Silva rerumfeatured

Wszystkie sale zajęte, Małgosia leży na korytarzu.
Poprzednie szpitale rozłożyły ręce, płyniemy więc na ostatniej desce ratunku.

Pod łóżkiem plastikowy kosz (podobnych używa się do przewożenia zakupów),a w nim wszystko, co niezbędne. Widać, że Małgosia to weteranka, szpitalny survival oswojony.

Gęste, kręcone włosy przycięte na krótko, ogromne, okrągłe oczy, lekko zażółcona skóra. Z początku nie umiem ocenić, ile Gosia ma lat. Może mieć 25, może mieć 40.

Ostatecznie okazuje się, że 31.
Pierwszy raz na oddziale leży ktoś młodszy ode mnie.
Trudno z tym iść dalej.

Gdy ją zobaczyłam pierwszego dnia, była w towarzystwie mamy.
Przywitałam się, ale gdy obecny jest ktoś z rodziny, wysyłam sygnał, że jestem do dyspozycji, że śmiało można mnie wołać i znikam szukając kogoś, kto jest sam.
Takich nie brakuje nigdy.

Dopiero wczoraj długo rozmawiałam i z Małgosią, i z jej mamą.
Z każdą osobno.

Mama przychodzi do mnie żeby przed córką ukryć ból, łzy i bezradność.
Małgosia nie zniesie jej łez. Wygania mamę, staje się niemiła.

Pamiętam doskonale jak sama leżałam w szpitalu i po kolejnej wizycie współczującej mamy, całej we łzach, zakazałam jej na długie tygodnie odwiedzin, przez co cierpiała. Ale wtedy byłam na froncie, walczyłam o dziecko, nie mogłam płakać, nie mogłam stać się bezbronną córeczką, musiałam być sama i dorosła.

Cierpliwie słucham, tłumaczę Gosię.
Mama się nie gniewa, mama rozumie, mama cierpi.

Oczy mokną.

Gdy Małgosia miała 14 lat wykryto w piersi włókniaka. Operacja, badania, ostatecznie wszystko w porządku. Gośka spokojnie skończyła szkołę, poszła na biochemię, zakochała się w Łukaszu, gdy ze znajomymi pojechali pod namiot. To za nim wywędrowała pod Warszawę. Łukasz skończył wydział jazzu, grał.
Piękny ślub, za jakiś czas wymarzone dziecko w drodze.

Weronika właśnie skończyła dwa lata. Tyle samo czasu Gosia choruje na raka.
Ciąża stała się w (okrutnie) pełnym tego słowa znaczeniu stanem odmiennym. Złośliwy nowotwór rozwinął się za sprawą hormonów, laktacji. W niecały miesiąc po porodzie było wiadomo, że kolejny guzek w piersi to już nie włókniak.
Operacja, spore dawki chemii, ani chwili oddechu.
Chemia osłabiła trzustkę i wątrobę. Trzeba było odstawić tę trutkę.
Uszkodzenie jest jednak większe, niż początkowo się zdawało.

Gosia wygląda na piąty miesiąc ciąży. Wszystko przez jelita. Brzuch okropnie puchnie i boli.
Początkowo ulgę przynosiły leki, lewatywy – od wczoraj nie działają.
Brzuch jest tak bolesny i wielki, że Gosia śpi na siedząco, oparta o ścianę korytarza, 15-20 minut. Noce bezsenne.

Mimo zmęczenia bardzo chce rozmawiać, opowiadać o swojej małej Weronice. Dylematy, co z przedszkolem; najwięcej tych niewypowiedzianych, które wiszą nad łóżkiem jak miecz Damoklesa.

Po południu Gosia ma przenieść się do izolatki.
Duża radość.

-„Ale będziesz zaglądać tam do mnie? Nie będziecie omijać izolatki łukiem?”

Śmieję się serdecznie.

Małgosia jest wycieńczona, zasypia mówiąc. Oczy uciekają pod kołdrę powiek.
Dotykam jej ręki i mówię:

„Gosik, prześpij się trochę. Umawiamy się na opowieść w odcinkach.”

