Oftopikowofeatured

Odkładam tu ciężkie rzeczy, by iść dalej.
Blog spełnia swoją funkcję – idę dalej.

Tym razem zrzucę obrazy niezwiązane z hospicjum, które boleśnie wlokę za sobą, przepraszam. Właściwie jeden obraz, parę sekund.

Mój synek idzie do pierwszej klasy.
Pakuję piórnik, podpisuję farby, plastelinę, 16-kartkowe zeszyty, składam koszulkę na gimnastykę, wącham nowe książki.
Wszystko to smakuje inaczej, mocnej; zatrzymuję się nad każdą z tych rzeczy, bo wiem, że mogło ich nie być.

Chorwacja, ostatni wieczór przed wyjazdem, ostatni spacer.

Hitem tegorocznych wakacji były wszelakie drabinki. Mały w przeciągu dwóch tygodni zaliczył ich kilkadziesiąt. Schemat zawsze podobny: ściąganie sandałków, pozycja przodem do pomostu, stópki na jeden, dwa szczebelki, chichot i z powrót do stanu wyjściowego.

Zbieram kamienie, duży spaceruje.

-„Mamo, mogę na drabinkę?”

-„Ok, tylko ściągnij buty.”

Ostatnie kamienne łowy, skupiam się. Nagle słyszę wielki plusk. Prostuję plecy.

Na pomoście nie ma mojego dziecka.

Na pomoście nie ma drabinki.

Gładka woda.

I wiem, wszystko już wiem – koniec.

Kilka sekund totalnego paraliżu, betonowe buty; czekam nie wierząc, że mały, który nie umie pływać, wypłynie jakimś cudem na powierzchnię.

Duży, jak strzała, rzuca się do wody. Ocucona, robię to samo, topię przewieszoną przez ramię kamerę, gubię klapki. Nie nurkuję, nie mam sił.
Robi to duży.
Nie ma go całą wieczność – zdążyłam zobaczyć nieprzytomne dziecko, karetkę, która przyjeżdża w tę dzicz godzinę za późno, zbiegowisko ludzi, policję, wreszcie twarz mojej mamy. Usłyszałam swój dziki krzyk, widziałam woskową twarz dużego.

Wynurzyli się.
Mały płakał i krzyczał w niebogłosy.

Oddychał!

Jacyś ludzie przynieśli wodę i ręczniki. Chowałam twarz, wtulałam w siebie dziecko, nie mogłam uwierzyć, że znów stoimy na tej granicy.

Pamiętam ją wyraźnie, choć do tej pory otaczały ją szpitalne mury, choć do tej pory towarzyszył jej szelest respiratora. Tym razem pole walki, w którym przypadek gra główną rolę, rozrosło się niemiłosiernie, tworząc tym boleśniejszy kontrast.
Jakieś motorówki sunące na horyzoncie, ptaki szykujące się do wieczora, dziecięce śmiechy i krzyki, chrzęszczące pod naporem sandałów kamienie.

Wciąż mam obraz gładkiej wody i świadomość, że moje dziecko jest na dnie.
Kilka sekund w piekle.

Duży ma coś innego.

Gdy otwarł pod wodą oczy, zobaczył żelazną drabinkę, która przygwoździła dziecko do dna.
Mały leżał bezbronny, nie był w stanie się wydostać, nawet ja nie dałabym temu żelastwu rady. Utopiłby się, choć w tym miejscu dorosły miał zaledwie wody do pasa.

Drabinka, za sprawą jakiegoś kretyńskiego pomysłu, nie została przymocowana. Zapewne jakiś rybak korzystał z niej, gdy schodził do łodzi. Gdyby była odkładana na pomost, gdyby została ułożona pod kątem trzydziestu stopni. Gdyby, gdyby…
Wisiała jednak zawieszona na poręczach, szczelnie przylegając do pomostu.
Mały, spadając, odruchowo trzymał się poręczy, ufając, że tak trzeba.

Jak dobrze, że wstrzymał oddech, jak dobrze, że uczyliśmy go nurkować, jak dobrze, że nie poszłam z nim na spacer sama.
Jak…

Mały początkowo był w szoku – nie mógł sobie przypomnieć, gdzie jest, co robiliśmy.
Cała impreza skończyła się tylko guzem na czole i zatkanymi uszami. Żadnego kaszlu z powodu zachłyśnięcia, żadnego wstrząsu mózgu, złamań.

Doszliśmy do wakacyjnego domu.
Trzy mokre, ciężkie słonie.
Zamknęłam się w sypialni na dwie godziny i płakałam, trzęsąc się ze strachu.
Duży – ostoja.

Mały kazał sobie potem w szczegółach opowiadać, co widzieliśmy.

-„Mamo, ty nie widziałaś, jak spadam, prawda? Szukałaś kamieni z dziurką.”

-„Tatuś widział i rzucił się do wody, by cię ratować.”

-„A jak się zamknęłaś w pokoju to płakałaś?”

-„Tak synku, bo bardzo się bałam.”

-„Kocham cię, mamo.”

Dziękuję ci, duży.

.

  • Opis straszny, sytuacja jeszcze bardziej. Dobrze, że opowieść z happy endem.

  • Toś mnie kobieto przestraszyła. Mój dzieć jeszcze za mały na takie akcje, ale podobny stres już przeżyłam i niestety mały mi/nam go funduje co jakiś czas; znika. Po prostu znika. Najpierw mocno płacze, a potem nieruchomieje i znika, na sekundę dwie i wraca i chlipie, a ja zbieram te miękkie nogi z podłogi i pocieszam, że nic się nie stało,że jestem… Choć mam ochotę zniknąć i nie czuć serca trzęsiawki.

  • nie wiem, dlaczego otworzyło mi się archiwum. płaczę płaczę płaczę. dzięki, że Jesteś