama chyba też na coś czekam.

I nagle wszystko staje się jasne.

Czuję się jak pewien filmowy żebrak prowadzony któregoś ranka przez Amelię. Ślepiec, który znów widzi miasto. Ślepiec, wokół którego tańczy światło.

Pamiętasz, Marku? Pisaliśmy list.
To były ostatnie dni, ostatnie słowa do synów.
Namówiłam Cię na tę intymność bez pewności, że mi wolno, że mam prawo.

Kochałeś sport. Sport zresztą cię uratował i wychował. Hokej na trawie, piłka, trener – to zamiast matki, która siedziała w więzieniu, która piła, to zamiast ojca, który wyparował, to zamiast babki, która miała zbyt wielu kolegów… Dzieliłeś potem tę pasję z synami.

Czasem sport to jedyny sposób na męską rozmowę, na to, by usiąść obok, by poklepać dziecko po ramieniu, by jakoś DAĆ ZNAĆ.

Przypomniałam sobie fragment listu:
„Zobaczycie, spotkamy się jeszcze wszyscy na nowym stadionie…”

Stadion niczym raj, kraina marzeń.
Umarłeś przed wielkim otwarciem, jednak w każdym pachnącym tytoniem kibicu widziałam Twoją radość i przejęcie.

Słone wzruszenie.

Zabrałam Cię na ten mecz, Marku.

Spotkałam Cię na stadionie.

W sercu.

Niepotrzebne skreślić.

.