Gosia uśmiecha się ciepło i bez słowa protestu układa się w poprzek łóżka. Nogi wyciągnięte, oparte o krzesło mamy, głowa przy ścianie, wokół szyi samochodowy rogal.

Wstaję cicho, bezszelestnie podchodzi do mnie mama Gosi, która teoretycznie miała odpocząć na tarasie. Uśmiecha się, nie odrzuca, nie jest zazdrosna, despotyczna – nic z tych rzeczy.

-„Cieszę się, że Małgosia chętnie z panią rozmawia. Na mnie często jest zła, ale ja to rozumiem, nie gniewam się.”

Mama niewymownie mnie rozczula.
Ta miłość jest jak ocean.

Atomek woła, trzeba pomóc karmić pacjentów.
Przechodząc obok łóżka Gosi, widzę, że już po spaniu. Niestety.

Uśmiecham się.

-„Odpoczywaj, mała.” – mówię i znikam w pokoju pana Joachima i Danuty na całą godzinę.

Po godzinie widzę zapłakaną Gośkę i lęk w oczach mamy.

-„Co się stało…?”

Gosia przecząco kiwa głową.
Przytulam ją. Nie odrzuca tego. Chwilę trwamy.
Potem rozmawiam z mamą, bo do Gosi przychodzi lekarka.

Profesor, po konsultacji ze specjalistą, wysyła Gosię do innego szpitala na utworzenie stomii. Zrobił się zator, wyprowadzenie jelita to jedyny sposób, by przedłużyć Gosi życie. Jeśli tego się nie zrobi, za chwilę Gosia będzie wymiotować treścią kałową…

Być może łatwo byłoby tłumaczyć, że to dla jej dobra. Pocieszać, poklepywać płaskimi słowami po ramieniu.
Do jasnej cholery, wszyscy wiemy, że to dla jej dobra.
Wiemy, wiemy, wiemy. Gosia, mama, doktor, ja…

Przeraża zarówno konieczność, jak i nieodwracalność tej operacji.
Gosia jeszcze wczoraj mówiła o powrocie do domu. Przecież choruje na raka piersi, której nie ma. Sprawy związane z wątrobą, jelitami to jedynie powikłania, raczej przejściowe, po chemioterapii.
Trudno rozstać się z własnymi utwierdzeniami. Grunt wymyka się spod nóg; wszystko, co najgorsze, staje się możliwe.

Lekarka odchodzi od Gosi, przytulam tego żółtego okruszka bez słowa i całuję w czubek kudłatej głowy.

Jeśli operacja się uda, Gosia ma wrócić po weekendzie.
Izolatka stała się w jednym momencie czymś na kształt Ziemi Obiecanej.

– „Jesteśmy umówione, pamiętaj. Opowieść w odcinkach. Będę tu czekała na ciebie.”

Wsiadam do samochodu i jadę po synka.
Bit Fisza ustawiam na maxa. Czuję jak dźwięk wibruje we mnie.
Liczę, że skoro podobna, basowa wibracja jest w stanie strącić szklankę ze stołu, to może również oderwać coś ze mnie.
Przecież nie mogę tak przeżywać wszystkiego, czego TAM dotykam.
Wiem, wiem, wiem.

A oczy i tak mokre.

Po kilku godzinach towarzyszę małemu na przedszkolnym festynie.
Patrzę, jak dzieci chlapią się wodą, biegają umorusane na bosaka. Chłonę ich radość i czuję przeogromne szczęście, że mogę na to patrzeć wolna od zwierzęcego bólu – akurat tu i teraz. Nie wiem ile to potrwa.

Czuję, rozumiem, co zawsze opowiadał mi dziadek Mieciu.
W celi śmierci spędził 2 lata – tak podziękowała mu Polska Ludowa za obronę kraju podczas wojny. Został uniewinniony jako jeden jedyny z całej osiemnastki tylko dlatego, że był najmłodszy. Typowa pokazówka.

Zawsze opowiadał, że zginęli lepsi od niego i że czuł obowiązek, by przeżyć dobrze swoje życie. Tylko to MÓGŁ zrobić.

Mam obowiązek WIDZIEĆ rzeczy, smakować rzeczy, cieszyć się nimi.

Bo jestem.

Póki jestem.

.