Możliwośćfeatured

Upiekłam chleb, kupiłam delicje (zemsta na Marku za dokarmianie mnie wczoraj), wrzuciłam do torebki chorwacki kamyk i ruszyłam w drogę.

Deszcz, wszędzie deszcz – szyby auta się pocą, oczy się pocą.

Skupiam się na drodze tyle ile muszę – za parawanem powiek widzę obrazy ze świata, którego Marek już nie dotknie: jezioro z łódką pośrodku, las pełen grzybów, podopieczni, których wyciągał z nałogu, parujące garnki pełne jego zup, bigosów i mięs.
Marek to jedna z najbliższych mi osób; znów przyszedł czas, gdy w hospicjum jestem codziennie.

Wchodzę.
Wychudzona twarz, poszarzała skóra, niedomknięte powieki.
Który to już raz widzę ten obraz, który to już raz Wiem…

Próbuję jednak nie skupiać się na tym, co wiem. Ważny jest ten dzień, ta chwila, to, że udało nam się jeszcze raz spotkać.

Dotykam lekko jego dłoni, próbuję sprawdzić, na ile zmorzyły go leki.
Marek otwiera zmęczone bólem oczy, jest przytomny, poważny, smutny.
Na obrzeżach obu tęczówek pojawiła się jasna obwódka. Kolejna zmiana.

-„Śpisz sobie?” – pytam tylko, by jakoś zacząć.

Przeczący ruch głową, blady uśmiech zwrotny.

Bez słowa wypakowuję chleb, słodycze, zaglądam do Stasia i piłkarza.
Wiem, że Marek się cieszy z mojej obecności, ale wolę dać mu jeszcze trochę spokoju. Za chwilę będzie obchód, potem zastrzyki, mycie podłogi – szanuję ciszę, która właśnie się sączy, choć ego wyje.

Zaglądam na dół – w kaplicy trwa msza za Renię. Byłam na jej pogrzebie, na więcej nie mam sił.
Ze względu na córkę zostaję tam jednak i jakiś czas świecę żółtą koszulką wolontariusza. Córka Renaty jest wysoka i smukła niczym młoda topola. Widzę, jaki ciężar nosi na plecach, jak się garbi, kuli ramiona, jak chce zniknąć, by na chwilę odpocząć od żalu.
Robi się duszno, tracę cierpliwość dla ślimaczego tempa rytuałów, myślę o Marku.
Wymykam się po kazaniu.

Obok Marka dwie lekarki; pielęgniarki donoszą zastrzyki.
Człapię bezradnie po korytarzu. Za szybko to wszystko idzie, nie mogę sobie darować, że wcześniej go nie znalazłam. Mija przecież drugi tydzień jego pobytu.

Po kilku chwilach, tradycyjnie, jedziemy na papierosa bez smaku.
Ubieram mu szary polar, pomagam wsunąć kapcie i wyplątać się z rurek (cewnik, pompa do morfiny). Marek przesiada się na wózek. Montuję cewnik, narzucam koc.
Ból, cholerny ból znów gra pierwsze skrzypce. Marek podkurcza raz prawą, raz lewą nogę, próbuje wytrzymać chwilę poza łóżkiem.

3-4 płytkie zaciągnięcia z widokiem na deszcz.

-„Wracamy.”

I już wiem, że za późno na jakikolwiek spacer po ogrodzie; Marek nie wytrzyma nawet jazdy w stronę wewnętrznego tarasu.

Poprawiam poduszki, strzepuję kołdrę, Marek ponownie stapia się z łóżkiem.

Herbata dla Stasia, kawa dla Marka; słodzę, mieszam, płuczę, ścieram plamki wody ze stolika. Następuje rytualna wymiana czekoladowych łakoci– Staś częstuje Marka, Marek podaje coś dla Stasia. Dziadek Staś ma niesprawne dłonie, karmię go więc i poję. Marek leży z zamkniętymi oczami próbując zebrać się do kupy po papierosie.
Ból się przytępia. Widzę, że Marek czeka (wpatrzone we mnie oczy), aż przysunę zielone krzesło i pogadamy.

Wreszcie krzesło i siad.
Też na to czekałam.

Ulga – znów widzę starego Marka, który opowiada o wyczynach w kuchni.
Mijają dwie godziny.

Gadamy po męsku – żadnych zwierzeń, przymiotników.
Wiemy o sobie na tyle dużo.

Czas mija nieubłaganie, muszę odebrać synka.

Marek 20 września skończy 49 lat.
Mam nadzieję.

Od soboty zaczynam studia. Początkowa radość (… „dostałam się!”, „po tylu latach znów na uczelni!”) miarowo przemienia się w smutek. Istnieje możliwość, że zmarnuję tam sporo czasu. Dwa razy do roku mam zjazdy tygodniowe: 12 godzin dziennie, 7 dni wykładów. Pierwszy zaczyna się 18-go września…

W dniu urodzin Marka będę zawekowana na uczelni.
12 godzin przestępowania z nogi na nogę – namiastkę tego miałam na dzisiejszej mszy.

Bardzo jednak chcę mieć taki problem, mieć tę MOŻLIWOŚĆ, bezcenny pretekst, by wyrwać się wcześniej i spędzić z nim urodziny.

Ostatnie.

.

  • Dla Marka jeśli doczekał szczęścia i spokoju. Czytam Twój blog przez ostatnie kilka dni. Z jednej strony herbata z drugiej chusteczki, płaczę pozytywnymi łzami. Wstaję rano i czuję się szczęśliwa, karmię się Twoją dobrocią i energią. Ja nie mam tyle odwagi i siły. Uczę się wiele od Ciebie, od Twoich przyjaciół. Dziękuję Ci za tego bloga.