Czesiufeatured

Ciepły, lipcowy dzień, bezzębny, pogodny staruszek, wózek z lekko skrzypiącym kółkiem.
Idziemy na spacer.

Hospicyjny ogród skąpany w różach. Alejkę, którą jedziemy, zasypało płatkami; wygląda niczym chodnik po bożocielnej procesji. Skądinąd słowo „bożocielna” zawsze mnie fascynowało.

Czesiu zadowolony; ile można leżeć w łóżku.

Czas urlopów nie sprzyja spacerom. Wystarczy, że jeden z rehabilitantów odpoczywa nad morzem, a wózkowe rundki po ogródku stają się problemem.
Przez tydzień nie było mnie w hospicjum, nadrabiam zaległości:

-Były córki, żona, szwagierka?

Wszystkie je znam i lubię.

-Były, były. Wie pani, żona leży w szpitalu. Coś z nogą, ale dostaje zastrzyki i ponoć jest lepiej.

Próbuję zażartować mówiąc, że leżą razem w łóżku, tylko w osobnych szpitalach. Czesiu się uśmiecha. Najważniejsze, że żonie się poprawia.
Zrywam różę z klombu i kładę Czesiowi na kolanach. Jakby co, winę biorę na siebie – porozumiewawczo mrugam do Czesia. Po godzinie wracamy.

Przy łóżku stoi pani Jadwiga – żona innego pacjenta. Patrzy wymownie. Wychodzę po wodę. Jadwiga idzie za mną, staje bardzo blisko i mówi szeptem:

-Żona Czesia umarła.

-Słucham?

-Zmarła z czwartku na piątek. Jeszcze odprowadzałam ją w czwartek do domu, bo gorzej się czuła, a mieszka niedaleko. Miała zamiar szykować rzeczy dla Czesia na „potem” i dla zięcia – na „potem” (zięć od trzech lat ciężko choruje, teraz umiera, stąd jedna z córek jest zupełnie wyłączona z opieki nad ojcem).

Pani Jadwiga uściskała żonę Czesia i pojechała do domu.

W piątek nad ranem dzwoni do niej zapłakana córka Czesia.

-Krzyczała do słuchawki tak głośno, że nie wszystko mogłam od razu zrozumieć. Myślałam, że zmarł pan Czesiu.

Okazało się, że po uszykowaniu ubrania na ostatnią drogę, pani Helena bardzo źle się poczuła. Przyjechało pogotowie. Helena zmarła w nocy w szpitalu. Zator.

Czesiu o niczym nie wie.

Leżą więc sobie oboje – każde w innym szpitalnym łóżku.

-Najważniejsze, że żona czuje się lepiej. Noga już tak nie boli.

Nie wiem, kiedy córka powie Czesiowi prawdę. I czy w ogóle.

Jutro wezmę go na kolejny spacer. Pojedziemy różaną aleją nad staw, do rybek. Cali skąpani w słońcu. Będziemy patrzeć jak spragnione gołębie przełamują strach i pochylają łebki nad wodopojem. Kto wie, może wreszcie doczekamy się deszczu.

Deszczu, który zmyje cały ten obraz.

.

  • Anonimowy

    Agnieszko! Czy to da się udźwigać ?!?
    Tyle złego na jednego Czesia?